Wymarzony czas rodzinnego urlopu staje się sprawdzianem dla sposobu odnoszenia się do siebie małżonków i myślenia o sobie nawzajem.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Rodzinne wakacje, wyczekiwane przez cały rok, tak naprawdę niosą również wyzwania. Oto ludzie, spędzający zwykłe dni w pewnej odległości od siebie, wpadają nagle w całodobowe „razem”. Trzeba zmieścić rozmaite potrzeby i temperamenty w przestrzeni samochodu osobowego, hotelowego pokoju czy działki wyznaczonej przez granicę plażowego parawanu.
Myślę o tym na nadbałtyckiej plaży. W rodzimych okolicznościach przyrody, gdzie pogoda jest kwestią umowy społecznej (o ile nie ma sztormu i deszczu, udajemy, że jest ciepło), stworzenie warunków do plażowania wymaga wiele zachodu. Ludzie zmierzają w stronę morza objuczeni parawanami, namiotami i krzesełkami turystycznymi (by uchronić się od zimnego wiatru i mokrego piasku), dodawszy do tego dmuchane akcesoria do pływania (na wypadek, gdyby dało się jednak zanurzyć w wodzie) i torby z ciepłą odzieżą. To ma swoją wersję upalną w postaci większej ilości olejków do opalania i zimnych napojów, kosztem ubytku gabarytów po stronie termosów i polarów.
Czytaj także:
W wakacje zadbaj o siebie!
Zniesienie na plażę całego tego majdanu, jak również późniejsze jego zagospodarowanie, wymaga wielkich umiejętności współpracy. Podobnie jak wiele innych sytuacji wakacyjnych. W naszej rodzinie mamy do pogodzenia nie tylko nasze z mężem różnice, ale i wyzwania wieku nastoletniego (14-letnia córka), przed-nastoletniego (11-letni syn) i buntu dwulatka, zaczynającego się codziennie słowem „nie” od razu po obudzeniu się (najmłodszy). I mimo że wiele małżeństw, jak nasze, potrzebuje umiejętności rodzicielskich level hard, to jestem przekonana, że i tak fundamentalny dla całej rodziny pozostaje sposób odnoszenia się do siebie męża i żony.
Z plażowych obserwacji można odnieść czasem wrażenie, że mąż służy do wbijania parawanu, który i tak zawsze jest krzywo i nie w tą stronę. Nieraz zdań na temat tego, gdzie, pod jakim kątem i jak powinien stać, jest tyle, ile członków rodziny. I nie ma nic złego w negocjacjach, dopóki moja racja nie zamienia się w „świętą prawdę”.
Służą temu wszelkiego rodzaju uogólnienia: „to się robi w ten sposób” (zamiast: „ja lubię to robić tak”), „bez sensu to postawiłeś” (zamiast: „w moim odczuciu lepiej byłoby tak i tak”) i w końcu koronny argument: „wszyscy normalni ludzie wbijają młotkiem, a nie klapkiem” – nie da się bowiem już dobitniej powiedzieć komuś, że coś jest z nim nie tak, bo działa inaczej niż my.
Czytaj także:
Dlaczego nie warto doradzać pracoholikowi, jak ma spędzić urlop?
To niby nic takiego, ale te przykłady antydialogów nad parawanem dają wiele do myślenia. Po pierwsze, dlaczego drugi człowiek w małżeństwie powszednieje tak bardzo, że można stracić z pola widzenia, że ma prawo być inny? Po drugie, czy naprawdę to, jak stoi parawan, jest ważniejsze od tego, jak się czuje druga osoba, z którą razem spędzam czas? Czy ktoś, kto słyszy ciągle, że coś robi bez sensu, jest w stanie się zrelaksować i dobrze poczuć w swojej skórze i w swoim małżeństwie i rodzinie – nie tylko na czas urlopu, ale na co dzień?
Spór o parawan można zastąpić sporem o to, gdzie zjemy dzisiaj obiad, ile czasu spędzimy na plaży, dokąd dojedziemy autem, a gdzie lepiej będzie pójść na nogach. We wszystkich tych sprawach moja święta racja może rozpychać się łokciami i ustawiać cały świat – tylko po co?
Kilka lat temu, również na plaży mój brat opowiedział mi dowcip:
Mąż mówi do żony: „Od dwudziestu trzech lat poprawiasz każde moje zdanie”. Żona na to: „Od dwudziestu czterech”.
Małżeństwa często rozbijają się nie o wielkie kryzysy, ale o rafy bardzo kiepskiego sposobu odnoszenia się do siebie nawzajem w prostych życiowych sytuacjach, gdy z jakichś powodów tracimy z pola widzenia, że mąż albo żona to oddzielny ode mnie człowiek, nad którym nie mam żadnej władzy i który nie jest dany mi w małżeństwie po to, by go naprawiać lub poprawiać czy też kontrolować.
Zamiast przekonania, że normalni ludzie robią wszystko tak, jak ja uważam za słuszne, warto włączyć w sobie wakacyjną ciekawość odkrywania, kim jest mój mąż/moja żona? Co robi inaczej niż ja? Jak mogę pokazać jemu/jej szacunek dla różnic? Jakimi słowami to wyrażę, by nasze dzieci słyszały – i zapamiętały, że wspólny urlop to nie wojna o „moje” i „twoje”, począwszy od drobiazgów, a na ważnych rzeczach skończywszy?
Może do dialogu toczącego się w naszych głowach warto zaprosić zdanie: „To fantastycznie, że robisz tyle rzeczy inaczej niż ja!” To nasz kapitał i szansa na szerokie horyzonty, sięgające poza współrzędne geograficzne plażowego parawanu.
Czytaj także:
Zamiast na urlop pojechała służyć. Rozmowa z wolontariuszką, która pracowała w obozie dla uchodźców we Francji