Przychodzą na mszę, ale potem jakby się rozmyślają i nie wchodzą do kościoła. Też tak robicie?Ksiądz z komedii Louisa de Funèsa mówił, że jego kościół nazywają złośliwie kościołem Matki Boskiej od Przeciągów. Kiedy przychodzi wiosna, w naszym kraju objawia się imponująca grupa czcicieli jeszcze innej Matki Bożej – Kasztanowej, Lipowej albo Sosnowej. Zależy, co akurat rośnie na placu przed kościołem. Ci czciciele w ciepłe dni uczestniczą w mszach nie w kościele, tylko pod drzewami na terenie przykościelnym.
Organista z mojej parafii napisał na Facebooku: „Sezon na więcej ludzi w czasie mszy przed kościołem niż wewnątrz rozpoczęty”. Zaczęła się ciekawa dyskusja. Ktoś zauważył, że w jego parafii ludzie nie tylko stoją przed kościołem, rozmawiają i palą papierosy (sic!), ale nawet siedzą w cukierni po drugiej stronie ulicy i zajadają się lodami.
Ktoś inni przytomnie nadmienił, że to dziwne, bo przecież w kościele jest sporo miejsca, zwłaszcza z przodu. A może chodzi o to, żeby nie słuchać organisty? – pospieszył ze szpilą ktoś inny. A może problemem są plażowe stroje? Wtedy może nawet lepiej, że stoją na zewnątrz?
Czytaj także:
Nie wyobrażam sobie niedzieli bez Eucharystii
Ja też czasem bywałam na mszy u Matki Boskiej Kasztanowej. Było to wtedy, kiedy któreś z moich trojga dzieci miało ostrą fazę biegania albo marudzenia. Msza z małym dzieckiem to temat niełatwy i budzący emocje, m.in. pisaliśmy o tym TU i TU. Ja akurat uważam, że jeśli dziecko bardzo przeszkadza innym uczestnikom mszy świętej, to lepiej wyjść z nim z kościoła albo tak zorganizować sobie życie, żeby jedno z rodziców zostawało z nim w domu.
Kiedy jest ładna pogoda, ta pierwsza opcja jest bardzo dobra – rodzice są na mszy, a maluch może bawić się i biegać. Pewno niektórzy stoją na dworze z powodu problemów zdrowotnych. Jeśli ktoś ma nadciśnienie albo np. nerwicowe lęki związane z przebywaniem w tłumie, to wejście do dusznego, zatłoczonego kościoła może być dla niego męką, a nawet zagrożeniem.
Rodzice dwulatków i zawałowcy to jednak mała cześć tych, którzy stoją w czasie mszy na dworze. Najwyraźniej wybierają to miejsce dlatego, że tak lubią. Szkoda.
Jasne, że można „zmarnować” mszę także wtedy, kiedy się siedzi w pierwszej ławce w kościele i robi pobożne miny. Jeśli zamiast się modlić myślę o tym, co zrobię dzisiaj na obiad albo zerkam na buty sąsiadki (Pasowałyby mi do niebieskiej sukienki? Ciekawe, gdzie je kupiła?), to taka msza zapewne ma niewielką wartość dla Pana Boga i słabo się przyczynia do mojego nawrócenia.
Ale jeśli dla wygody albo z powodu innego widzimisię zostaję na dworze, to mam zaledwie mgliste pojęcie o tym, co się dzieje przy ołtarzu. Mogę się zachwycać kwiatkami i miło spędzać czas, a nawet mogę próbować wznosić serce do Boga (w końcu modlić się można zawsze i wszędzie), ale czy naprawdę uczestniczę w wydarzeniu, które uobecnia ofiarę Jezusa na krzyżu?
Czytaj także:
Pięć powodów, dla których warto zostać do końca mszy świętej
Może przydałaby się ewangelizacja tych ze wspólnoty „pod drzewkiem” – zaproponował ktoś w facebookowej dyskusji. I chyba ma rację. Chyba trzeba na to spojrzeć inaczej. Ludzie z jakichś powodów zadają sobie trud, żeby przyjść do kościoła (no dobra: pod kościół) i postać przez godzinę. Coś tam słyszą, coś widzą. Gdyby próbować dotrzeć do nich w inny sposób, na przykład przez media, trzeba by mieć znakomity plan i mnóstwo pieniędzy – a oni przychodzą sami. Godzina to mnóstwo czasu na przemyślenia.