W krajach „starego Zachodu” przychodzą na świat nowe pokolenia, dla których II wojna światowa jest czymś w rodzaju wojny trojańskiej. Dlatego słysząc o „nazistach” w „polskich obozach”, kojarzą ich z Polakami.
Hasło „polskie obozy zagłady” wywołuje dziś u nas skrajne emocje. Gdy jedni niejako odruchowo oburzają się na agresję i cynizm zachodnich mediów, drudzy wzruszają na to ramionami, upatrując w adwersarzach fanatycznych tropicieli antypolskich spisków. Tymczasem – jak w przypadkach większości spraw dla Polaków ważnych – żadna z tych postaw pożytku nam nie przynosi. Problemu z „polskimi obozami” w żadnym razie nie należy lekceważyć – zarówno przez jego bagatelizację, jak i zrównywanie do poziomu topornego rewanżu.
Skąd się wzięły „polskie obozy zagłady”?
Zwolennicy wyciszenia tej batalii wyśmiewają przekonanie, że hasło „polskie obozy zagłady” wymyślone zostało kiedyś przy stole należącym do jakichś anonimowych i bardzo wpływowych osób nielubiących Polski ani Polaków.
Tak z pewnością nie było. „Polskie obozy” narodziły się spontanicznie, ze skrótu myślowego powtarzanego przez publicystów i dziennikarzy. Obozy śmierci, zbudowane przez Niemców na terenie okupowanej Polski, stanowiły osobną kategorię, różną od obozów działających na innych obszarach Europy. Osobna kategoria domaga się osobnej nazwy, a skojarzenie z Polską nasuwa się tu – chcemy tego czy nie – jako pierwsze, szczególnie komuś, kto mieszka od Polski daleko.
W naturalny sposób ktoś, jako pierwszy, użył kiedyś tego zwrotu, zapewne nawet nie przypuszczając, że mógłby on mieć antypolską wymowę. Sami używamy podobnych uproszczeń – na przykład komentując ostatnie akty terroru, mówimy o „brytyjskich niepokojach”, chociaż wiemy, że nie wywołali ich rodowici Brytyjczycy. Był też czas, że o „polskich obozach” – w tej właśnie, niewinnej intencji – mówili niektórzy Polacy, nawet ci o niekwestionowanej wiedzy i nieposzlakowanym poczuciu patriotyzmu.
Czytaj także:
Położna z Auschwitz. Historia kobiety, która przyjęła w obozie ponad 3 tys. porodów
Kim byli naziści?
Czy znaczy to, że używających owego niezręcznego zwrotu należy, na dziś i na przyszłość, rozgrzeszyć? Żadną miarą! Gdy słowna zbitka „polskie obozy koncentracyjne” pierwszy raz zagościła na łamach zachodniej prasy, były to jeszcze czasy, gdy w Europie i USA pamięć o wojnie stanowiła wartość świeżą i powszechną. Każdy albo prawie każdy wiedział, że w tej wojnie to Polska została napadnięta, a obozy zagłady zbudowali Niemcy na terenie okupowanym i bez zgody podbitych.
Jednak dzisiaj sytuacja jest zupełnie inna. W krajach „starego Zachodu” przychodzą na świat nowe pokolenia, dla których II wojna światowa jest czymś w rodzaju wojny trojańskiej. Młodzi nie bardzo tam wiedzą, kto, kogo, z kim i dlaczego. I nie bardzo ich to obchodzi. Oni już zupełnie inaczej odbierają ten zwrot. Traktują go dosłownie: polskie, to znaczy, że zbudowane i zarządzane przez Polaków.
W szerzeniu owego błędu bardzo pomaga zastąpienie słowa „Niemcy” ogólnikowym terminem „naziści”. Młodzi ludzie nie orientują się, kto to taki i często, słysząc o „nazistach” w „polskich obozach”, kojarzą ich z Polakami.
Czytaj także:
Sceny, które obserwuje przewodnik muzealny na Majdanku, budzą grozę…
„Niemieckie obozy” a nowoczesna Europa
W tym momencie to, co niewinne i spontaniczne, niewinnym i spontanicznym być przestaje. Z pewnością dziś owczy pęd w powtarzaniu owej nieszczęsnej językowej kalki jest na rękę niejednemu z możnych tego świata. Zachodnia Europa ma poczucie – w jakimś stopniu na pewno uzasadnione – że jest liderem krajów respektujących zasady demokracji i prawa człowieka. To samo poczucie zakorzenione jest w świadomości obywateli Stanów Zjednoczonych.
W przypadku Niemiec dochodzi tu jeszcze przekonanie – jak wyżej: do pewnego stopnia niewątpliwie słuszne – o uczciwym i bezprecedensowym samorozliczeniu ze spuścizną hitleryzmu. Niemcy nie byli w tym rozliczeniu doskonali, popełnili wiele zaniedbań, ale i tak dokonali więcej niż jakikolwiek inny „naród-winowajca” w dziejach świata. Dodajmy jeszcze, że wszystkie wspomniane kraje należą dziś do najzamożniejszych w skali całego globu.
Podsumujmy: respektujemy zasady wolności, uderzyliśmy się w piersi za winy przeszłości, dobrze nam się wiedzie – to wszystko skłania do dobrego samopoczucia. A człowiek, któremu wszystko idzie jak po maśle, zawsze będzie się skłaniać w kierunku wygodnictwa. Taka już nasza natura. Niemieckie obozy śmierci? To nie bardzo pasuje do układanki. Już lepiej, logiczniej jest wmówić samemu sobie i innym, że była to jakaś anomalia, wybryk historii właściwy dziejom tej „gorszej”, wschodniej części Europy. Tam ludzie zawsze byli dzicy, wyrzynali się za Hitlera i Stalina, to samo robili nie tak dawno na gruzach Jugosławii. Nas to nie dotyczy. Tak myśli bardzo wielu obywateli sytej i zamożnej części Europy. Także Niemców, raczej tych młodszych.
Takie myślenie to zdecydowany krok w kierunku, który wskazuje pokusa przerzucenia odpowiedzialności. Niemcy jako budowniczy obozów śmierci? Francuzi jako bezduszni świadkowie zagłady swoich żydowskich rodaków? Amerykanie zamykający granice przed szukającymi ocalenia uchodźcami z okupowanej Europy? To zdecydowanie psuje wizerunek. Dlatego wielu osobom, wielu środowiskom wygodnie jest nie przeszkadzać w samorzutnym szerzeniu się językowej kalki. Czasem, gdy zajdzie potrzeba, można ten proces nawet wspomóc, byle dyskretnie.
I tak w morzu niewiedzy działa niewidzialna ręka manipulatora. Problem z „polskimi obozami” to zatem nie tylko, nie wyłącznie kwestia obojętności i braku edukacji. Kto sądzi inaczej, grzeszy naiwnością.
Czytaj także:
Komendant Auschwitz i Miłosierdzie Boże
Polskie obozy koncentracyjne
Jest jeszcze kwestia Jaworzna i innych obozów, które funkcjonowały w Polsce po 1945 r. Ginęli w nich niemieccy cywile, Ukraińcy, a także Polacy – przeciwnicy reżimu. Według wszelkiej logiki były to obozy koncentracyjne. Czy były polskie? To temat na osobną dyskusję. Powstały nie z suwerennej woli Polaków, stworzył je marionetkowy, posłuszny Kremlowi rząd komunistyczny. Jednak oprawcami w większości byli tam Polacy. Tak czy inaczej, stawianie tych obozów w jednym rzędzie z hitlerowskimi obozami śmierci jest niedopuszczalne. Bo to dwie zupełnie inne kategorie. Z drugiej strony to, co napisałem, nie może służyć do szantażowania ludzi, upominających się o prawdę w opisie ciemniejszych kart polskiej historii. Rzeczy, o których wolelibyśmy zapomnieć, działy się naprawdę. To jedyny, acz zupełnie wystarczający powód, aby przypominać o nich Polakom.
Czytaj także:
„Małe Auschwitz”. Potworne miejsce dla dzieci w okupowanej Łodzi, o którym mało kto wie
Czytaj także:
Duchowni z Auschwitz. Ogniowa próba wiary