Podczas spowiedzi przedślubnej rozmawiałam z ojcem franciszkaninem na temat tego, że za mało się modlę, że czasem nie za bardzo nawet wiem, jak to robić. Usłyszałam wtedy mądre słowa: „Jeżeli nie masz czasu czy siły, mów po prostu: «Jezu, ufam Tobie»”.
„Oto ja jestem z wami, przez wszystkie dni”. Dzieci często pytają mnie: „Mamo, a gdzie jest ten Bóg?”. Chciałyby Go zobaczyć, porozmawiać z Nim. Po stworzeniu świata Bóg przechadzał się po ogrodzie. Prowadził Izraelitów przez pustynię pod postacią obłoku, a nocą – słupa ognia.
Teraz często szukamy Go w kościele, bo tam mocniej czujemy Jego obecność. I słusznie, bo tam jest obecny. Najlepiej jest jednak „chodzić z Bogiem”, wtedy człowiek czuje się najszczęśliwszy. Nie musi zadręczać się nieustannymi strachami, dokonywać ciągłych wyborów i martwić się, czy wybrał słusznie. Po prostu żyje tu i teraz i „ufa Tobie”.
A to chodzenie z Bogiem, zaufanie Mu, to jest właśnie nieustanna adoracja. Nie potrzeba do niej specjalnych słów modlitwy. Patrzymy na świat, który stworzył, ludzi i zgadzamy się, że to jest dobre. Patrzymy też na zło stworzone przez człowieka i ufamy, że Bóg ma wszystko pod kontrolą, że jest z tymi, którzy cierpią, a śmierć nie jest końcem, tylko bramą do nowego życia.
Najintensywniej modlimy się zazwyczaj w potrzebie, w niebezpieczeństwie, w bólu i w cierpieniu. Moja pięcioletnia córka pyta, dlaczego mamy się znowu modlić, skoro tata nie rzucił jeszcze palenia, a ona nie dostała psa, którego tak bardzo pragnie? Jeśli modlimy się o coś, a tego nie otrzymujemy, może nas łatwo opanować rezygnacja.
Adoracja – zarówno ta w kościele przed Najświętszym Sakramentem, jak i podczas zmywania naczyń – to po prostu przebywanie z Bogiem i akceptacja rzeczywistości. A także, co dla mnie chyba najtrudniejsze, rozeznawanie Jego woli.
To wymaga skupienia, często znalezienia odpowiedniego czasu, miejsca i spokoju. Wejścia na wysoką górę, wyjścia na pustynię albo do ogrodu. Można także adorować Jezusa w tańcu i śpiewie, grać na bębenkach lub malować ku jego chwale. Razem z bliźnimi lub osobno.
Niedawno, całkiem przypadkowo (a może jednak nie?), wpadła mi w ręce mała książeczka właśnie pod tytułem „Adoracja”, napisana przez Marię Pieńkowską ze Wspólnoty Emmanuel, która „postawiła” właśnie na adorację. Wspólnotę założył Francuz Pierre Goursat w latach 70. we Francji. W 2006 roku liczyła już 7800 osób w 60 krajach na świecie.
Emmanuel, czyli „Bóg jest z nami” – to boskie imię, które po raz pierwszy pojawia się w Księdze Izajasza. Jeżeli o tej stałej obecności w naszym życiu Boga zapomnimy, to przestajemy zdawać sobie sprawę z jego świętości i zaczynamy szukać sensu naszego bytowania gdzie indziej.
Lektura książki Pieńkowskiej upewniła mnie w chęci zgłębiania fenomenu adoracji, która jest po prostu byciem z Bogiem i nasłuchiwaniem tego, co chce mi powiedzieć. „Adoracja jest traceniem czasu z miłości do Jezusa. Jesteśmy przy Nim i dla Niego, ale to On ma inicjatywę, a nie my” – pisze autorka.