separateurCreated with Sketch.

Przemoc w szkole: jak szybko ją rozpoznać?

Dzieci naśmiewają się ze swojej koleżanki z klasy
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Ta plaga dotyka wszystkich szkół, i prywatnych i publicznych, podstawowych i gimnazjów, dzieci nieśmiałych, jak tych wesołych i pewnych siebie. Wszyscy rodzice mogą być wcześniej czy później dotknięci tą tragedią. I mogą się dowiedzieć ostatni, bo dzieci o niej nie mówią. Boją się, wstydzą. Oto relacje tych, których to dotknęło.

Drwiny, zaczepki, zniszczone rzeczy, ciosy, kuksańce, złośliwe przezwiska, wykluczenie. Tego typu działania, każde z osobna, mogą być lekceważone, potraktowane jak dziecinada z podwórka, ale gdy się kumulują i powtarzają, składają się na przemoc i nękanie. Przez rozwój nowych technologii i technik komunikacji taka przemoc może mieć nowy, szerszy wymiar.

Według badań profesor Catherine Blaya, przewodniczącej Międzynarodowego Obserwatorium Przemocy w Szkole, 42% pytanych gimnazjalistów padło ofiarą cyberprzemocy, a 6% cybernękania.

Ta plaga dotyka wszystkich szkół, i prywatnych i publicznych, podstawowych i gimnazjów, dzieci nieśmiałych, jak tych wesołych, pewnych siebie. Nie ma typowego profilu ofiary, ale zachodzi zawsze ta sama relacja w trójkącie: jest prześladowca, prześladowany i są świadkowie. „Jeśli nie ma obserwatorów, nie ma prześladowania. Niektórzy uczestniczą w tym, by nie dać się wykluczyć z grupy. Inni tylko się śmieją, zachęcając w ten sposób prowodyrów do działania” – pisze Noémya Grohan w książce „Wścieklizna w mojej teczce”. « De la rage dans mon cartable » (wyd. Hachette Témoignage, 2014).

Agresorzy rzadko zdają sobie sprawę, jakiej katastrofy są sprawcami. Ofiara nie rozumie, co się jej zarzuca. Ale jako że jest workiem treningowym, dochodzi do wniosku, że jest nic niewarta. „Jakiej postawy nie przyjęłam, zawsze byłam na straconej pozycji i poddawałam się” – mówi Noémya, która na prośbę szkół interweniuje w takich przypadkach.

Bardziej niż razy niszczą słowa. Straty mogą być dramatyczne: opuszczanie szkoły, depresja, desocjalizacja. Niektórym wydaje się nawet, że jedynym wyjściem jest śmierć. Jonathan podpalił się, by zakończyć gehennę, która trwała sześć lat. Nikt o niczym nie wiedział, on sam opowiedział o tym, co przeżył w książce „Skazany, by się zabić” („Condamné à me tuer”, XO editions, 2013).

Wbrew temu, co można by myśleć, odpowiedzialny nie jest tylko prześladowca, ale także otoczenie, szkoła. To ona powinna interweniować, zatrzymać prawo silniejszego.



Czytaj także:
Młodzi, zadziorni, agresywni. Skąd bierze się przemoc wśród nastolatków?

Niestety, ile placówek to robi? W wielu relacjach, na forach internetowych czy w książkach, ciało pedagogiczne albo nie rozumie, co się dzieje, nie dowierza, woli nic nie widzieć albo co najgorsze – tuszuje sprawę.

Prześladowany jest więc zmuszony zmienić szkołę, doświadczając „podwójnej krzywdy”, jak pisze Eric Debardieux w opracowaniu „Szkoła wobec przemocy, opisać, wyjaśnić, działać” („L’école face à la violence, décrire, expliquer, agir’’ (wyd. Armand Colin, 2016). Naukowiec, a następnie pełnomocnik ministra ds. przemocy w szkole, zerwał z prawem milczenia w 2013 roku obligując szkoły do działania i reagowania na przypadki szkolnej przemocy.

„Przez dekady dorośli źle interpretowali przemoc. Myśleli błędnie, że to prawie normalne i że ofiara musi nauczyć się bronić, opancerzyć” – pisze.

Od tej pory francuskie ministerstwo edukacji walczy z przemocą w szkole: wprowadza zestawy edukacyjne, ambasadorów licealnych, którzy prowadzą rozmowy i uwrażliwiają rówieśników na problem, realizuje klipy na ten temat. W 2017 roku zaczął działać we Francji bezpłatny numer 3020 i nowy portal internetowy z informacjami dla nauczycieli, rodziców i uczniów. Dobra wiadomość: ta polityka przynosi owoce: badania HSBC przeprowadzone w 2016 roku pokazują, że przemoc w gimnazjach spadła o 15% (33% w szóstej klasie).

 

Jacqueline, 54 lata, jedno dziecko, mężatka, dyrektorka szkoły tańca

Piotr był w szóstej klasie, kiedy to wszystko się zaczęło. Nic nie widziałam albo raczej źle interpretowałam jego dziwne zachowanie. Wychodził z gimnazjum ostatni, złościłam się, że każe mi czekać, miał brudny plecak. Gdy poprosiłam, żeby bardziej dbał o swoje rzeczy, powiedział, że potraktowali go jak zabawkę, poradziłam, by postarał się, by koledzy go bardziej szanowali. Nie kojarzyłam wszystkich sygnałów. W domy był miłym dzieckiem, pełnym humoru! Ale ciągle pochłaniał książki, uciekał w lekturę. Aż do tego marcowego wieczoru, kiedy znalazłam go powieszonego na jego wysuwanym łóżku. Horror. Długo rozmawialiśmy, płakaliśmy. Przyznał się, że w gimnazjum opróżniano śmietnik do jego plecaka, zdejmowano mu buty, by po nich deptać, zrzucano go ze schodów, kopano w plecy. Słowa raniły go jeszcze bardziej: „Jesteś wyrzutkiem społeczeństwa”, „śmietnik”, „do niczego się nie nadajesz” – zaczął w to wierzyć. Piotra prześladował chłopak z jego klasy, któremu udało się nastawić przeciwko niemu wszystkich, nawet kolegów w podstawówki.

Mój syn przeżywał piekło od czasu rozpoczęcia szkoły, od września. Byłam w szoku. Co mu tak naprawdę zarzucali? O co im chodziło? Piotr nie wiedział. Poprosiłam tego chłopaka, żeby zostawił mojego syna w spokoju. Na próżno: odpowiedział mi wulgarnie, żebym się odczepiła i przemoc trwała dalej, tylko bardziej podstępna.



Czytaj także:
Jak rozmawiać z dzieckiem o zagrożeniach związanych z przemocą seksualną?

Spotkałam się z każdym z jego nauczycieli, ale czułam, że są bardzo zdystansowani, obojętni.

Tak samo dyrektor, szkolny lekarz i rada rodziców. Było jasne, że szkoła chce zatuszować sprawę. Żeby nie zaszkodzić swojej reputacji? W tej walce byłam sama. Mój były mąż nie chciał interweniować, a dwie inne mamy, które na początku wspierały mnie, bo ich dzieci też były prześladowane, wycofały się. Bały się.

Zabrałam Piotra ze świetlicy, żeby ograniczyć czas spędzany w szkole i napisałam list do ministra. W czerwcu ludzie z Komórki Bezpieczeństwa Akademickiego interweniowali. Ich konkluzja? Przenieść Piotra. „To nie jest dosłowne nękanie, ale chodzi raczej o odczucia bycia prześladowanym, jakie ma wrażliwe dziecko. Klasa nic nie zrobiła”. Klasa nic nie zrobiła, by to zatrzymać…

Mimo to Piotr nie chciał opuścić gimnazjum. W piątej zmienił klasę, ale z kolei spotkał się z presją ze strony nauczycieli: odmowa, by mógł nadrobić zaległe z powodu nieobecności lekcje (we wtorki po południu musiał spotykać się z psychologiem) i oskarżycielskie uwagi w rodzaju : „Jesteś niedojrzały”.

W lutym, dwie rzeczy zakończyły ten stan: dostał zero punktów na teście z angielskiego, nie mógł kontynuować kursu i uczestniczyć w życiu szkoły. Ponowił próbę samobójczą, trafił na tydzień do szpitala. Gdy wyszedł, znalazłam wspaniałe gimnazjum, które krok po kroku przywróciło mu wiarę w siebie i w szkołę. Dyrektor ogromnie się zaangażował, uczniowie przyjęli go ciepło, profesorowie docenili, dodali odwagi i mimo słabych ocen pozwolili przejść do następnej klasy. Dziś, po raz pierwszy widzę go szczęśliwym. Już zapomniałam, że się śmiał. No i czyta dużo mniej! Ma przyjaciół, nie jest już „przezroczysty” – jak sam podkreśla.

Nauczyciel przedmiotu SVT (Science et vie de la Terre – Nauka i życie na ziemi) przygotował z uczniami video na temat przemocy w szkole i Piotr opowiedział w nim o sobie.

Wreszcie mógł się przyznać, że padł ofiarą przemocy. Zostały złe wspomnienia i skutki nękania, nie mogę na przykład wypowiedzieć przy nim słowa „śmietnik”. Boi się nieznanego. Został ciężar wstydu, frustracja, że nie mógł się zemścić, „to ja musiałem odejść i mnie wytykano palcami” – wciąż mi mówi.

Na szczęście, jego koszmary i lęk przed tłumem wyciszają się powoli, już sam wraca ze szkoły do domu. A ja? Czuję jakąś nienawiść, nie wobec sprawcy przemocy – widzę w nim dziecko, chociaż w niczym go nie usprawiedliwiam – ale wobec gimnazjum, które przymknęło oczy. Najgorsze, że oni zdyskredytowali jego cierpienie. Odebrali mu beztroskę dzieciństwa.

*Jacqueline napisała posłowie do książki „Piekło w gimnazjum” Arthura Ténora (Milan Poche, 2012)

 

Juliette, 38 lat, dwoje dzieci, mężatka, graficzka

Miałam z moim 13-letnim synem wieczorny rytuał – łaskotki po plecach, przy zgaszonym świetle. Kiedyś przy tej okazji przyznał mi się, co go spotyka w szkole ze strony trzech kolegów. Drwiny, uderzenia w szyję, wykluczenie z gier zespołowych. Zastraszanie trwało od września, czyli trzy miesiące.

Moją pierwszą reakcją była próba zrozumienia, czym prowokuje takie zachowania kolegów, co robi, że są tak złośliwi wobec niego. Aleksander przyznał, że może jest zbyt uległy, udaje „debila”, by przyciągnąć ich uwagę, zawsze zgadza się z ich zdaniem. Być może byłam zbyt ostra, ale powiedziałam mu, że nie ma sensu zabiegać o takich przyjaciół i że oni tego nie chcą. Mój mąż zareagował zupełnie inaczej. Powiedział, by im oddał, żeby zaczęli go szanować. Byłam przerażona tą jego radą, bo wychowywałam mojego syna z dala od wszelkiej przemocy. Zresztą, reakcja Aleksandra był natychmiastowa: „Nie mogę, oni są ode mnie silniejsi”.

W następnym tygodniu spotkałam się z psychologiem. Aleksander nie ufał mu, skulił się w sobie, spuścił oczy. Potem poprosiłam o spotkanie z wychowawczynią. Szybko zrozumiała, jak ważny to problem. Przyjęła nas i poprosiła innych nauczycieli, by byli czujni. Następnie poświęciła godzinę lekcyjną, by o tym porozmawiać.

Codziennie wieczorem pytaliśmy Aleksandra, czy nękanie ustało. Opowiadał wyrywkowo o złośliwościach, a potem nagle zaczął mieć dość naszych pytań. Unikał ich.

Wiedziałam tylko, że jest sam na podwórku, sam w stołówce. Nikt z klasy nie chciał się do niego zbliżyć. Martwiłam się. I pewnego wieczoru, w styczniu, wrócił triumfujący: obronił się, też uderzył! Przyznam, że byliśmy bardzo szczęśliwi. Ale za tydzień już trochę mniej, bo wrócił godzinę później z powodu… bójki!

Aleksander skończył szkołę, wciąż sam, mając w głowie to, że trzeba uciekać przed dawnymi prześladowcami. Dopiero w drugim trymestrze roku zjednał sobie paczkę kolegów. Był tak skupiony na swoich nowych przyjaźniach, że opuścił się w nauce. Ale my ogłosiliśmy: zwycięstwo!

 

Sophie, 42 lata, troje dzieci, mężatka, ekspedientka

Dopiero po kilku miesiącach zrozumiałam, że siniaki na plecach mojej córki to nie wynik podwórkowych zabaw. Sygnałem alarmowym była zmiana jej zachowania w domu. Louise, która była w piątej klasie, stała się agresywna, ciągle w defensywie.

Pewnego wieczoru z nią porozmawiałam, gdy wróciła ze szkoły, wszystko powiedziała: szydzono z niej, rozpuszczano plotki na jej temat, próbowano udusić. Cała klasa ja odrzuciła, nawet jej najlepsza przyjaciółka ją zostawiła. Louise stała się kozłem ofiarnym, bała się być wykluczona. Dlaczego było jej tak ciężko? Do dziś nie rozumiem. Moja córka jest miła, dobrze się ubiera, dobrze pracuje w szkole. Na początku Louise broniła się. Ma mocną osobowość i nie pozwala sobą kierować. Ale jak się bronić, kiedy cała klasa ją atakuje!

Louise przyznała, że nie powiedziała mi o niczym, bo się wstydziła. Po kilku miesiącach zamknęła się w sobie, wszystko znosiła nic nikomu nie mówiąc. Spotkałam się z nauczycielami, obiecali, że coś zrobią. Konkretnie, nic nie zrobili. Nawet nie porozmawiali z klasą. Zarzucili mojej córce, że nic im wcześniej nie powiedziała, zażądali dowodów.

Zrozumiałam, kiedy zaczęłam dowiadywać się więcej na temat przemocy, że nauczyciele, którzy nie przeszli szkolenia w tym zakresie często mają problem z rozpoznaniem wagi tego zjawiska. Mogą nawet dojść do wniosku, że dziecko sobie czymś na takie traktowanie zasłużyło. Tak się stało w przypadku Louise. Ciało pedagogiczne zgodnie chciało zatuszować sprawę. W następnym roku, nauczyciele przypięli jej łatkę „dziecko z problemami”. Niektórzy nawet uciszali ją, gdy w czasie lekcji chciała zadać jakieś pytanie. Poza klasą inni uczniowie byli wobec niej złośliwi, mnożyli uszczypliwości w rodzaju: „Poskarż się mamie, biedna mała donosicielko”. Skontaktowałam się wtedy ze stowarzyszeniem Noélanie, które mnie wysłuchało, poinformowało o prawach rodziców, których dziecko pada ofiarą nękania w szkole, o wszystkich aspektach psychologicznych i prawnych sprawy. Wnieśliśmy mężem skargę przeciw szkole. Zyskaliśmy tylko reputację naprzykrzających się rodziców. Ta etykietka przylgnęła do nas także w nowym gimnazjum, do którego w lutym przenieśliśmy Louise.

Nie dostała ze strony nowych nauczycieli żadnego wsparcia, mimo że znali doskonale jej historię. A najgorsze, że znów przeszła to samo. Czy dlatego, że stała się tak bardzo wrażliwa, że to przyciąga? Albo że tak źle czuje się w grupie, że jest z niej natychmiast wykluczana? Louise zaczyna czuć się naprawdę inna i traci zaufanie do siebie. Mówi sobie, że skoro jest tak nielubiana, to nie bez przyczyny i musi się nad tym zastanowić. Jestem zrozpaczona. Spotykam się z psychologiem, żeby jej pomóc i myślę o przeprowadzce”.



Czytaj także:
Internetowa gra, której rozwiązaniem jest samobójstwo

Tekst pochodzi z francuskiej edycji portalu Aleteia

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Top 10
See More
Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.