Tak, wiem – po takim wyznaniu powinnam poszukać dla siebie grupy wsparcia. Współczuciem otoczyłyby mnie siostry feministki. Ale ja nie szukam współczucia.Sobotnie przedpołudnie. W niejednym domu praca wre. Trzepanie dywanów, ścieranie kurzów, mycie okien. Pamiętam, że jako dziecko nie cierpiałam sobót. Niby dzień wolny od szkoły, ale dla mnie taki wolny to on nie był. Razem z mamą ogarniałyśmy domowe pielesze. I chociaż mój brat, podobnie jak ja, miał dwie sprawne ręce i tyle samo wolnego czasu, to jakoś zawsze dostawał taryfę ulgową. Owszem, pomagał w domowych obowiązkach. Przy czym, „pomagał” to słowo-klucz.
Po równo
Nie, wcale nie zamierzam wystąpić z feministycznym manifestem dotyczącym podziału domowych obowiązków. Nie zaproponuję też, jak uczciwie i sprawiedliwie podzielić się prasowaniem i gotowaniem, bo tego nie da się odmierzyć linijką i ekierką. Chodzi o coś zupełnie innego – o zaangażowanie i odpowiedzialność za dom.
Brzmi górnolotnie? No tak, ale w praktyce rozbija się o całkiem prozaiczne czynności, które niestety, nadal zwykle spoczywają przede wszystkim na kobiecych, jak się okazuje, wcale nie tak wątłych, barkach. Bo jakoś tak dziwnie przyjęło się, że to kobieta lepiej pozmywa, zetrze kurze i ugotuje. Równolegle panuje równie niezrozumiałe dla mnie przekonanie, że gotowanie czy zmiana pieluszki bobasowi jest mało męska.
Otóż, nie – nie jest.
Drugi etat
Dbanie o dom wyraża się nie tylko w przynoszeniu do niego pieniędzy. To również wykonywanie tych wszystkich, jakże nudnych i powtarzalnych czynności, jak zmywanie podłogi czy ścieranie kurzów. Dlatego tak bardzo imponują mi ci wszyscy faceci, którzy dbają o swoje domy razem z żonami. Ci wszyscy faceci, którym korona z głowy nie spada od wyniesienia śmieci, umycia wanny i wstawienia rosołu. Ci wszyscy faceci, którzy rozumieją, że domowe obowiązki to nie jest drugi etat kobiety.
Z tego samego powodu tak bardzo imponuje mi mąż, który nie pomaga mi, ale który razem ze mną troszczy się o naszą domową przestrzeń. Przestrzeń, z której przecież korzysta on na takich samych zasadach, jak ja. Zaangażowanie w domowe obowiązki to nie są jakieś spontaniczne zrywy, za które trzeba mu jeszcze podziękować, ale regularnie okazywana troska o nasz dom.
Męski przykład
Moje „babskie gadanie” może nie być dostatecznie przekonujące dla „prawdziwych macho”, którzy nie brukają sobie rąk domestosem. Dlatego lepiej będzie, jeśli oddam głos Gentlemanowi, który opowiadając krótką, z życia wziętą historyjkę, dał niezłą lekcję tego, jak wielkie znaczenie ma wspólne dbanie o domową przestrzeń.
https://www.facebook.com/GentlemanPolska/posts/1882005405391673:0
Czytaj także:
Podzielmy się obowiązkami – oboje zyskamy