Dieta. Poważnie brzmi. Próbowałam wielu. Jak pewnie sporo z Was. I nie chodzi o efekt jojo, słabą silną wolę czy nieskuteczność. Ilekroć rozpoczynałam jakąś dietę cud, zawsze kończyło się tak samo.Cały dzień myślałam tylko o jedzeniu, a najdalej w trzecim dniu odchudzania przechodziłam przez szufladę mojego syna wyjadając mu wszystkie słodycze. I chipsy. Depresję gangstera miałam potem jak stąd na księżyc. Znacie to uczucie?
Abstrahując od tego, dlaczego uważałam, że 5 kg mniej spowoduje, że będę szczęśliwsza (nie działa) i uwierzę w siebie (typowo kobiece) powtarzana walka z samą sobą przynosiła efekt odwrotny od zamierzonego (nic mi się nie udaje, czyli jestem beznadziejna).
I wtedy trafiłam na dietetyczkę. Paulinę Tortynę-Polańską z Poradni Dietetycznej Food Idea poleciła mi koleżanka.
– Nie wierzę w diety eliminacyjne – powiedziała na dzień dobry. Czasem bywają skuteczne, ale na krótko. Jeżeli chodzi o efekt długoterminowy… Trzeba zmienić nawyki żywieniowe. Inaczej nie ma to sensu.
Czyli jemy za dużo i niedobrze.
Chodzi o to, aby organizm miał wszystkie niezbędne składniki odżywcze. I wiedział, że regularnie dostanie paliwo. Wtedy nie będzie musiał niczego magazynować.
Brzmiało rozsądnie.
Czytaj także:
Pocieszycielka czekolada. Czy pomoże nakarmić twoją duszę?
Potem oczywiście zważyła, zmierzyła, wypytała o tryb życia i umiejętności kulinarne (sic!). Ustawiła posiłki (na pytanie koleżanek, ile to kalorii dziennie, otwierałam oczy szeroko ze zdumienia – nie wiedziałam). Wiedziałam, że mam jeść pięć razy dziennie, posiłki przygotowywać według konkretnych przepisów, które dostałam. (Jestem zadaniowa, więc taki sposób zajęcia się dietą był do ogarnięcia. Liczenie, ile co ma kalorii, jaki jest indeks glikemiczny i co z czym można połączyć przerasta moje rozumienie świata.)
Dania szybkie, nieskomplikowane, ale smaczne. To, co lubię. Np. sałatka ze szpinaku, z połową sera camembert, żurawiną i odrobiną oliwy z oliwek. To jakaś dziwna dieta – słyszałam często. I miód? Przyprawy? Chleb? (razowy) Ostatni posiłek o 22.00 (no co Ty – częsta reakcja).
– Nie chodzi o to, żeby nie jeść po 18.00. Chodzi o to, żeby ostatni posiłek spożywać dwie, trzy godziny przed snem. Godzina zależy więc od trybu życia – tłumaczyła dietetyczna ze stoickim spokojem.
I wiecie co? Miała absolutna rację. W 6 tygodni schudłam 8 kilogramów. Bez wyrzeczeń, katownia się patrząc na to, co jedzą inni, bez poczucia kary, bo przecież kocham czekoladę, zwłaszcza, że czekoladowy budyń jaglany na śniadanie także w diecie się znalazł.
Czytaj także:
Porcja odporności – co jeść, by nie chorować?
Cieszyłam się jak dziecko. Ale nie utrata wagi była w tym wszystkim najważniejsza. Wyciszyłam się, lepiej poczułam. Przestała mnie boleć głowa. Przestał mnie boleć brzuch, który jakoś mógł być rano płaski. Bez ćwiczeń. Chociaż te akurat bardzo się przydają. Także z powodów zdrowotnych.
A przede wszystkim, miałam wtedy bardzo stresującą pracę, przestałam warczeć na wszystkich i zapalać się błyskawicznie z byle powodu (zasadniczo jestem chyba cholerykiem, czasami nawet bardzo). Byłam spokojniejsza, lepiej spałam i uśmiechałam się do ludzi.
I to wszystko dzięki dobrze ustawionej diecie. W której był chleb (razowy), makarony, ryż, różne kasze, płatki owsiane, warzywa, owoce, różne mięsa, miód, suszone słodkie owoce, orzechy, kawa… I dużo wody. Słowem wszystko, co do szczęścia potrzebne. I do zdrowia i dobrej figury.
Przestałam mieć „chcicę” (znacie?). Najbardziej wykwintne czekolady mogły leżeć tuż obok i nieziemsko pachnieć, i zupełnie mnie to nie ruszało. Dlaczego? Bo gdy organizm ma wszystko, co mu do funkcjonowania potrzebne, nie musi niczego na gwałt uzupełniać.
Czytaj także:
Porcja dobrego nastroju – co jeść, by nie dać się chandrze?
Do pewnych rzeczy się przekonałam: płatki owsiane na przykład (skutecznie unikałam ich w dzieciństwie), niektórych nie polubiłam (seler naciowy, wiem, jest zdrowy, ale nie i już), niektóre połączenia smakowe mnie zachwyciły (sałatka z kurczakiem, miodem i truskawkami)…
Oczywiście, można się głodzić. Można jeść bez smaku, tylko to albo tylko tamto. Widziałam i nawet podziwiałam. Efekty były. Na krótko.
Więc można. Tylko po co? Skoro można po prostu o siebie zadbać. Z miłością i zrozumieniem.
Jesteś tym, co jesz. Dosłownie. I to, czy masz więcej cierpliwości do dzieci, męża, rodziny, koleżanek lub współpracowników czy jesteś kłębkiem nerwów zależy także od tego, przerobiłam na własnym przykładzie, co każdego dnia kładziesz na talerz.
Oczywiście, wizyta u dietetyczki i przygotowana przez nią dieta jest dużo droższa niż cud-przepisy z kolejnej gazety. Ale to inwestycja długoterminowa. W dobre życie.
Żeby nie być gołosłowną…
Po przebudzeniu na czczo
Szklanka wody (z sokiem z 1/3 cytryny)
Śniadanie 8
Twarożek z pomidorami i ziołami
4 kromki chleba razowego
II Śniadanie 11
2 jabłka
Lunch 14
Sałatka z fetą i cieciorką
Obiad 17
Jajka sadzone
Surówka z marchwi
Ziemniaki
Kolacja 20
(2-3 godziny przed snem)
½ wędzonej makreli
1 kromka chleba
Dowolne warzywa
*Paulina Tortyna-Polańska, Poradnia Dietetyczna Food Idea
Skąd wiadomo, czy dana dietetyczka jest dobra? – zapytacie.
Sprawdziłam u źródła, czyli u mojej dietetyczki. – Raczej nie bazowałabym na opiniach w internecie, bo w wielu przypadkach nie są one prawdziwe. Najlepsza jest poczta pantoflowa, może ktoś ze znajomych lub bliskich zna kogoś, kto schudł skutecznie. Można ewentualnie wysłać zapytania do różnych dietetyków, dowiedzieć się, jak u nich wygląda dieta, czy trzeba ważyć produkty, czy przepisy są pracochłonne. Na pewno warto zapytać o wykształcenie, ponieważ obecnie każdy może udzielać porad dietetycznych.
Nasze sprawdzone adresy:
Kraków:Poradnia Dietetyczna Food Idea
Warszawa:Poradnictwo dietetyczne Nutivero, Nina Wojtyra
Gdynia: Poradnia Dietetyczna Zdrowie na talerzu
Gdańsk: Jedz zdrowiej
Niezależnie od tego, czy uczymy się jeździć na nartach, pływamy czy odchudzamy warto korzystać z pomocy fachowców. Ale to już zupełnie inna historia.