Kobiety, zapytane o to, jakimi są matkami, często wyliczają swoje wpadki. Pamiętają przede wszystkim błędy. Jak mantrę powtarzają, że mogły być lepszymi mamami. Co na to ich dzieci? Jaką jesteś mamą?
Takie pytanie zadałam kilku kobietom. W różnym wieku, z różnym macierzyńskim stażem i liczbą dzieci, z rożnymi doświadczeniami zawodowymi.
Moje rozmówczynie zwracały uwagę na różne aspekty macierzyństwa, jednak w ich wypowiedziach niezmiennie powracało jedno. Poczucie, że nie są do końca dobrymi matkami, że coś im się nie udaje, że mogłyby być lepsze. Niektóre potrafiły bez mrugnięcia okiem wyliczyć całą litanię swoich wpadek.
Czytaj także:
Jak to możliwe, że odkąd zostałam matką mam… więcej czasu?
Najgorsza matka świata
„Jestem mamą, której czas ucieka przez palce, która skupia się na rzeczach nieistotnych, dla której ważniejszy bywa porządek w domu lub większa premia, niż czas spędzony z dzieckiem… Jestem mamą, która zapomina, że warto się zatrzymać i po prostu być. Jestem kobietą, która często odgrywa rolę mamy, jest cierpliwa, uśmiechnięta i jeszcze raz cierpliwa i z nienaturalnym uśmiechem po raz dziesiąty prosi o założenie butów. Albo wytrzymuje półgodzinną opowieść dziecka, choć w środku cała się trzęsie i inną osobę dawno by zabiła” – mówi Paulina. „Płaczę po nocach, że coś poszło nie tak, jak powinno. Jestem zagubiona wśród setek poradników, które narzucają mi, jak karmić, ubierać, usypiać, karać i nagradzać, i jeszcze jak w tym wszystkim być najszczęśliwszą na świecie” – dodaje mama kilkuletniego chłopca.
Mam podobnie.
Jestem bardzo surową matką. Dla siebie samej przede wszystkim.
Wciąż widzę moje błędy, potknięcia. Najlepiej zapamiętuję to wszystko, co mi się nie udało. Nieustannie liczę wszystkie razy, kiedy totalnie bez sensu zdenerwowałam się na moje dziecko, nie zapanowałam nad emocjami. Kiedy mam słabszy dzień, myślę sobie, że jestem najgorszą matką świata.
Czy nie jesteśmy dla siebie samych zbyt surowe? Przecież mój synek przybiega do mnie z rana z uśmiechem od ucha do ucha i mówi to swoje „cześć”, które brzmi jak coś pomiędzy „sześć”, „zjeść” i „pieść”. Kiedy stłucze kolana albo obije główkę próbując przejść pod stołem, ukojenia szuka w moich ramionach – ten moment, kiedy wtula się we mnie z bezgraniczną ufnością mógłby trwać wiecznie. „Dla siebie jestem dużo bardziej surowa niż dla dziecka. Zdaję sobie sprawę z własnych niedoskonałości i lenistwa” – przyznaje Paulina.
Czytaj także:
Jestem wielka, bo jestem mamą
Lubię cię, mamo!
Dlaczego jest tak, że zamiast docenić to, co nam się udaje (albo po prostu to, jakie jesteśmy), widzimy przede wszystkim nasze potknięcia, wady, porażki? Może to po części efekt tego, że chcemy być jeszcze lepsze, wciąż nad sobą pracować… Ale czy na dłuższą metę to dobra siła napędowa? Chyba nie…
Dlatego może zamiast ufać wyłącznie swojemu surowemu osądowi, warto czasem przejrzeć się w oczach bliskich. Przede wszystkim w oczach swojego dziecka. Mój mąż mówi mi, że fajna ze mnie „madka”, a koleżanki czasem podpytują o macierzyńskie patenty. Syn Pauliny często powtarza, że ją lubi. „To w jego ustach największy komplement. Pewnie powiedziałby, że ma spoko mamę. Chociaż gdybyś zadała mu to pytanie w momencie, kiedy nie zgadzam się na zjedzenie setnego żelka, to pewnie usłyszałabyś, że mama jest głupia (śmiech)” – dodaje kobieta.
Wiem, że wszelkie porady, by podejść do macierzyństwa z dystansem, większym luzem bywają, jak kulą w płot. Zwłaszcza, kiedy czyta się je po dniu pełnym „wrażeń” zapewnionych przez dzieciorexa (czy gorzej – gromadę dzieciorexów). Niestety (albo i na szczęście!) – innej skutecznej metody nie ma. Jest tylko jeden warunek.
Macierzyńska (r)ewolucja
Umiejętność pozwolenia sobie na popełnianie błędów. Przyzwolenie na to, że czasem czegoś nie wiem. W ogóle – wyjście z założenia, że nic nie muszę (ja ani tym bardziej moje dziecko). Nie muszę gotować organicznych kaszek, stosować BLW, odpieluchować przed skończeniem drugiego roku życia… – to żaden gwarant bycia supermatką. Trzeba dać sobie szansę na to, by także dziecko uczyło mnie siebie. To „transakcja” dwustronna. Ale przede wszystkim potrzeba przekonania, że nawet jeśli popełniam błędy, one nie przekreślają najważniejszego – tego, że kocham swoje dziecko i jestem dla niego ważna. Ale do tego potrzebna jest ewolucja.
„Jestem matką-ewolucją. Przeszłam drogę od matki, która boi się dosłownie o wszystko, do matki, która umie dać dziecku wolność i rozumie, że towarzyszenie nie jest niebezpieczne, tylko pozwala rozwinąć dziecku skrzydła. Że ograniczenia wynikające z mojego strachu nie są dobre dla dziecka. Jak pewnie większość matek mam wyrzuty sumienia z powodu braku cierpliwości (zwłaszcza gdy muszę pomagać w matematyce, której nie znoszę), nie mam czasu i wydaje mi się, że nie ogarniam tego wszystkiego na poziomie „dobrej matki”. Ostatecznie jednak nie o to chodzi. Nie wymyśliłam tego ja, tylko moja córka. „Mamo, chodź, pogadamy sobie!” – mówi. To dla mnie nagroda i zadanie. Tego zaufania i przyjaźni nie wypracowuje się myjąc garnki na błysk. To czas spędzony na bieganiu, rowerze, zbieraniu muszelek. Pilnuję, żeby było go jak najwięcej” – mówi Ola.
A Kasia dodaje: „Są takie chwile, gdy czuję się prawdziwą superbohaterką macierzyństwa, są też i takie, w których płaczę do poduszki mając wyrzuty sumienia z powodu swojego zachowania w stosunku do dzieci. Na pewno chciałabym być cierpliwsza, mądrzejsza, bardziej opanowana, a zarazem wyluzowana, ale daję z siebie maxa i jestem po prostu prawdziwą, normalną mamą z krwi i kości, która ma nadzieję, że to wystarczy”.
Czytaj także:
A Ty? Kiedy ostatni raz powiedziałeś swojej mamie, że ją kochasz?
Prezent na Dzień Matki
Droga Mamo, jutro Twoje święto. Z tej okazji zrób sobie mały prezent. Należy Ci się! Idź do kosmetyczki, umów na kawę z przyjaciółką, kup nowe szpilki albo torebkę (zawsze działa). Ale przede wszystkim zrób jedną rzecz – proszę Cię, stań dziś wieczorem przed lustrem, uśmiechnij się do siebie (nawet jeśli po całym męczącym dniu wyglądasz gorzej, niż Charlize Theron w „Monster”) i powiedz sobie: dla swojego dziecka jestem najlepszą mamą na świecie!
Tym bardziej, że one serio tak uważają. Iwona długo myślała, że nie jest dobrą mamą, bo tak dużo pracuje, nie spędza z synem tyle czasu, ile by chciała. Kiedy chłopiec przyniósł ze szkoły kartkę z zadaniem polegającym na opisaniu mamy, bała się, że zaraz przeczyta o swoich najgorszych wadach. Tymczasem synek napisał, że mama jest „lekko szalona, nałogowo czyta gazety, trochę za bardzo interesują ją oceny, a pozatym (pisowania oryginalna) jest fajna”. Chociaż było to kilkanaście lat temu, kartkę Iwona ma do dziś. To najlepsza laurka.