Dzięki nowemu postrzeganiu stajemy się wolni od przymusów, kompleksów i zaprzeczeń. Uczymy się rozeznawać, na co mamy wpływ i co da się zmienić, a na co wpływu nie mamy.Osoby przychodzące na terapię doświadczają zazwyczaj jakiegoś rodzaju niedogodności, która sprawia, że decydują się na tego typu pracę nad sobą. Potrzebują zmiany. Bywa, że na początku są pełne lęku, ale i nadziei.
To niełatwe odsłonić się przed kimś, kogo zupełnie nie znamy. Potrzeba czasu na oswojenie się z nową sytuacją, z terapeutą i z własnymi oczekiwaniami. Zmiany nie da się zaplanować, to indywidualny proces, który wymaga energii, cierpliwości, bywa bolesny i jest rozłożony w czasie.
Trudności i problemy, które gromadziły się i utrwalały latami nie znikną od razu. Dzielenie się z terapeutą informacjami o swoim świecie wewnętrznym daje jednak możliwość uporządkowania i zrozumienia skomplikowanych procesów, które w nas zachodzą. To w połączeniu z doświadczeniem bycia wysłuchanym i zrozumianym przynosi często ulgę. Budowanie relacji z terapeutą, opartej na szacunku i prawdzie pozwala na doświadczenie większego poczucia bezpieczeństwa i siły. Zmiana jest więc owocem współpracy obu stron zaangażowanych w proces terapeutyczny, zarówno pacjenta, jak i terapeuty.
Czytaj także:
Cud zwykłej rozmowy
Decydując się na terapię, warto zdać sobie sprawę, że nie da się niczego zmienić nie doświadczając straty, a jedyną osobą, którą możemy się zająć i zmienić, jesteśmy my sami.
Nie da się dojrzalej funkcjonować bez porzucenia starych, utartych, często dziecięcych sposobów funkcjonowania. Tutaj może pojawić się opór przed zmianą. Stare schematy przeszkadzają, ale są na tyle znane, że paradoksalnie bezpieczne. Bywa też tak, że to, co z jednej strony przeszkadza, z drugiej strony pełni jakąś ważną funkcję w naszym życiu, a nawet przynosi nam korzyść, np. przewlekłe chorowanie utrudnia nam swobodne funkcjonowanie, ale daje uwagę otoczenia i sprawia, że nie musimy podejmować pewnych wyzwań czy rozwiązywać trudnych sytuacji.
Leczenie w tym przypadku oznacza zgodę na wyjście z pozycji chorego, ale też zrozumienie, że mimo iż kiedyś ten objaw zapewniał nam przetrwanie, to teraz nas ogranicza. Być może kiedyś chorowanie było jedyną formą zwrócenia na siebie uwagi opiekunów, poczucia się ważnym. Trudno z tego zrezygnować nie wiedząc, że można dostać czyjeś zainteresowanie w inny, zdrowszy sposób.
Czytaj także:
Modlitwa zamiast terapii? Jak nie pomieszać tych dwóch rzeczy
Tego pacjent doświadcza właśnie od terapeuty, który traktuje go inaczej niż jego bliscy. Terapeuta pokazuje pacjentowi mechanizmy, którymi ten się posługuje. Uczy pacjenta patrzeć i myśleć w nowy sposób, a przede wszystkim zachęca, by dopuścić do głosu uczucia. To one nadają kierunek naszemu życiu, są kompasem, który mówi, gdzie iść, czego nam potrzeba, co nam nie odpowiada. Bez nich jesteśmy jak we mgle, żyjemy po omacku.
W toku zachodzących zmian czeka nas ponadto zaakceptowanie tego, że to, co było nie wróci. Nie zmienimy przeszłości, ale możemy odzyskać teraźniejszość. Bywa, że na początku spodziewamy się czy wręcz boimy, że terapia będzie istnym plutonem egzekucyjnym, miejscem obwiniania opiekunów z dzieciństwa.
Często słyszę, miałam/em dobry dom i nie chcę się tym więcej zajmować. Tymczasem bez zgłębienia i przepracowania tego obszaru nie da się pójść dalej. Odbywa się to jednak zgoła mniej drastycznie niż się wydaje.
Zgodzę się z tym, że na początku może pojawić się wiele trudnych uczuć do rodziców, często uzasadnionych. Ale w trakcie trwania procesu terapeutycznego, kiedy damy sobie przestrzeń do wypowiedzenia tego, co w nas jest, kiedy uznamy błędy rodziców i zbadamy ich konsekwencje, wyrzucimy żal, złość, skontaktujemy się ze smutkiem z powodu tego, co się stało, to zaczniemy odczuwać ulgę i możemy wybaczyć.
Czytaj także:
Chcesz sam decydować o własnym szczęściu? Idź na terapię!
Zaczynamy wtedy rozumieć, że nie ma idealnych opiekunów, tak jak i my nie jesteśmy idealni. W miarę jak dojrzewamy, zaczynamy widzieć, że wszyscy są tylko ludźmi, że nasi rodzice też byli dziećmi i pewnych rzeczy nie dostali. Dali nam to co mogli, czasem chociażby tylko życie.
Dzięki nowemu postrzeganiu stajemy się wolni od przymusów, kompleksów i zaprzeczeń. Uczymy się rozeznawać, na co mamy wpływ i co da się zmienić, a na co wpływu nie mamy. Nabywamy większej wyrozumiałości do samych siebie oraz otwartości na innych.
Choć zmiana to ciężka praca, warto ją podjąć, bo prowadzi do rozwoju, dojrzewania i większego spokoju.