Jean Vanier przekonuje nas: „Ważne jest, abyśmy szli z tym, czym jesteśmy, abyśmy uświadamiali sobie i akceptowali swoje trudności, inaczej bowiem wyznaczymy sobie tak wzniosłe ideały, że nigdy nie zdołamy ich osiągnąć”. Chyba przyzwyczailiśmy się, że święty to ten, który osiągnął wszystkie cnoty, czasem unosił się w ekstazie i poświęcił życie pomocy biednym. Nic dziwnego, że taki ideał spoglądający na nas z co najmniej dwóch metrów swej posągowej wyższości wydaje się tak nierealny, że nawet nie myślimy, by go naśladować. A co, jeśli droga do świętości wiedzie przez nerwicę, nałogi, smutek, zranienia?
Czy zatem mamy zanegować drogę świętości, którą dążyli przez całe dzieje Kościoła znani nam święci i błogosławieni? Skądże! Ale musimy dobrze ją zrozumieć, aby na nią wejść. Aby pokazać, w czym leży sedno, oddaję głos świętym, błogosławionym i współczesnym ludziom Kościoła.
Morderca, przyjaciel Jezusa
Na taki przydomek zasługuje Jacques Fesch, którego marzenie o podróży dookoła świata zaprowadziło do więziennej celi. Po dokonanym rabunku, zgubiwszy okulary, zastrzelił policjanta próbującego odebrać mu broń. Jacques po swoim nawróceniu przyjmuje karę śmierci jako drogę odkupienia swoich grzechów i ofiarę ze swojego życia składaną w intencji nawrócenia bliskich. W więziennym dzienniku pisze:
Prawdą jest, że nigdy nie zamierzano robić świętych z bandytów. A jednak są oni mniej oddaleni od Jezusa niż wielu z tych, którzy „dobrze się prowadzą”.
Trwa jego proces beatyfikacyjny.
Pijak-hazardzista, mistyk-męczennik
Wbrew pozorom Karol de Foucauld nie wspiął się na wyżyny świętości, ale spadł na „ostatnie miejsce”. Jego poszukiwaniu poświęcił połowę swojego życia, a i tak poniósł porażkę, bo jak sam stwierdził, ostatnie miejsce zajął mu Jezus. Po hulaszczym życiu, wyrzuceniu z wojska, niebezpiecznych ekspedycjach po nieodkrytym Maroku, woła:
Boże mój, jeśli istniejesz, spraw, abym Cię poznał.
A Bóg nie pozostaje obojętny na jego prośby. Tak mocno dotyka serca Karola, że ten pragnie naśladować Jezusa w Jego ukrytym życiu w Nazarecie. Klasztor trapistów jest dla niego zbyt luksusowy, bo istnieją ludzie, którzy żyją w większej nędzy. Szuka więc drogi uniżenia i życia ukrytego, w którym będzie mógł trwać przed Jezusem Eucharystycznym i w służbie najuboższym. Zamieszkuje więc na Saharze obok miejscowej ludności muzułmańskiej. Nie nawraca ich, ale jest z nimi aż do śmierci.
Bóg Uświęcicielem
Świętość dla ubogich nie polega na narcystycznym skupieniu się na własnym wysiłku i dążeniu ludzkimi siłami do doskonałości. To droga akceptacji swojej słabości i przyjęcia miłosierdzia Boga jako jedynego Zbawcy i Uświęciciela. Jezus modlił się na krzyżu: “Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23,34)”. Biada nam, jeśli nie chcemy być w tej grupie, bo sami skazujemy siebie na tych, którzy wiedzą, co czynią i swoją sprawiedliwością chcą zasłużyć na niebo.
Czym się więc różni święty od grzesznika?
Stan najwyższej świętości niemal zlewa się ze stanem grzesznika, który nie ma już nic i którego jedynym bogactwem jest nadzieja pokładana w Bożym miłosierdziu – o. Maria Eugeniusz od Dzieciątka Jezus.
Wtóruje mu św. Jan od Krzyża: “Na tej drodze uniżać się znaczy podnosić się, a podnosić się znaczy uniżać się”.
Read more:
Wstałem z martwych. Czuję się uratowany [wywiad]
Inspiracją do tekstu i jego doskonałym rozszerzeniem jest książka „Droga niedoskonałości. Świętość ubogich”, André Daigneault, Wydawnictwo Karmelitów Bosych.