Ta Prohm – to właśnie to miejsce na jedną ze swych misji wybrała bohaterka słynnej gry komputerowej Lara Croft. Tak, to ta z „Tomb Raider”.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Te zdjęcia znamy chyba wszyscy. Ociosały się dawno temu w naszej pamięci i tkwią bardzo silnie w wyobraźni. Również tych, którzy nigdy w Kambodży przecież nie byli. Grube gałęzie, konary, pnie, nieznająca litości dżungla. A spomiędzy tychże zielonych macek wyłaniające się fragmenty budowli. Murów, które jakby krzyczały „Tutaj! Tutaj jesteśmy! Wydobądźcie nas!”. To ruiny świątyń Angkor. Nieme świadectwo dawnej kultury. Kultury, której bezlitosną walkę wypowiedziały lasy północy Kambodży.
Dziś trudno osądzić, czy fakt ulokowania w samym sercu srogiej dżungli stanowi dla tych poświątynnych ruin przekleństwo czy może raczej wybawienie. Z jednej strony faktycznie: budowle miały marne szanse z naturalnym żywiołem. De facto zostały skazane na ciągłą i z góry przegraną walkę z naturą. Ale z drugiej strony, gdyby nie ta tragiczna walka, o większości tych świątyń prawdopodobnie nigdy byśmy nie usłyszeli. Nie oplotły by jej macki sławy i turystycznej komercji. Nie zasłużyłyby na zaszczytne miano „jednych z najbardziej fascynujących świątyń świata”.
Czytaj także:
Szczęście w domku na palach
– Hello! – podbiega do mnie jeden ze szwendających się u wejścia na teren świątyni malców.
– Hello… – odpowiadam z uśmiechem. Jest poranek. Mam dużo sił. Nie jestem jeszcze zmęczony nieustannym zaczepianiem i namawianiem na kupno.
– Skąd jesteś? – pyta łamaną angielszczyzną ciemnoopalony chłopiec.
– Z Polski. Po…-…land – akcentuję wyraźnie sylaby nazwy dalekiego egzotycznego dla Kambodżan kraju.
– A… Poland! – wykrzykuje malec. By po chwili zastanowienia wypalić: – Capital city: Warsaw.
Klasyczny motyw. Standardowa sztuczka kambodżańskich spryciarzy trudniących się sprzedażą turystycznych pamiątek. W ukrytym pośród zaborczej dżungli kambodżańskim kompleksie Angkor Thom jest ich naprawdę wielu. Sprzedają pocztówki, przewodniki, korale, lody…
– Dzięki, młody – odpowiadam możliwie grzecznie.
– Ok. My friend… Ale jak się zdecydujesz, kupisz u mnie, prawda? – biznesowy zmysł młodego sprzedawcy jest już chyba w pełni ukształtowany.
– Wiadomo – uśmiecham się pod nosem.
Gromadzą się przede wszystkim przed wejściami do khmerskich świątyń. A właściwie do ich ruin. W Kambodży, kraju ze średnim dochodem wynoszącym ok. 500 USD na rok na mieszkańca, trudno o lepsze miejsce do zarobku niż właśnie tutaj. W ruinach słynnych świątyń Angkor Thom. Porośniętych konarami ekspansywnych drzew. Porozrzucanych na powierzchni 24 km kwadratowych. Starożytnego miasta zamieszkanego niegdyś przez milion ludzi.
Czytaj także:
Wodospady Iguazu – tego nie da się opisać słowami!
Ruina po świątyni Ta Prohm. Ta jest chyba najczęściej obfotografowywaną przez przybywających tłumnie do Kambodży turystów. Świątynia, którą łakoma dżungla upodobała sobie najbardziej. Współtworząc jednocześnie jedyny tego rodzaju krajobraz na ziemi. Bogato zdobione kamienne mury oplecione korzeniami tworzą sieć tajemniczych korytarzy.
Wzniesiona na przełomie XII i XIII wieku przez… 79 365 robotników (jeśli wierzyć ściennym inskrypcjom) świątynia była poświęcona pamięci matki króla Dżajawarmana VII. Odkryta na nowo w XIX wieku pozostawiona jest po dziś dzień w praktycznie niezmienionym, nietkniętym stanie (za wyjątkiem wzmocnienia kruszejących od naporu dżungli ścian).
Ta aura „nietkniętości” (poza dżunglą, rzecz jasna) Ta Prohm pozostawia piętno na zwiedzających. Pień bezczelnie porastający jedno z głównych wejść do ruin świątyni to prawdopodobnie jeden z najsławniejszych pni turystycznego świata. Zdobi większość pocztówek z Angkor Thom. Panoszące się pośród ruin świątyni konary z każdym dniem wskazują, kto jest prawowitym dzierżawcą tego miejsca. Dżungla bezlitośnie zabiera to, co de facto należy do niej. Cały obraz przypomina ramiona gigantycznej ośmiornicy, której potężne macki nieodwołalnie zagarniają jeden z najpiękniejszych klejnotów khmerskiej architektury sakralnej.
Wkoło jest dosyć ciemno. To efekt cienia okolicznych drzew. Jest wilgotno. Jest mrocznie. Jest głośno. Cykady nie dają za wygraną. Współtworząc zarazem niezwykłą atmosferę do odkrywania po swojemu tajemniczych korytarzy świątyni Ta Prohm. W sumie trudno się dziwić, że to właśnie to miejsce na jedną ze swych misji wybrała bohaterka słynnej gry komputerowej Lara Croft. Tak, to ta z „Tomb Raidera”.
Czytaj także:
Lwów – miasto, które pachnie polskością