I nie był to jedyny raz, gdy w wojennej zawierusze przysłużył się Polakom…
Piwne tradycje Warszawy sięgają czasów średniowiecznych, tym niemniej gwałtowny rozkwit browarnictwa przypada w stolicy na połowę XIX w. – czasy rewolucji przemysłowej. Wśród ok. 40 powstałych wówczas w Warszawie browarów, w historii II wojny światowej szczególnie zapisał się jeden – Haberbusch i Schiele. A zapisał się nawet dwukrotnie…
Pierwszy raz, już we wrześniu 1939 r., gdy po zniszczeniu przez niemieckie bombardowania warszawskiej sieci wodociągowej browar udostępnił na potrzeby mieszkańców oblężonego miasta swoje studnie głębinowe, a w budynku słodowni zakwaterowano 500 uchodźców z zachodniej Polski. Można to uznać za formę rewanżu za przysługę sprzed 100 lat, gdy Haberbusch i Schiele, z braku własnych piwnic, magazynowali swoje piwo… w podziemiach kilku warszawskich kościołów.
Czytaj także:
Piwo z Polski, które uratowało życie papieżowi!
Najbardziej jednak browar przysłużył się ludności Warszawy już w Powstaniu Warszawskim, gdy, odbity z rąk Niemców, otworzył przed głodującymi mieszkańcami miasta zasoby swego magazynu. Olbrzymie zapasy niełuskanego jęczmienia stanowiły w tych dniach prawdziwy rarytas. O cukrze nawet nie wspominając.
To właśnie przy budynkach browaru (zaadaptowanych przez Armię Krajową jako dowództwo batalionu „Chrobry”) narodził się przepis na najsłynniejsze bodaj danie kuchni powstańczej: zupę-plujkę. Skąd nazwa? Od owego nieszczęsnego, niełuskanego jęczmienia, którego łupinami co i rusz pluli spożywający. Nie było to oczywiście najgorsze, co mogło spotkać w tych dniach żołądki warszawian. Kilka tygodni później, gdy sytuacja powstańców stawała się beznadziejna, miejsce jęczmienia zajmowały kasztany, a nawet… psie mięso.
Czytaj także:
Idziesz do baru na piwo, a tam… kościół