Odmawiając sobie nie tak wiele – to jest kilkadziesiąt złotych miesięcznie – dajemy komuś szansę, z której inaczej nie mógłby skorzystać – mówi Piotr, od kilku lat adopcyjny tata Christiana.W latach dziewięćdziesiątych wojna domowa w Rwandzie pozbawiła życia około miliona osób. Misjonarze pomogli tym, którzy stracili rodziców i rodzeństwo. Na tym jednak nie zakończyli, bo pomoc trwa do dziś.
Pallotyńska Adopcja Serca jest szansą dla małych mieszkańców Czarnego Lądu. Fundusze od rodziców adopcyjnych, czyli osób deklarujących pomoc materialną, przeznaczane są na opłacenie szkoły, zakup żywotności, przyborów szkolnych i niezbędnych leków w przypadku choroby. Potrzebujące dzieci są wskazywane przez księży pallotynów i siostry zakonne, a nad koordynacją akcji czuwa komitet parafialny.
Adopcja serca potrzebna od zaraz
Pewnego dnia żołnierze przyszli z tygodniowym dzieckiem, mówiąc, że jego mama, młoda dziewczyna, została aresztowana – dowiadujemy się z historii opisanej przez misjonarza z Kigali (Afryce). W sierocińcu dzieci nadały mu imię Hirwa, po chrzcie otrzymał od nich imię Bienvenu (co oznacza: mile widziany). Był objęty programem adopcji, później zgłosili się po niego krewni i już nie pojawił się w szkole.
Pogańskie zwyczaje i ich konsekwencje
Dwunastoletnia Lorenne Dawa mieszkała z mamą w wiosce Hannie, w plemieniu o silnych tradycjach pogańskich. Tragedia zaczęła się, gdy Lorenne była małą dziewczynką. Jedna z czarownic wybrała ją na swoją następczynię i miała jej jakoby przekazać swoją moc – czytamy w opisie historii dziewczynki. Zaprosiła ją do siebie, poczęstowała jedzeniem, tylko tyle.
Czytaj także:
Rodzice Marysi: Adopcja to nie “osiągnięcie”. To miłość [reportaż]
Choroba jako kara
Jakiś czas później dziewczynka złamała nogę, doszło do zakażenia. W tym rejonie otwarta rana, która się nie goi, jest znakiem, że ktoś jest czarownikiem albo posiada nadzwyczajne siły. Kiedy umarła babcia Lorenne, obarczono ją winą za tę śmierć i wygnano z wioski. Chora i samotna błąkała się po Grand Bereby (Wybrzeże Kości Słoniowej), gdzie trafiła na misjonarza.
Odnaleziona nadzieja
Misjonarz zabrał dziewczynę do parafii, potem do ośrodka zdrowia, gdzie potwierdzono, że rana jest bardzo zakażona, a ciało już gniło. Nie chciała się leczyć, była przekonana, że nic nie da się zrobić – pisze misjonarz. Chcieliśmy jej pomóc, a w związku z tym, że głodowała udało się ją przekonać jedzeniem. Przychodziła na parafię rano i wieczorem. Jadła, uczyła się czytać i pisać, a w międzyczasie chodziła do ośrodka zdrowia. Wkrótce też zaczęła pomagać w parafii. Wszyscy liczyliśmy na to, że jej historia dobrze się zakończy. Niedługo potem trafiła do Pallotyńskiej Adopcji Serca.
Polacy pomagają
Odmawiając sobie nie tak wiele – to jest kilkadziesiąt złotych miesięcznie – dajemy komuś szansę, z której inaczej nie mógłby skorzystać – mówi Piotr, od kilku lat adopcyjny tata Christiana. Dajemy temu małemu człowiekowi wędkę zamiast ryby. Dostaje możliwość zainwestowania w siebie, wyrwania się z biedy. Być może kiedyś poczuje w sobie, że jeśli on coś osiągnął, to będzie pomagał też innym i to dobro będzie się pomnażać – dodaje.
Rodzic adopcyjny
W Adopcję angażują się osoby samotne, małżeństwa, rodziny, grupy parafialne i klasy szkolne. Pomoc polega na comiesięcznych wpłatach na konto Sekretariatu Misyjnego 70 zł (16 EURO). Darczyńca otrzymuje podstawowe informacje o dziecku i jego zdjęcie, a co jakiś czas list od swojego adopcyjnego dziecka.
Czytaj także:
Zaadoptował 22 dzieci zarażonych wirusem HIV
Pomoc deklarowana jest na rok, choć jak przyznają koordynatorzy – nie ma problemu, jeśli z powodów życiowych ktoś chciałby ją skrócić – znajdą się chętni. Cztery tysiące dzieci objętych dziś programem Pallotyńskiej Adopcji Serca pochodzi z D.R. Kongo, Wybrzeża Kości Słoniowej, Rwandy, Zambii, Kamerunu i Kolumbii. Wszyscy zainteresowani akcją znajdą potrzebne informacje na stronie Pallotyńskiego Sekretariatu Misyjnego.