To od nas, od mężczyzn zależy, ilu z naszych synów, ojców, kolegów zacznie przychodzić na msze, na nabożeństwa, brać czynny udział w życiu parafii.
Piątek. Pierwszy piątek miesiąca. Jedna z warszawskich parafii. Godzina osiemnasta. Do kościoła wchodzi kilkanaście osób. Zajmują różne miejsca. Nikt nie siedzi w pierwszej ławce. Wolą miejsca nieco dalej. Tak jest im lepiej. W głębi kościoła. Nie na widoku.
Szmer kilku kobiet. Rozmawiają szeptem. Póki co jeszcze nie zaczęła się msza. Do kościoła wchodzą kolejni. W świątyni jest już ponad trzydzieści osób. Słychać dzwonek. Ksiądz wychodzi z zakrystii. Przed nim dwóch ministrantów. To jedyna trójka mężczyzn, jaka przybyła tego dnia na mszę świętą. Za kilka chwil pojawi się czwarty. Kolejny ksiądz zasiądzie w konfesjonale. To wszystko.
– Wiesz, w jakim kościele jesteś? – zapytał mnie niegdyś znajomy duchowny.
– Rzymsko-katolickim? O to Ci chodzi? – odparłem niepewnie, nie wiedząc, do czego pije.
– Prawie zgadłeś – uśmiechnął się. – Nasz kościół to kościół żeńsko-katolicki.
Takich mszy, jak ta opisana we wstępie, odprawianych jest w naszym kraju więcej. Sformułowanie, z którego zażartował cytowany wyżej znajomy ksiądz, powoli staje się już nie tylko zabawnym żartem, ale i ponurą rzeczywistością.
I nie chodzi wcale o to, że widok kobiet na mszy świętej jest czymś złym. Nie muszę chyba żadnego z czytających to mężczyzn przekonywać, że jest raczej przeciwnie. Chodzi o to, że coraz wyraźniej widać w naszych kościołach brak drugiego płuca.
Czytaj także:
Jak zostać „dobrym materiałem” na męża i ojca?
Spójrzmy choćby na pielgrzymki. Wystarczy przewertować listy uczestników. Ile tam koleżanek, ile przyjaciółek? I o ile zwykle w takiej grupie zdarzy się jeszcze kilka małżeństw z panami towarzyszącymi swoim żonom, o tyle panów wybierających się samotnie na pielgrzymki uświadczymy tyle, co kot napłakał. Osobiście, jako przewodnik i pilot z kilkuletnim stażem, miałem takich w swoich grupach… może kilku.
Hierarchowie Kościoła coraz częściej zwracają uwagę, że w kościele zdaje się widoczna dysharmonia płciowa wśród stojących wśród ławek wiernych. Dotyczy to tak starszych, jak i młodszych (przejdźmy się do jakiejkolwiek młodzieżowej wspólnoty…).
Czy to źle? Nie wiem. Nie mnie oceniać. Może ci panowie gdzieś są. Może budują ołtarze na procesję Bożego Ciała. Może pomagają proboszczom w malowaniu ścian. Może… Pewnie tak jest. Nie mnie oceniać. Próbuję tylko uchwycić dzisiejszą rzeczywistość.
W tej sytuacji tegorocznie wyniki badania GUS-u, według których wśród grupy „bardzo zaangażowanych” katolików (niespełna 7 proc. Polaków) relacja kobiet do mężczyzn wynosi 63 proc. do 37 proc., wydają się jakimś nieporozumieniem. Rzeczywistość oglądana w kościołach zdaje się bowiem mówić o czymś zupełnie innym.
Czytaj także:
Moje dobre chęci kontra rzeczywistość
Zamiast jednak załamywać ręce, warto pochylić się nad problemem. Bo to de facto od nas, od mężczyzn zależy, ilu z naszych synów, ojców, kolegów zacznie przechodzić na msze, na nabożeństwa, brać czynny udział w życiu parafii. Nie oglądając się na drwiące uśmieszki niewierzących kolegów.
Biblia bowiem aż do bólu przesączona jest męstwem. Jego opisem i przykładami. Męstwem tak dobrze rozumianym, jak i źle. Bez trudu znajdziemy w Piśmie Świętym wersety traktujące o męskich tchórzach, o upadku męskiej moralności, o zdradach, o źle rozumianej uległości, o stagnacji. Ale jest też o przepięknej męskiej namiętności (o której swoją drogą tak mało mówi się w dzisiejszym kościele), jest o walce, jest o wojnach, jest o odpowiedzialności, o walce o kobietę. Długo by wymieniać.
W tym nowo otwieranym dziale Aletei spróbujemy nieco dokładniej przyjrzeć się wspólnie tej „Bożej recepcie na męskość”. Bez malkontenctwa, bez załamywania rąk, bez narzekania „jak to wkoło źle”. Obiecuję, że ten wstęp dziś był wyjątkiem. Więcej już tak pisać tutaj nie będziemy.
Ma być krótko i esencjonalnie. Z autopsją, kawa na ławę. Po naszemu. Po męsku. Z Bożą pomocą powinno nam się udać. Kto może, niech się chwilkę o to pomodli. Najlepiej przez św. Józefa. On już to ogarnie.
Czytaj także:
Kiedyś myślałem: Kościół ma bardzo słabą ofertę i pojawię się w nim, jak się zestarzeję