separateurCreated with Sketch.

Artur Barciś dla Aletei: Jesteśmy, a mogłoby nas nie być

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Katarzyna Szkarpetowska - publikacja 06.08.17, aktualizacja 12.08.2021
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Panie Arturze, wszystkiego najlepszego! Z okazji 65. urodzin aktora przypominamy rozmowę z nim.

Artur Barciś (ur. 1956 ) ma na swoim koncie niezliczoną ilość ról teatralnych, telewizyjnych i filmowych. Znamy go z takich filmów, jak „Znachor”, „Braciszek” „Dwa księżyce”, czy seriali „Miodowe lata” i „Ranczo”. W wywiadzie dla Aletei aktor opowiada m.in. o uczuciach i emocjach związanych z aktorstwem, pisaniu bajek oraz pomaganiu tym, którzy tej pomocy potrzebują naprawdę.

Katarzyna Szkarpetowska: Panie Arturze, jaki ma Pan teraz w życiu czas?

Artur Barciś: To jest czas jakiegoś wyhamowania, myślę, że na coś czekam... Aktorstwo jest zawodem, którego intensywność w dużym stopniu nie zależy od aktora. Musi być jakiś reżyser, producent, ktoś, komu przyjdzie do głowy, żeby akurat Artur Barciś zagrał daną rolę. Mam takie poczucie, że coś się skończyło, a jeszcze nic nie zaczęło…

Co się skończyło?

Skończyło się „Ranczo” – serial, w którym grałem przez dziesięć lat i z którym bardzo się związałem.

Powiedział Pan, że na coś czeka. Wierzy Pan, że to coś do Pana przyjdzie?

Taką mam nadzieję. Czekam na to coś i wierzę, że to coś czeka na mnie. Co prawda, nic szczególnego w tym kierunku nie robię, poza tym, że staram się jak najlepiej wykonywać swoją pracę.

Stawiając wiele lat temu pierwsze kroki w zawodzie, jakie miał Pan o nim wyobrażenie? Czego się Pan po aktorstwie spodziewał?

Spodziewałem się, że jeżeli będę dobrze wykonywał swoją pracę, jeżeli będę sumiennym, zdyscyplinowanym aktorem, który korzysta z umiejętności, jakie dostał od Boga, to powinno się udać. Wierzyłem w to mocno i chyba mogę powiedzieć, że mi się udało.

Czy dziś, mając na koncie ogromną ilość ról, gdy wchodzi Pan na scenę teatru czy też gdy jest Pan na planie filmowym, towarzyszy Panu ten sam rodzaj emocji, co wtedy, gdy był Pan na początku drogi zawodowej?

Nie, te emocje są już inne. Na początku bazowałem głównie na swojej intuicji i na tym, czego nauczyłem się w szkole. Dziś jestem bogatszy o warsztat, o doświadczenie, na którym mogę się oprzeć – zatem jest inaczej. Niemniej jednak w dalszym ciągu mam taką samą tremę, kiedy stoję za kulisami, jak kiedyś.

Jest Pan autorem wielu felietonów, ale pisał Pan też bajki dla dzieci. Skąd pomysł na ten rodzaj twórczości?

Rzeczywiście, do pewnego czasu byłem felietonistą i felietonów napisałem sporo. Bajki natomiast to moja sporadyczna działalność. Zwrócono się do mnie z prośbą, żebym napisał bajkę do książki, która miała pomagać dzieciom w wychodzeniu z ich problemów. Bajka ukazała się w książce „Bajkoterapia”, która powstawała pod opieką psychologów. Napisałem bajkę „Rubinek”. Była to opowieść o kamieniu szlachetnym – rubinie – który przypadkowo znalazł się w pudełku z kamieniami nieszlachetnymi. I wstydził się bardzo, że jest inny, brzydki i z tego powodu się czerwienił (finalnie okazało się, że jest piękny). Bajka bardzo się spodobała. Po jakimś czasie zgłosiło się do mnie inne wydawnictwo, dla którego napisałem bajkę o pewnej mrówce, która miała na imię Antek i uważała, że nie musi pracować, gdyż pochodzi od angielskich lordów.

Znajdował Pan przyjemność w pisaniu bajek?

Tak, to była frajda.

Może znalazłby Pan na to czas? Byłaby to ogromna gratka dla Pańskich fanów.

Może tak zrobię, do tej pory o tym nie myślałem. Wie pani, mnie to trzeba przymusić (śmiech). Musiałoby zwrócić się do mnie jakieś wydawnictwo i powiedzieć: „Chcielibyśmy wydać pana bajki, proszę napisać ich dziesięć”. – A do kiedy? – Do końca sierpnia. – Tak szybko? – Tak. – No to już, siadam i piszę. A jak mnie nikt nie naciska, to sobie siedzę i uczę się roli do kolejnego spektaklu.

Włącza się Pan w różne akcje mające na celu niesienie pomocy innym. Pomaga Pan, bo uważa to za obowiązek, za powinność, to wypływa z potrzeby serca?

Myślę, że nie sposób tego rozdzielić – potrzeba serca może być przecież rodzajem moralnego obowiązku. Co roku na przykład pomagam Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy – za każdym razem oddając namalowany przez siebie obraz na aukcję. Lubię bawić się w malowanie – mówię „bawić się”, bo przecież nie jestem profesjonalnym malarzem. Maluję tylko to, co umiem – na przykład aniołki w czapeczkach. Właśnie skończyłem malować obrazek dla mojego wnuka – Gustawa, którego chrzest odbędzie się w najbliższą sobotę.

Jak niosąc pomoc, zachować roztropność? Tak wiele słyszy się o nieuczciwości.

Jeżeli ktoś nie chce pomóc, zawsze znajdzie powód, usprawiedliwienie na swoją bierność. Zupełnie niedawno sam dałem się nabrać, uczestniczyłem w akcji „Boję się ciemności”, która miała ratować  dziecku wzrok. Zrobiłem sobie nawet zdjęcie, które opatrzyłem hasztagiem: #bojesieciemności. Byłem przekonany, że pomagam potrzebującemu dziecku. Okazało się, że ktoś postanowił wykorzystać ludzką dobroć i w nieuczciwy sposób zarobić pieniądze. Takie oszukańcze akcje jak ta powodują, że ci, którzy generalnie są sceptyczni, stają się sceptyczni jeszcze bardziej. Mimo to pomagać trzeba.

Kiedy tak Pan sobie myśli o życiu, o tym, co w nim najważniejsze, to do jakich wniosków Pan dochodzi?

Wie pani, to jest trudne pytanie. Myślę, że w życiu najważniejsze jest życie. Sam fakt, że istniejemy, że jesteśmy, a mogłoby nas nie być. I to jest cudowne, wspaniałe. To po pierwsze. Po drugie – ważne jest to, co z tym życiem zrobimy, jacy będziemy, co po sobie zostawimy: szacunek czy nienawiść… a może w ogóle nikt nie będzie o nas pamiętał? Po trzecie – istotne jest to, żeby życie przeżyć godnie dla samego siebie.

Czego mogę Panu życzyć?

Niech mi pani życzy zdrowia, ponieważ najbardziej szczęśliwy jestem wtedy, gdy mogę uprawiać zawód, który kocham, a aktor musi być zdrowy, sprawny.

Niech więc to zdrowie, ta sprawność towarzyszy Panu jak najdłużej.

Bardzo dziękuję.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.