Ta ziemia stanowi de facto jeden wielki, długi i piaszczysty wał rozciągający się na południowo-wschodnim brzegu Zatoki Gdańskiej. Ciągnący się od Gdańska aż po rosyjski Bałtijsk.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Lubię takie miejsca. I mam wrażenie, że jest ich w naszym kraju naprawdę bez liku. Wystarczy tylko nieco poszperać na mapie. Czasem po prostu odbić z gęsto uczęszczanej trasy w boczną odnogę. Wąską drogę, nawet niekoniecznie asfaltową. Miejsce dziś opisywane nie jest może znowu takie „anonimowe”, ale w zestawieniu z bogatymi i zasianymi turystyką Łebą, Trójmiastem, Helem, czy Jastarnią z pewnością pozostaje jakby w cieniu. Na jego szczęście.
To ziemia praktycznie niezindustrializowana. Bez żadnych ośrodków przemysłowych. Można ją nazywać „bramą”. Czemu nie? „Bramą” czyniąca z Zalewu Wiślanego „największy polski brodzik” (średnia głębokość rozciągającego się na powierzchni 838 km² zalewu wynosi przecież zaledwie 2,7 m!).
Ta ziemia stanowi de facto jeden wielki, długi i piaszczysty wał rozciągający się na południowo-wschodnim brzegu Zatoki Gdańskiej. Ciągnący się od Gdańska aż po rosyjski Bałtijsk. Mierzeja Wiślana. Dzisiaj w „aleteiowych podróżach” właśnie o niej.
Czytaj także:
W wakacje zadbaj o siebie!
Przyznam, że spacerując po piaszczystej plaży mierzei mam coraz mniej wątpliwości co do corocznego werdyktu kapituły Błękitnej Flagi, europejskiej fundacji przyznawanej kąpieliskom spełniającym najwyższe kryteria w zakresie jakości wody i zarządzania środowiskowego. Polskie plaże regularnie plasują się w czołówce rankingu. Naprawdę! Po co nam te kompleksy, że „wszędzie indziej na wakacje, tylko nie na polskie wybrzeże!”? Biały piasek jest u nas naprawdę jedyny w swoim rodzaju. I coś jeszcze…
Na malowniczym wybrzeżu widać samotnie pozostawione łodzie. Zasunięte na plażę. Gdy tak na nie patrzę, mimowolnie przychodzą skojarzenia ze słynnym zachodnim brzegiem Tajlandii. Na te wszystkie pocztówkowe ujęcia zdobiące większość katalogów zachęcających do wizyty kurortów Phuket bądź Krabi. W większości przypadków przedstawiające zacumowane łodzie na złociście piaszczystej plaży. Ale chwileczkę! Przecież tutaj jest zupełnie podobnie!
Może poza dwiema rzeczami. U nas morze ma jednak nieco inny kolor. A po drugie, u nas za przyjemność spędzenia kilku chwil nad tak idylliczną widokówką nie zapłacimy majątku. Za przelot w tę i z powrotem z Warszawy do Bangkoku, a następnie do Krabi zapłacimy przynajmniej 3 000 zł (a to i tak przy pomyślnych wiatrach cenowych). Za przejazd np. ze stolicy nad polskie wybrzeże… Cóż… Wydaje się, że jednak znacznie mniej.
Czytaj także:
Wakacje 2017: co zabrać, a co lepiej zostawić. Praktyczny poradnik
Człowiek często potrzebuje czasu, aby się do czegoś przekonać. Aby dokonała się w nim pewna zmiana. Potrzebuje czasu, aby się nawrócić. Przyznam, że sam od lat przekonuję się, że polskie wybrzeże jest naprawdę niedoceniane. I wcale nie chodzi mi w tej sytuacji o obcokrajowców. To nie nasza sprawa. Ci mają przecież swoje riwiery. Problem polega na tym, że na polskie plaże najczęściej narzekamy my sami, Polacy.
Ileż to razy podczas rodzinnych spotkań ciocia wyjmuje zdjęcia, aby pochwalić się ostatnim urlopem w Grecji. Babcia wypytuje wnuczki, jak było w Maroko. A małżeństwo już snuje plany, jak zaoszczędzić nieco grosza, aby za rok starczyło na wakacje w Hiszpanii. I to wszystko wypowiadane jest zazwyczaj z taką nostalgią, tęsknotą.
To teraz może kilka konkretów. Bo przecież, jeśli chodzi o krajobraz, nasze wybrzeże jest naprawdę bezkonkurencyjne! Niewypalone jak to chorwackie, gdzie nie uświadczysz trawy, ani jakiejkolwiek bujniejszej roślinności. Z urozmaiconą rzeźbą (najpiękniejsze w Europie klify, mierzeje, plaże…). Z jeziorami przybrzeżnymi. Z szerokim pasmem wydm, przypominającym jako żywo afrykańską pustynię. Wreszcie z bujnymi lasami bukowymi. Z niezwykłą rzeźbą. Jak choćby ta tutaj, na Mierzei Wiślanej.
Czytaj także:
Szukasz wymarzonych wakacji? Inspiracją może być… kazanie!
Nasza Mierzeja naprawdę potrafi zafascynować. Gdybym teraz wysadził w tym miejscu kogoś bezpośrednio z samochodu, nie uprzedzając, gdzie go zawiozłem, nie miałby nawet pojęcia, że oto spaceruje po wale mającym szerokość zaledwie jednego kilometra (!). To, co prawda nie tyle, ile ma w najwęższym miejscu Półwysep Helski (tam odległość miedzy Bałtykiem a Zatoką Gdańską wynosi momentami 150… metrów), ale Mierzeja Wiślana rozciąga się przecież na długości 90 km, podczas gdy Półwysep Helski tylko 34.
I gdyby tylko nie ta pogoda. To zapewne ona sprawia, że wspomniane rozmowy o Grecji, Hiszpanii i Tajlandii są prowadzone z takimi wypiekami na plaży. Tu faktycznie argumentów brak. Chociaż…
Przy takim wietrze jak ten dzisiejszy opustoszała plaża zdaje się przypominać błyszczący bochenek chleba. Taki prosto z wypieku. Gładki. Ciemnobrunatny. Z pamiątką po bezlitosnej fali: kałużach, w których przeglądają się obłoki. Na samym środku plaży osamotniony pień. Wkrótce zostanie pochłonięty przez morskie wody. Póki co jednak współtworzy przepiękny pejzaż. Oby jak najdłużej. Będzie więcej ciekawych ujęć. Zaraz dalej zielone morze traw z cudnie pomarszczonym altocumulusem nieboskłonem w tle.
Sam nie wiem, czy i nawet ta pogoda też nie przemawia za naszym rodzinnym wybrzeżem.
Czytaj także:
Jesteś singlem? Mamy pomysły na fajne wakacje!