Wartością, przez którą kiedyś patrzyłem na świat jak przez pryzmat, było jedzenie. Jeśli wartością staje się wiara, całe życie zmienia swój charakter.
Małgorzata Bilska: Kto gotował u ciebie w domu, mama czy tata?
Grzegorz Łapanowski*: Mama. Z taty czasem się śmiejemy, bo miał w repertuarze tylko jedną sałatkę, pomidorową. Nie wiem, czy jej nie odziedziczył po swoim tacie… W sezonie kroił pomidory w nierówną kostkę, cebulę – podobnie, dodawał pieprz, sól, cukier, kropelkę octu, olej – i gotowe. To był taki jego rarytas. My oboje z siostrą pomagaliśmy mamie. Tak zostało do dzisiaj. Żeby było śmieszniej, mój ojciec, który skończył 60 lat, niedawno zaczął sam gotować.
Wiele dzieci pomaga mamie w przyrządzaniu potraw. Jak to się stało, że zacząłeś gotować zawodowo?
Dużo podróżowałem z rodzicami, głównie po Europie. Jadaliśmy w różnych miejscach. W Holandii – holenderskie sery, w Belgii – mule, we Francji – jakieś dziwne rzeczy. Zawsze bardzo lubiłem dobrze i dużo zjeść. Byłem – dodam – aktywnym dzieckiem. Lubiłem też gotować i już w liceum chciałem iść na studia gastronomiczne. Dużo wtedy gotowałem dla znajomych. Rodzice nie chcieli się jednak na to zgodzić. W humanistycznej rodzinie to był pomysł dość abstrakcyjny. Poszedłem więc na nauki polityczne, ale zacząłem gotować w restauracji. Momentem przełomowym było chyba zobaczenie Roberta Makłowicza w telewizji. W krótkich spodenkach grillował krewetki. Pomyślałem: skubany, ale ma fajną robotę, ja też tak bym tak chciał!
Wcześniej (mając 21 lat) prowadziłem już program kulinarny w studenckim radiu PDD FM w Szczecinie. Tam zdałem sobie sprawę, że właściwie nic nie wiem na temat kulinariów. Zacząłem kupować książki kucharskie i szybko się okazało, że to intrygująca dziedzina.
Grzegorz Łapanowski: Bóg sami mi o sobie przypomniał
Kiedy rozmawialiśmy przez telefon, przywitałeś się ze mną słowami „Szczęść Boże”. Bardzo mnie to ujęło. Wielu młodych ludzi wstydzi się przyznawać do Boga, a ty nie.
Pochodzę z niezbyt wierzącej rodziny, choć chodziłem na lekcje religii. Ale miałem w życiu kilka „zwrotów akcji”, które zbliżyły mnie do Kościoła i do Boga. Jeden z ważniejszych wydarzył się, jak byłem w Stanach Zjednoczonych. Miałem 19 lat, to był dla mnie dość trudny czas. Zacząłem się dużo modlić i prosić Pana Boga o znak. O dowód, że istnieje. I przyszedł! Byłem niedowiarkiem, mamy czasem takie chwile zwątpienia.
Czytaj także:
Kuchenne przemyślenia. Niebo pomiędzy garnkami
Ja wątpliwości co do tego, że Bóg jest, nie mam najmniejszych, bo realnie, fizycznie, namacalnie, poczułem wtedy Jego obecność. Od tamtego czasu zacząłem wierzyć. Było natomiast kilka momentów, że się w życiu pogubiłem. Zapomniałem o Nim na jakiś czas. Na szczęście On mi o sobie sam przypomniał.
Od kilku lat mam świadomość, że najważniejszym celem i sensem naszego życia jest realizacja tego, co Jezus powierzył nam na ziemi. Co jest naszym obowiązkiem, misją, a trochę – wyzwaniem. To też przepiękna przygoda, którą warto podjąć… Mam poczucie, że my, ludzie, naprawdę możemy dużo zdziałać. To znaczy głównie On działa, a my (śmiech) jesteśmy jakby „wykonawcami” Jego woli.
Grzegorz Łapanowski: Albo chce się Go znaleźć, albo nie
Mówisz o najważniejszych pytaniach egzystencjalnych.
Uważam, że pytanie o sens jest jednym z kluczowych, a codzienna ucieczka przed odpowiedzią na nie jest, na dłuższą metę, mordercza. Nie można przekreślać najważniejszego pytania, z którym budzimy się co rano. Drugie ważne pytanie: Dokąd idę? I jeszcze: Czego ja chcę? Kim chcę być? Kim będę, kiedy skończę 50 lat? Ktoś mnie o to kiedyś zapytał i nagle spostrzegłem, jak jestem pogubiony. Na jak złej drodze się znajduję. Wtedy dopiero się zatrzymałem.
Może najważniejsze pytania, w tym to o sens, warto zadać Bogu Ojcu? I dać Mu szansę, żeby odpowiedział. Ty to zrobiłeś i doświadczyłeś Jego przekonującej obecności, co zmieniło Twoje życie.
Jest bardzo prawdziwe zdanie w Ewangelii: „Szukajcie, a znajdziecie” (por. Mt 7,7). O Jezusie słyszał każdy, ale albo chce się Go znaleźć, albo nie. Długo nie zdawałem sobie sprawy, że wartości, które niesie ze sobą religia katolicka, są niezwykle funkcjonalne, przydatne w życiu codziennym.
Poznałem znaczenie słowa pokora. Nie wiem, jak potoczyłaby się moja kariera zawodowa, gdybym miał pokorę od początku. Nie miałem jej – nawet za grosz. Teraz odkrywam, czym ona jest. I wcale nie mówię, że ją mam. Wiem, że jest potrzebna, uczę się jej.
Są natomiast takie wartości katolickie, jak: monogamia, rodzina, mówienie prawdy, dobro – szeroko pojęte i miłość, które są mi bliskie. Wartością, przez którą kiedyś patrzyłem na świat jak przez pryzmat, było jedzenie. Jeśli wartością staje się wiara, całe życie zmienia swój charakter.
Wstajesz rano i pierwsze, co robisz, to się modlisz… Idziesz do szkoły czy do pracy – też się modlisz. To nie jest tak, że nie ma czasu, w każdej chwili można się modlić. Wtedy pojawia się poczucie bezpieczeństwa; szczęście i sens. Tylko Bóg je zapewnia, o czym kiedyś nie wiedziałem.
*Grzegorz Łapanowski – kucharz z pasją, znany z programu kulinarnego „Top Chef”. Pomysłodawca „Szkoły na widelcu” – projektu edukacyjnego skierowanego do szkół i przedszkoli, autor książek kulinarnych.
Czytaj także:
Co Wojciech Amaro robi w kuchni kapucynów?