Matkom się dzisiaj nie odpuszcza tak łatwo. Bo matka zaradna to taka, która dwa miesiące po porodzie wraca do figury sprzed, to taka, która musi zadbać o siebie, gnać do kosmetyczek i SPA, żeby zatuszować ślady ciąży. Tylko po co?Pamiętam dokładnie. To był maj. Nie taki jak ten nasz, ostatnio zimny i zmienny. Było ciepło, wszystko wokół pachniało bzami. Byłam gimnazjalistką, więc przekonana o tym, że to grupa rówieśnicza nadaje znaczenie i wartość. Żyłam w małym miasteczku, nie atakowały mnie zewsząd billboardy półnagich kobiet i nie spotykałam się na co dzień z nachalnymi reklamami fit-życia.
Ale to były czasy Bravo Girl i innych badziewi, stąd też i tak spora grupa dziewcząt w moim wieku łykała suplementy rzekomo hamujące łaknienie i brała udział w morderczym wyścigu o zgrabną sylwetkę lub/i nienaganną cerę. Ja również spróbowałam swoich sił. To był pierwszy raz w moim życiu, kiedy skoncentrowałam się tak intensywnie na swoim ciele i uwierzyłam, że jego zmiana da mi szczęście.
Taryn Brumfitt mówi dosyć
Taryn Brumfitt, zapamiętajcie to nazwisko. Aktywistka, pisarka, mówczyni, liderka mam, fundatorka popularnego na całym świecie dokumentu „Embrance”, o globalnym obrazie ciała.
Jej życiową misją jest uczenie kobiet pozytywnego spojrzenia na siebie, pokochania tego co nieperfekcyjne, ale i uświadomienia sobie, że bez względu na to nadal piękne!
A wszystko zaczęło się od jednego zdjęcia rzuconego na Facebooka. Po jednej stronie z napisem „przed”, zobaczymy blond kulturystkę, o idealnych proporcjach, ciało opalone, naoliwione, mięśnie wyeksponowane, bikini leżące idealnie i uśmiech kobiety.
Matki! Wow! Ileż trzeba mieć w sobie samozaparcia, samoświadomości, ileż motywacji i cierpliwości i w ogóle całej tony pozytywnych cech, żeby po porodzie, sporej nadwyżce kilogramów, dotrzeć na scenę w takiej formie!
Taryn wspomina, że kiedy urodziła kolejne dziecko, spojrzała na swoje ciało, na swoje nabrzmiałe mlekiem piersi, na swój brzuch pełen rozstępów, przypominający trzęsącą się galaretkę i poczuła obrzydzenie. Znalazła się w emocjonalnym dołku. Wszystko wokół krzyczało, że jest niepełna jako kobieta. Tak było, odkąd pamięta: jej życie kręciło się wokół diet, choć jako młoda dziewczyna była najnormalniejsza w świecie.
Matkom się dzisiaj nie odpuszcza tak łatwo. Bo matka zaradna to taka, która dwa miesiące po porodzie wraca do figury sprzed, to taka, która musi zadbać o siebie, gnać do kosmetyczek i SPA, żeby zatuszować ślady ciąży.
Read more:
Czego nie mówić kobiecie w ciąży?
W obliczu tych społecznych oczekiwań jedynym wyjściem wydała się Taryn operacja plastyczna, na którą miała już wyznaczony termin. Przed skalpelem zatrzymała ją myśl o córce, o tym jaką życiową lekcję jej przekaże, co wdrukuje w serce tej małej dorastającej kobietki.
Dlatego poszła w restrykcyjny tryb życia, dieta eliminacyjna i ostre ćwiczenia. W końcu stanęła na scenie, wyróżniona, w poczuciu, że to jest to miejsce, do którego zmierzała przez całe życie. Piękna, proporcjonalna, podziwiana. I… nieszczęśliwa.
Figura drogą do…
Byłam dojrzewającą nastolatką, z burzą hormonalną w swoim młodym organizmie, ale dietą i codziennym kilkukilometrowym bieganiem doszłam do wagi, do jakiej nigdy więcej już nie dotarłam. Wyglądałam naprawdę dobrze (zresztą tak jak i wcześniej). I to niczego we mnie nie zmieniło.
Nadal patrzyłam na siebie z myślą, że czegoś mi brakuje. Dwie cyfry na wadze, nowy rozmiar ubrań, piątki przybijane przez znajome nie uszczęśliwiły mnie. Ten scenariusz powtarzał się X razy. Czegoś mi brakuje, coś muszę zmienić. No więc zmieniam. I nic się nie zmienia, oprócz tego co zewnętrzne. Szybko wynajduję kolejne rzeczy do poprawki. Zamknięte koło.
Szczęśliwa mama to …
Po drugiej stronie fejsbukowego zdjęcia, z napisem „po”, zobaczymy tą samą Taryn, nagą (zakrywającą intymne części ciała), naturalną, z widocznym brzuszkiem, rozstępami, uśmiechniętą, swobodną i piękną. Zdjęcie udostępnione ponad pięćdziesiąt tysięcy razy, również przez gwiazdy, np. Ashtona Kutchera. Zdjęcie, które uruchomiło lawinę przemian kobiecych serc. Ktoś mógłby pomyśleć, że metamorfoza fantastyczna, ale podpis powinien być zamieszczony odwrotnie, czyli „przed” naga Taryn, ta z brzuszkiem i „po” Taryn kulturystka. Przecież szczupły to synonim człowieka zdrowego. W tę stronę zmierza świat. Tymczasem schemat forsowany od dekad przez czasopisma kobiece, przez media społecznościowe, spoty telewizyjne, projektantów mody, itd., itd. – został totalnie przełamany. Okazało się, że kobieta niepasująca do wyśrubowanych i plastikowych standardów ogólnoświatowych, może być jaka jest, czuć się piękna, wystarczająca, zdrowa i wreszcie szczęśliwa.
Dziś jestem mamą maluchów. Ciąże z krótkim odstępem czasu zapisały się na moim ciele rozstępami i pomarszczonym brzuchem. Spokojnie kwalifikuje się do gabinetu medycyny estetycznej. Jeszcze niedawno na pytanie:
– cześć, jak się masz?
odpowiedziałabym zapewne:
– aż tak źle wyglądam?
A dziś mogę powiedzieć, że nigdy nie czułam się w swoim ciele tak dobrze.
Kropkę nad „i” mojej autoterapii postawiłam w Stanach. Zwiedziłam ich siedemnaście, głównie małe miasteczka, ale znalazło się też kilka większych miast, jak Chicago, Orlando, Nowy Orlean czy Atlanta. Spotkałam mnóstwo kobiet, różnych narodowości. Przyglądałam się im na plaży, w knajpkach, w hotelach, na ulicach, na placach zabaw. Z niektórymi udało mi się zamienić kilka zdań.
Dla zobrazowania tego co widziałam, dodam, że Stany chorują na otyłość. To ich ogromny problem. Otyłość kaleka, która rzuca młodych ludzi i dzieci na wózki inwalidzkie. To nie są odosobnione przypadki, o czym świadczy kilkaset wózków inwalidzkich w poczekalni lotniska, w Chicago.
Jednak ogromna część Amerykanek, które spotkałam, to były kobiety po prostu plus size. Mało to, aktywne i energiczne.
W Polsce moje koleżanki, które mogłyby bez krępacji wziąć udział w sesji glamour (nie przesadzam, zresztą powszechnie wiadomo, że Polki są piękne!), jakże często akcentują to co w nich „ich zdaniem” mogłoby być lepsze, inne. Są spięte, wyczulone na spojrzenia i opinie innych. I zmęczone wyglądaniem zawsze i wszędzie jak milion dolarów. A sama wiem najlepiej, jak smakuje taka codzienność. Nie smakuje.
Jak to się robi w Ameryce?
Tymczasem w USA otaczały mnie kobiety różne, które mogłyby się zakopać po uszy w kompleksach XXI wieku takich jak: dodatkowe kilogramy, cellulit, rozstępy, zmarszczki, piegi, brak przerwy między udami i niejędrne piersi. A one dumne ze swoich ciał, podkreślające swoje krągłości, nie zakrywające tego i owego, chodzące z podniesioną głową, śmiejące się głośno, komplementujące inne kobiety (w życiu nie dostałam tylu miłych słów od przypadkowo spotkanych ludzi, co właśnie tam!), pełne pozytywnej energii i tak bardzo wolne w tym, jakie są. Porywające w swoim kobiecym wdzięku!
Zaczęłam zadawać sobie to samo pytanie, które wybrzmiało w głowie Taryn, kiedy stała na scenie w glorii swoich pięciu minut sławy: „jak inni mogą być szczęśliwi w swoich ciałach?”.
Moje ciało jest nośnikiem życia, trzy razy nie tylko mojego! Wszystkie „pamiątki”, które nosi na sobie są moją dumą! Moje ciało ma zadanie do wykonania. Ma być silne i zdrowe, żebym mogła kochać jak najdłużej, tych dla których żyję. Moje ciało ma mi pomagać w rozkoszowaniu się tym życiem. Dlatego mam o nie dbać, mam je zdrowo odżywiać i utrzymać w formie.
Jak Taryn, która ze swoją niemedialną sylwetką regularnie bierze udział w maratonach i odwiedza siłownie. Chcę budzić się każdego dnia i mieć siłę, by nosić i przytulać moje szkraby. Chcę mieć dobre nawyki żywieniowe, by wieczorami czuć lekkość. Chcę uprawiać sport, bo to dobra dawka naturalnych endorfin. Chcę to wszystko robić po coś więcej, niż tylko po to, by stanąć na wadze. Chcę, bo jestem tego warta, bo na to zasługuje moje ciało!
To było moje przebudzenie.
Read more:
W życiu nie warto wciągać brzucha. 4 wnioski, do których doszłam podczas ciąży