separateurCreated with Sketch.

Jan Mela: Brat Albert to był konkreciarz [rozmowa]

Jasiek Mela nad jeziorem

Jan Mela

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Brat Albert mógłby być wzorem, także dla młodych ludzi, tylko trzeba by go wypromować jako zwyczajnego kolesia. Za kimś takim, jak pokazuje go hagiografia, nie chciałbym pójść. Do mnie dużo bardziej przemawia wizerunek kogoś, kto nie ma nogi i jeździ na łyżwach.

Małgorzata Bilska: Przekułeś cierpienie w pozytywne życie. Jak?

Jan Mela*: Bardzo możliwe, że gdyby nie wypadek, to w mojej głowie nie byłoby przestrzeni dla osób potrzebujących, w tym niepełnosprawnych. Nie wiem też, czy kiedykolwiek zadałbym sobie pytanie: „Czy chcę żyć?”. Takie pytania na serio mogą pojawić się wtedy, kiedy zagrożona jest nasza wartość.

Łatwo jest żyć, kiedy masz łatwe, lekkie życie. Łatwo jest być chrześcijaninem, kiedy siedzisz wśród podobnych sobie. Moja wiara jest wystawiana na próbę wśród ludzi, dla których wiara to coś śmiesznego.

Osoba sprawna czuje się potrzebna. Bez niej zawali się coś tam w pracy, w rodzinie. Tracąc sprawność, tracimy samodzielność. Może najgorsza jest zależność od innych?

Dokładnie tak. Musiałem sobie odpowiedzieć na pytanie, czy chcę żyć, w momencie, kiedy stwierdziłem, że moje życie jest do bani. Bez sensu. Właściwie lepiej by było, gdybym nie żył.

Adam Chmielowski stracił nogę w wieku osiemnastu lat. Jak to mogło na niego wpłynąć? Prawie bez pieniędzy dotarł potem do Paryża, jako były powstaniec musiał uciekać przed zsyłką. W XIX wieku nie było wygodnego, szybkiego transportu. Na miejscu wsparli go polscy imigranci, dzięki czemu stać go było na dobrą protezę. Ale był nastolatkiem! Nigdy się nie skarżył, jeździł na łyżwach, tańczył. Podobno nogę złożył w ofierze na ołtarzu ojczyzny. Coś mi tu nie gra, a tobie?

Realia, w których on żył, były kompletnie inne. Jak rozmawiam z ludźmi, którzy są o pokolenie ode mnie starsi i opowiadają o tym, jaki był stosunek społeczeństwa do osób niepełnosprawnych dwadzieścia, trzydzieści lat temu, to już jest wielka dysproporcja. Więc jak to musiało wyglądać sto pięćdziesiąt lat temu? Przepaść.

Co mówią?

Niepełnosprawności nie było widać na ulicy. Kiedyś spotkałem starszego pana, który zagadywał o wyprawę na bieguny. Powiedział: „Fajnie, że są fundacje, które pomagają osobom niepełnosprawnym, ale za moich czasów nie było niepełnosprawnych”. Nie było? Bo ludzie siedzieli pozamykani w domach. Próbuję sobie wyobrazić protezę Brata Alberta. Jak ona wyglądała?

Z opisu wiemy, że była gutaperkowa, lekka jak na ówczesne czasy. Kiedy zamieszkał w Krakowie i zaprosił do siebie na nocleg bezdomnych chłopców, jeden z nich go okradł. Żeby właściciel nie mógł go dogonić, jeszcze zniszczył mu protezę. Chmielowski nie kupił już podobnej, wybrał najprostszą, zbudowaną z dwóch metalowych prętów i drewnianej stopy.

Mówi się czasem różne hasła, że „cierpienie nas uszlachetnia”…

Nie żartuj.

Straszna tandeta, nie? Cierpienie jest tylko narzędziem, sposobnością. Może prowadzić do uszlachetnienia, być pretekstem do zmiany, ale to absolutnie nie jest prawda, że samo w sobie prowadzi do tego zawsze. Znam masę ludzi, dla których cierpienie jest tylko dowodem: „A, faktycznie, Boga nie ma albo jest podłą szują. Świat jest do niczego, a ja mam najgorzej – i mam na to kolejny dowód”. Kogoś takiego cierpienie tylko podkręca.

Święty bez nogi tańczył na balach, więc muszę spytać o twój udział w „Tańcu z gwiazdami” w 2014 roku. Przed programem dużo tańczyłeś?

Wiesz co, jestem trochę głupi, bo bardzo lubię wyzwania. Uczę się coraz bardziej racjonalnie do tego podchodzić. Ale… lubię czasami robić rzeczy wbrew sobie. Część wyzwań, na przykład maraton, podejmuję z przekory. Nigdy nie lubiłem biegania, dlatego postanowiłem skorzystać z okazji i zobaczyć, czy dam radę przebiec maraton. Co do tańczenia, poza całym aspektem medialnym programu, to akurat sam taniec był dla mnie przeogromnym wyzwaniem, bo za czasów podstawówki, dyskotek na korytarzu, zawsze byłem jednym z tych, którzy podpierali ściany. Nie znoszę tańczyć.

Twoją opowieść odnoszę – słusznie lub nie – do Brata Alberta. Jest możliwość, że sprawianie wrażenia zdrowego, zwyczajnego chłopaka musiało go bardzo słono kosztować, o czym nikt nie wiedział.

Na pewno tak. Nigdy nie napisałbym na wizytówce „Jasiek Mela, niepełnosprawny”. Wkurza mnie, kiedy ludzie zaczynają traktować słabości jako wymówki. W pracy z niepełnosprawnymi bardzo często spotykam się z tym, że pierwszą rzeczą, którą muszę rozwalić, jest roszczeniowość.

Jestem pokrzywdzony…

…więc mi się należy. A tak naprawdę prócz szacunku nic nam się nie należy. Sam jestem niepełnosprawny, dlatego mam większą śmiałość, żeby przyjść i powiedzieć: „Stary, twój brak ręki czy nogi to jest jakiś problem, do tego przejdziemy później. Ale ważniejsze jest to, że ty jesteś kaleką, a nie niepełnosprawnym. Twój problem jest w głowie i od tego powinieneś zacząć”.

Każdy z nas ma fizyczne niedoskonałości. Ja nie mam nogi, ktoś inny jest gruby. Jemu z dużym brzuchem może być dużo trudniej fizycznie niż mnie bez nogi. Ale tego się nie nazywa niepełnosprawnością. Życie jest jedno – może trochę kanciaste, może nie dokładnie takie, jak sobie to wymarzyliśmy, ale zdecydowanie jest to najlepsze życie, jakie można by sobie wymyślić.

Brat Albert może być przykładem dzisiaj?

Myślę, że tak, tylko święci są zazwyczaj kiepsko przedstawiani. Strasznie dużo w tym bujdy. Jako chrześcijanie jesteśmy powołani do męstwa i walki. Wiara to odpowiedzialność za życie moje i innych. Nie polega na tym, żeby tylko siedzieć i się modlić. Pomódl się, ale też zrób coś konkretnego. Wiara jest działaniem, ocenia się ją po owocach.

Brat Albert mógłby być wzorem, także dla młodych ludzi, tylko trzeba by go wypromować jako zwyczajnego kolesia. Pokazać, że święty to konkreciarz. Za kimś takim, jak pokazuje go hagiografia, nie chciałbym pójść. Do mnie dużo bardziej przemawia wizerunek kogoś, kto nie ma nogi i jeździ na łyżwach, niż ten oficjalny.

Zaprezentowany materiał jest skróconą wersją rozmowy z Janem Melą, która stanowi fragment książki Małgorzaty Bilskiej zatytułowanej „Nic na pokaz. Fenomen Brata Alberta”. Książka została wydana przez Wydawnictwo W drodze i właśnie ukazała się na rynku.

*Jan Mela – w wieku trzynastu lat (2002) został porażony prądem o sile piętnastu tysięcy woltów, w wyniku czego amputowano mu rękę i nogę; zdobywca biegunów północnego i południowego w jednym roku (najmłodszy, a zarazem pierwszy niepełnosprawny w historii) – wraz polarnikiem Markiem Kamińskim; uczestnik wypraw na Kilimandżaro i Elbrus, maratończyk – przebiegł New York City Marathon; założyciel (2009) i prezes Fundacji „Poza Horyzonty”, która pomaga osobom po amputacjach w powrocie do aktywnego życia. Uczestnik drugiej edycji programu telewizyjnego „Dancing with the Stars: Taniec z gwiazdami”. Prowadzi szkolenia motywacyjne dla firm; w wolnych chwilach podróżuje autostopem, szyje na maszynie, fotografuje pustostany i chodzi na slackline. W 2011 roku powstał o nim film fabularny „Mój biegun”. Laureat wielu prestiżowych nagród w dziedzinie sportu i działalności prospołecznej.

Nic_na_pokaz_okladka500
Wydawnictwo W drodze
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.