Mały kęs dla człowieka, ale wielki dla ludzkości? 53 lata temu ludzkość, w osobie Neila Armstronga, po raz pierwszy postawiła stopę na Księżycu (równolegle z Amerykanami rozgaszczali się tam oczywiście jezuici ;-) )
Wkrótce przed zaplanowanym do spożycia już po lądowaniu posiłkiem, jeden z należących do misji Apollo 11 astronautów, Buzz Aldrin (skądinąd prawdopodobnie wolnomularz) poprosił bazę w Houston o chwilę ciszy, w trakcie której przyjął komunię pod postacią chleba i wina.
W osobistym zestawie miał bowiem kawałek pobłogosławionego chleba, wino w buteleczce oraz niewielki srebrny kielich podarowany mu przez znajomego pastora, Deana Woodruffa. Woodruff tego dnia zaniechał nawet pobłogosławienia wiernych w trakcie nabożeństwa, prosząc ich, by poczekali, aż komunię przyjmie ich oddalony akurat o ok. 380 tys. km parafianin.
„Mówi Psalmista: Gdy patrzę na Twe niebo, dzieło Twych palców, księżyc i gwiazdy, któreś Ty utwierdził: czym jest człowiek, że o nim pamiętasz, i czym – syn człowieczy, że się nim zajmujesz?” (Ps 8,4-5) – odczytał tego dnia zamknięty w lądowniku Aldrin.
I choć komunia przyjęta w prezbiteriańskim obrządku nie była z katolickiego punktu widzenia ważna, nie była realnym Ciałem i Krwią Pańską, fakt iż podbój kosmosu przez człowieka rozpoczęty został modlitwą, pozostaje krzepiący.