Wniebowzięcie Maryi to dla mnie tajemnicza uroczystość i tajemniczy dogmat. Samo wydarzenie w Słowie Bożym jest zaszyte gdzieś między powrotem apostołów z Góry Oliwnej, gdzie nastąpiło Wniebowstąpienie Jezusa, a Zesłaniem Ducha Świętego.
Z drugiej strony, gdy spojrzymy na chronologię tajemnic różańca, to Wniebowzięcie mamy po Zesłaniu. W każdym razie jest to wydarzenie, którym Maryja po ziemsku pożegnała się z Kościołem i z pewnością nie przypuszczała, że taki będzie koniec, gdy jako młoda mama biegała za małym Jezusem.
Są trzy fragmenty Słowa Bożego, które zestawione ze sobą pokazują mi pewną drogę Maryi jako żony i matki w Świętej Rodzinie, uczennicy Jezusa i w końcu Matki Kościoła, która z tego Kościoła została wzięta do nieba.
Myślę, że Maryja „awansem” stosowała zasadę św. Ignacego z Loyoli, który mówił: „Pracuj tak, jakby wszystko zależało od ciebie i módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga”. Szukali z Józefem Jezusa „pełni bólu”. Z pewnością nie postrzegali tych poszukiwań jak formalności – no bo w końcu to jest Mesjasz i na pewno się znajdzie. Byli pełni zaangażowania.
Gdy się udało, niewiele zrozumieli z tego, co Jezus im powiedział, ale Maryja, mimo że nie rozumiała, „zachowywała wszystkie te słowa w swym sercu”. Chodziła ze słowem, rozważała je, pamiętała i z czasem cierpliwie dochodziła do sedna, gdy np. Jezus znowu przyszedł do Jerozolimy na Paschę, ale tym razem by „przejść” prawdziwie do Ojca poprzez swoją śmierć.
Czytając ten fragment mam wrażenie, że Matka Boża po 12 latach wychowywania Jezusa, była już coraz bardziej Jego uczennicą. Sądzę, że dostawała na co dzień więcej tego typu „kwiatków” i była przygotowywana przez Boga do kolejnego – uczniowskiego etapu swojej ziemskiej drogi.
Nie mogę, jako mąż, przy okazji tego fragmentu nie wspomnieć o pięknym szczególe z wypowiedzi Maryi. Gdy Jezus się odnalazł, stwierdziła: „Twój ojciec i ja, pełni bólu, szukaliśmy Ciebie”. Maryja nie pchała się na pierwsze miejsce. Doceniała rolę swojego męża i służyła obydwu swoim mężczyznom w pokorze, choć miała i ma przeogromną godność, której oni nie mogli lekceważyć.
Po ludzku nie mielibyśmy wątpliwości. Syn, który mówi, że jego matką jest kto inny – nie ta, która Go urodziła i która jest bezgrzeszna, a więc z pewnością ciesząca się szacunkiem otoczenia – w społecznym odbiorze miałby, delikatnie mówiąc, pod górkę.
Mam wrażenie, że Jezus pokazał tą wypowiedzią Maryi i swoim krewnym wyższy poziom relacji z sobą: jeśli nie chcecie być moimi uczniami, to nic wam nie da to, że jesteśmy rodziną.
To jest moment, w którym Maryja najpewniej jest wdową, a Jezus ostatecznie przypieczętowuje jej uczniostwo. Najpierw ona dała Mu życie. Teraz zaczyna się bezpośrednia droga do tego, by to On dał Życie jej.
To ostatni moment, gdy słyszymy w Biblii o ziemskim życiu Maryi. Współcześnie „Maryja w Kościele” może nam się kojarzyć z jakimś obrazem lub figurą, ale u prapoczątków Kościoła ona w miejscach, gdzie zbierali się wierni była po prostu jedną z nich.
Tutaj prowadziła jej droga żony, matki, uczennicy – do wspólnoty chrześcijan, dla której stała się największą orędowniczką. Ta, która zrodziła Jezusa, była też przy narodzinach Kościoła. Jak czytamy w tym fragmencie, modliła się z nimi wytrwale i jednomyślnie. Tak robi do dziś.
***
Na temat niezwykłego momentu wniebowzięcia i jego okoliczności powstało wiele apokryfów. Najbardziej przypadła mi do gustu teoria mówiąca o tym, że decyzję o wniebowzięciu podjęli apostołowie, z którymi Jezus konsultował się w tej sprawie. Przeczytamy o tym w utworze św. Melitona z Sardes pt. „Księga o odejściu Dziewicy Maryi”.
Jak było naprawdę, wie jedynie sam Bóg. Zresztą – nie to jest najważniejsze. Wniebowzięcie to przypomnienie Kościołowi, że przy jego narodzinach była Kobieta, którą Bóg uczynił Królową Nieba. To jest przypomnienie o tym, że z Jej pomocą właśnie tam mamy dotrzeć.