Współzałożycielka Drogi Neokatechumenalnej dosłownie co noc pisała dziennik duszy. Jest to trwający całe dziesięciolecia poufny dialog z Jezusem, jej „przyjacielem”, „nadzieją” i „miłością młodzieńczą”.
Carmen Hernández
Carmen Hernández, która wraz z Kiko Argűello założyła Drogę Neokatechumenalną, prowadziła nieustanny, bardzo osobisty dialog z Jezusem – pełen miłości, ale też niewolny od wątpliwości. Świadczy o tym lektura jej „Diarios 1979-1981” [Dzienników 1979-81], które pod koniec czerwca ukazały się w Madrycie w serii Biblioteki Autorów Chrześcijańskich (BAC).
Czytaj także:
Kiko Argüello zaprojektuje wnętrze Świątyni Opatrzności Bożej?
Carmen zmarła 19 lipca 2016 w stolicy Hiszpanii w wieku prawie 86 lat. Była od początku najbliższą przyjaciółką i współpracownicą Kiko, gdy ten w 1964 założył na przedmieściach Madrytu pierwszą wspólnotę neokatechumenalną i niemal do ostatnich swych dni dzieliła z nim losy Drogi.
Z wydanej obecnie 340-stronicowej książki wynika, że pochodząca z zamożnej rodziny współtwórczyni tego ruchu co noc, w każdym miejscu na świecie, w którym się znalazła, notowała w zeszycie lub na zwykłej kartce papieru swoje myśli, wspomnienia, niepokoje, udręki czy chwile radości i szczęścia. Były to nie tylko notatki, ale też nieustanny, trwający całe dziesięciolecia i poufny dialog z Jezusem, jej „przyjacielem”, „nadzieją”, „miłością młodzieńczą”, jak to sama określała.
Nieobecność Jezusa „uniemożliwia radość” – napisała Carmen w styczniu 1981. Podkreślała, że bez Niego „każdy dzień jest smutny, smutny, przegrany, bez horyzontu, energii i siły, jest niczym”. „Czego mogłabym pragnąć? Tylko Twej obecności, Panie” – wyznała.
W książce pojawiają się też inne głęboko osobiste zwierzenia na temat „ciemnych nocy”, które przytrafiały się też wielu świętym, np. Teresie z Ávili, Matce Teresie z Kalkuty, Janowi od Krzyża i innym, których cytuje ona w swych zapiskach.
„Nie ma Cię tu, mój Jezu. To droga pod prąd. Ta ciemna, bolesna dusza, która budzi gorycz. Nie umiem żyć. Zlituj się nade mną. Jestem utrudzona tragedią istnienia” – napisała autorka w jednym miejscu. Lub w innym: „Jezu mój, kocham Cię. Nie opuszczaj mnie: przyjdź, aby mi pomóc… Przybądź, przybądź, miłości mojej młodości i moja nadziejo. Napełnij mnie energią, bo rozpadam się w nicość”.
Albo: „Jezu mój, gdy przybywasz, nie potrzebuję pisać o żalach ani sięgać do początków”; „Siło moja… dziękuję, pocieszasz mnie do głębi. Czuję wolność”.
Czytaj także:
Gitary, tamburyna, bębenki. Neokatechumenat na ulicach Warszawy
Niekiedy zapiski Carmen to tylko krótkie relacje z danego dnia lub zawołania „Dobranoc, Panie”. Ale nie brakuje też „krytyk” wywołanych przez tę zwięzłość, którą się zawsze wyróżniała, w stosunku do swego towarzysza w dziele ewangelizacji, z którym była pół wieku, czyli Kiko.
Krytyk tych zresztą nie ukrywała w czasie tłumnych spotkań powołaniowych dla młodych w Europie, Afryce czy Ameryce Łacińskiej. „Mówię zawsze, że piekło jest pełne takich kaznodziejów jak Kiko Argüello” – to było jedno z jej niemal standardowych powiedzonek na estradzie, głównie do kobiet, którym przypominała ważność ich roli jako „fabryk życia” w rodzinie, w Kościele i w społeczeństwie.
Kiko Argüello
Sam Kiko śmiał się i dziękował tej kobiecie, którą poznał prawie przypadkowo w Madrycie, gdy chciała wyjechać na misję do Boliwii. Oboje stanowili dwie osobowości całkowicie przeciwstawne sobie, ale zjednoczone wspólną misją: on – były malarz, porywczy i charyzmatyczny i ona – teolożka, przez całe lata zaangażowana w Madrycie, Rzymie, Izraelu w „przeżuwanie” i pogłębianie wskazań Soboru Watykańskiego II, w ukierunkowanie ich w tę rzeczywistość, czyli Drogę, której nie chciała nazywać „ruchem”, jak to wyraźnie zaznaczyła w czasie spotkania w Kaplicy Sykstyńskiej z Janem Pawłem II.
Była z nim zresztą związana przyjaźnią tak silną, że papież zgodził się nawet, aby paliła w jego refektarzu. „Nawet prezydent Pertini nie zapalił swej fajki” – powiedział wtedy Ojciec Święty.
We wstępie do książki K. Argüello napisał, że „było bohaterstwem to, że Carmen była stale ze mną przez pięćdziesiąt lat, zawsze cierpiąc w milczeniu, nie pokazując tego nikomu”. W czasie prezentacji „Dzienników” w Madrycie z udziałem m.in. kardynałów Paula Josefa Cordesa z Watykanu i Ricardo Blázqueza – przewodniczący episkopatu Hiszpanii, wyznał: „Tyle razy Carmen mówiła, że jestem nie do zniesienia, ale jednocześnie była ze mną. Dzisiaj rozumiem wolność, jaka panowała w mych zachowaniach – z Kościołem i z Drogą, ze wszystkimi. Wolność, która wypływała z najgłębszej relacji z Jezusem Chrystusem”.
W rok po śmierci Carmen nikt jej nie zastąpił w zespole międzynarodowym, kierującym Drogą Neokatechumenalną na pięciu kontynentach. „Ona jest nie do zastąpienia, dopóki ja i ks. Mario Pezzi jesteśmy w stanie iść naprzód jak dwaj apostołowie” – stwierdził założyciel neokatechumenatu.
Czytaj także:
Wielka Misja na Placach – śpiewają, tańczą i dzielą się wiarą
Z dzienników zmarłej, znalezionych w jej domu rodzinnym i przechowywanych po jej śmierci w seminarium Redemptoris Mater w Madrycie, zostaną wydane kolejne tomy, tworząc w ten sposób rodzaj serii, obejmującej ostatnie dziesięciolecia, poświęcone ewangelizacji i kończące się chorobą, która przykuła ich autorkę do łóżka, unieruchamiając ją i zmuszając – po raz pierwszy w jej życiu – do bezczynności.
Być może ukaże się pięć lub sześć tomów tych dzieł. Obecne pierwsze wydanie dzienników wydano w nakładzie 10 tys. egzemplarzy.
KAI/ks