Czyli mój Dziadek kontra awangarda.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Dziadek wkurzał się bardzo, kiedy się śmiałem z jego malarskiego zacięcia. Nie były to straszne drwiny, ale wystarczyło spytać dlaczego sosna fruwa na obrazie, a Dziadek czerwieniał.
Zaczął malować na emeryturze „z potrzeby serca” jak mawiał. Siedział do rana do wieczora i konstruował swoje obrazy. Konstruował, bo jego obrazy były rodzajem puzzle. Lewa strona – fragment lasu z Mazur, rzeka „pożyczona” od Szyszkina, prawa strona obrazu – kawałek ryciny, wzięty z gazety Stolica. Dziadek był malarzem samoukiem, uczył się sam na własnych błędach. Uwielbiał klasyczne malarstwo pejzażowe, nienawidził „wydziwiania”, którego symbolem była wszelka awangarda. Krzyczał jak pokazywałem mu prace Henryka Stażewskiego:
– Co to jest, co z tego, że widzę kwadrat? Gdzieś mam jego trójkąty. Najpierw niech mi konia namaluje, a potem niech maluje kwadraty! Koń, to koń. Jak Kossak namalował konia to było coś!
Denerwowałem go czasem pokazując Warhola:
– Zupa to żaden temat. Człowiek, koń są ważni. Ja nie chcę oglądać zup.
Nie lubił też jak darłem łacha z Matejki, zawsze go pytałem:
– Dziadku, jak jeden gość widział Bitwę pod Grunwaldem, Hołd Pruski i Kopernika wstrzymującego słońce?
Wkurzał go ten żart, uważał Matejkę za wieszcza.
– Nie będę malował tego, czego nie ma. Maluję to, co jest. Mówił, gdy wypuszczałem go na rozmowy o ekspresjonizmie i abstrakcji.
Nie lubił tez golizny. Nawet tej mistrza Rubensa:
– Koń i pies zasłaniają się ogonem tylko człowiek się odsłania.
Czytaj także:
Szymon Majewski: Historia na dwóch kółkach
Dziadek choć był piewcą koni, nigdy ich nie potrafił namalować, próbował, ale nie dało rady, człowieka tym bardziej. Najlepiej wychodziły mu pejzaże i kwiaty. Miała je w różnych wersjach cała rodzina. Jeśli chodzi o pejzaże, z reguły malował Tanew i jej okolice, miejsca z naszych wakacji. Jak mu się nie podobał brzeg Tanwi na zdjęciu, brał fragment z innej rzeki, stąd zdarzyło mu się parę razy, że lewy brzeg rzeki i prawy dzieliło od siebie ponad trzysta kilometrów, a były na jednym obrazie. Żeby zgadzały się proporcje, dziadek najpierw na płycie rysował kratki w które „wpisywał” drzewa i chałupy.
Nie cierpiał awangardy, choć jeden ze swoich pomysłów uznał za rewolucyjny, na jednym drzew z leśnego pejzażu Puszczy Białowieskiej powiesił prawdziwą kapliczkę z siedzącym Jezusem. Był dumny z tego pomysłu i nie dał sobie złego słowa powiedzieć.
Tematy pozyskiwał z gazet, ze zdjęć, ale raz przyniósł temat z filmu, na jakimś westernie, na którym był spodobała mu się rzecz jasna rzeka. Pytał mnie, czy da radę pójść tam z aparatem i zrobić jej zdjęcie. Szykował się do tej szpiegowskiej operacji, ale niestety film zdjęli.
Żeby Dziadka zadowolić trzeba było powiedzieć: – Nad czym teraz Dziadek pracuje?
Promieniał, tu następował cały rytuał pokazywania nowych prac i narzekania na brak farb.
Wszystkie obrazy podpisywał pseudonimem z AK „Skiba Włodzimierz”. Najbardziej lubiłem Dziadka „Dworek w Żelazowej Woli” w klimacie jesiennym.
Co ciekawe, jednego obrazu u nie skończył, podchodził do niego parę lat, ale jakoś nie mógł zmierzyć się z tematem. Jest to kościółek Witkacego w Jaszczurówce…
Niedokończone sosenki ciągle czekają na Skibę.