W naszym konsumpcyjnym społeczeństwie łatwo zapomnieć, jak bardzo jesteśmy szczęśliwi. Czasem potrzeba kryzysu – jak ostatnie problemy z imigrantami w Europie – żeby przypomnieć sobie, czym jest wdzięczność.
Wdzięczność to nie tylko słówko „dzięki”, które tak łatwo spływa z języka, ale umiejętność dostrzegania dobra we wszystkim, co dostajemy i tracimy w życiu. Nie bardzo umiem to wyrażać. Kiedy otwieram bożonarodzeniowe prezenty, wyglądam jak maluch przyłapany na kłamstwie. Jestem zmieszany, nie potrafię spojrzeć ofiarodawcy w oczy, czuję się niezręcznie.
Zastanawiam się, co powiedzieć, jak wybrnąć, udaje mi się wymamrotać szybkie podziękowania i modlę się, żeby to wystarczyło. Nie wiem dlaczego, ale czuję się zażenowany. Czuję, że słowa nie dorównują hojności daru. Być może poziom waszej inteligencji emocjonalnej jest wyższy niż mój i przyjmując prezenty nie oblewacie się zimnym potem, ale przypuszczam, że większość z nas ma czasem kłopoty z wyrażaniem wdzięczności albo zwyczajnie o tym zapomina. Może nie umiemy znaleźć właściwych słów, a może w życiowym rozgardiaszu zapominamy, jak błogosławieni jesteśmy.
Św. Paweł napisał: „W każdym położeniu dziękujcie”. Ale czy naprawdę miał na myśli, że powinniśmy wyrażać wdzięczność w każdej sytuacji – dobrej i złej? Jak to możliwe, i co robić, jeśli tak nie czuję?
Wdzięczność to cnota
Jeśli nie czujesz wdzięczności przez cały czas, nie martw się, wszystko jest w porządku. Uczucia przychodzą i odchodzą, ale wdzięczność nie jest uczuciem. To cnota.
„Znakiem szczęśliwego usposobienia jest dostrzegać dobro raczej niż zło”, powiedział św. Tomasz z Akwinu. Wszystkie cnoty to przyzwyczajenia, czy usposobienie, które możemy wyćwiczyć. Wdzięczność to zwyczaj dostrzegania jasnych stron, bez względu na to, co czujemy. To może być trudne, ale w miarę praktykowania tej cnoty stajemy się w niej coraz lepsi.
Widzę to świetnie u moich dzieci. Jeśli jesteś rodzicem, znasz pewnie tę odwieczną walkę o nauczenie dzieci wdzięczności. Nie chodzi o to, że nas nie doceniają, ale wszyscy wiemy, że słowo „dziękuję” po prostu nie przychodzi w sposób naturalny. Dzieci uważają, że należy im się spaghetti i klopsiki, które pojawiają się przed nimi jak wyczarowane. Przyjmują, że kiedy wyrosną z różowych trampek z królewną, dostaną nowe, za darmo. Nie wiedzą, ile godzin rodzice spędzają na praniu i sprzątaniu, bo same już wtedy śpią.
Uczenie dzieci wdzięczności bywa dziwne. Wymagamy „dziękuję” po podaniu soli. Narzekanie na jedzenie groszku skutkuje nakazem podziękowania matce za pożywny posiłek, który przygotowały jej ręce. To zwyczaj, który staramy się im wpoić – żeby nie narzekały, a wzięły pod uwagę wysiłek włożony w przygotowanie jedzenia.
Ale te podziękowania są sztuczne. Wymuszamy je od nich. Sam czasem czuję, że moja wdzięczność jest sztuczna, jak gdybym był dzieckiem, które nigdy nie dorosło. Kiedy mówię „dziękuję”, czy robię to tylko po to, by zadośćuczynić konwenansom? Bo tego właśnie się po mnie oczekuje i nie chcę okazać się złym człowiekiem? Czy wdzięczność sięga głębiej?
Bóg nam pomoże
Ale w praktykowaniu wdzięczności nie jesteśmy zdani na siebie. Bóg nam pomoże. Jeśli chodzi o nasze dzieci, zauważyłem, że zaczynają okazywać wdzięczność. Dziś na przykład jeden z naszych synów pomógł młodszemu bratu włożyć talerz do zlewu, a brat mu podziękował. Nie wiem, co stało się potem, bo byłem w szoku, ale moja żona zapewnia, że poszli pobawić się na dwór i byli dla siebie mili przez całe popołudnie. To, co zaczęło się od rodzicielskich wymagań, jest teraz spontanicznym działaniem płynącym z przyzwyczajenia. Jeśli będziemy ćwiczyć, niebawem nasze usposobienie stanie się znacznie szczęśliwsze.
Wyobrażacie sobie, jak wyglądałby świat, gdybyśmy zaczęli praktykować te zwyczaje poza domem?
W swojej autobiografii „Dzieje duszy” św. Teresa od Dzieciątka Jezus opowiada o wdzięczności poprzez historię zakonnicy, którą uważała za trudną. Zakonnica ta oskarżyła Teresę publicznie o lenistwo:
„Obwiniasz mnie na każdym kroku. Pamiętam, jak kiedyś przeoczyłam pajęczynę w krużganku, a ty powiedziałaś mi przy wszystkich: «Widać, że nasze krużganki sprząta piętnastoletnie dziecko. To wstyd! Idź zamieść tę pajęczynę, a na przyszłość bądź bardziej uważna…». A jednak, droga Matko, tak bardzo jestem ci wdzięczna za tę solidną i cenną lekcję. To była nieoceniona łaska”.
Przyszło wam kiedyś do głowy, by podziękować komuś, kto się nad wami znęca? Prawdziwie, szczerze mu podziękować lub – jeśli byłoby to zbyt złośliwe – przynajmniej w duchu wyrazić wdzięczność Bogu, że postawił na waszej drodze kogoś tak trudnego?
Taki ktoś jest boską okazją, by naśladować Chrystusa, bo łatwo jest wyrazić wdzięczność tym, których kochamy, a trudniej tym, których nie lubimy – tak jak Bóg kocha tych, których, wydawałoby się, kochać się nie da – i dziękować za to, że są.
Wrażliwość na zalety innych
Praktykując wdzięczność, rozwijamy większą wrażliwość na zalety bliźnich: bogatych i biednych, zabawnych i nudnych, silnych i słabych, dusz towarzystwa i milczków.
Zrozumiałem to jasno, będąc kiedyś kościelnym – spotkałem wtedy upośledzonego umysłowo mężczyznę, który potrzebował pomocy. Wymagał wsparcia w sprawach finansowych, podwożenia do lekarza i regularnych wizyt w domu, żeby sprawdzić, jak sobie radzi. Męczył mnie do tego stopnia, że miałem ochotę zacząć go unikać. Z czasem jednak pojąłem, że dzięki niemu staję się lepszym człowiekiem. Obdarzył mnie przyjaźnią, nauczył cierpliwości i uprzejmości. Teraz mieszkam już gdzie indziej, ale dziękuję Bogu za czas, kiedy był częścią mojego życia. Stawiam sobie za zadanie być wdzięcznym za wszystkich, których spotykam, jak gdyby każdy z nich był moim najlepszym przyjacielem.
Ale wyrażanie wdzięczności „w rozmiarze uniwersalnym” nie istnieje, zwłaszcza w codziennym życiu. Ponieważ trudno mi dziękować słowami, wolę pisać dziękczynne liściki. Gdy nie możesz zrewanżować się upominkiem o równej wartości, możesz wyrazić wdzięczność uprzejmością. Być może ktoś wyświadczył ci przysługę – rozważ oddanie jej w jeszcze hojniejszy sposób (o ile nie umniejszy to tej wcześniejszej przysługi). Oddając więcej niż dostajemy, w słowach i w uczynkach, przekraczamy granice zwykłej wzajemności czy oddawania długów i dajemy prawdziwy dar.
Wszyscy jesteśmy dziećmi bożymi, które muszą jeszcze trochę dorosnąć. Staram się praktykować wdzięczność, nawet jeśli jej nie czuję. Ba, kiedy jej nie czuję, staram się być jeszcze bardziej wdzięczny. Proszę Boga, by pomógł mi widzieć dobro we wszystkich ludziach i sytuacjach. Modlę się, by mój wyuczony zwyczaj dziękowania płynął z serca. Razem z wdzięcznością daję Bogu moje życie, adekwatny rewanż za to, co On dał mnie.
Czas mija, a ja rozważam, jak wdzięczność czyni moje dni lepszymi. Zmienił się mój sposób myślenia, czasem nawet czuję to, co dotąd tylko udawałem. Jestem nie tylko szczęśliwszy, ale daję innym dar wdzięczności. To z kolei sprawia, że i oni stają się szczęśliwsi. Doprawdy, taki świat jest lepszym miejscem.