Powoduje bezsenność, napięcia mięśniowe, bóle głowy… Gniew nam nie pomaga. Nie musi być problemem, ale nie jest też rozwiązaniem! Podpowiadamy, jak go zrozumieć i rozbroić.Ostatnio z trudem hamuję napady gniewu.
Kiedy przeglądam Facebooka, widzę posty i komentarze tryskające jadem. Przepaść niezrozumienia oddzielająca mnie od ludzi, z którymi się nie zgadzam, jest boleśnie szeroka. Wiem, że nie tylko ja jej doświadczam i nie tylko moim doświadczeniem jest gniew, który ona rodzi.
Gniew i alienacja stały się dla mnie sprawą osobistą, kiedy zaraz po jednej z debat prezydenckich odwiedziłam moją siostrę Katie.
Pewnego popołudnia, po leniwej wycieczce do fabryki cydru, Katie i ja zaczęłyśmy rozmawiać o kandydatach. Ku memu zdumieniu i smutkowi, nasza beztroska rozmowa rozgrzała nas do czerwoności. Po kilku minutach, ledwie chwytając oddech, podniosłam rękę.
„Może powinnyśmy przestać o tym rozmawiać”, powiedziałam. Zobaczyłam w oczach Katie moje własne przerażenie. Skinęła głową i zmieniłyśmy temat.
Chciałam, żebyśmy przestały, bo wyraz jej twarzy mówił, że moje słowa bolą jak ciosy. Znałam to spojrzenie i przestraszyłam się. Rozpoznałam je, bo zbyt często widywałam je u mojego męża w pierwszych latach małżeństwa.
Czytaj także:
Jak przetrwać wielkie rodzinne spotkanie i nie stracić radości z bycia razem
Jesteśmy żółwiami albo skunksami
Na naszych naukach przedślubnych, prawie piętnaście lat temu, prowadzący opowiadał nam o dwóch stylach komunikacji. „Są ludzie-żółwie – mówił. – Wycofują się i unikają konfliktu. I są ludzie-skunksy. Kiedy się wściekną, podnoszą nogę i spryskują przeciwnika”.
Śmialiśmy się wtedy z mężem z niefortunnej metafory, ale po ślubie nie było nam już do śmiechu.
Ponieważ jestem skunksem.
Kiedy jestem bardzo zła, moje słowa stają się trujące. Kiedy czuję się zraniona, tak się wściekam, że chcę, żeby męża też bolało.
Pamiętam, że kiedyś powiedziałam mu coś okropnego i spojrzałam w lustro. Boli mnie, kiedy sobie przypomnę, jak bardzo podobało mi się to, co zobaczyłam. Myślałam, że widzę moc.
Pewnego dnia, na spotkaniu w książkowym klubie dyskusyjnym mówiłyśmy o gniewie. Autorka omawianej wtedy książki, Beth Moore, pisze, że kiedy czujemy się upoważnieni do kontrolowania i karania ludzi naszym gniewem, znęcamy się nad nimi. Pisze, że podłość jest „zaraźliwa jak wirus”.
Oddech uwiązł mi w krtani. Jej słowa przypomniały mi moją twarz w lustrze, zastygłą w furii. Czułam się upoważniona do zranienia męża. Ale nikt nie dał mi takiego prawa.
Po powrocie do domu poprosiłam go o wybaczenie. Kiedyś myślałam, że mój gniew jest czymś w rodzaju pisemnego upoważnienia. Nic podobnego.
Czytaj także:
Małżeńskie „fair play”. Jak się zdrowo spierać?
Oczywiście, tu pojawia się pytanie. Po co jest gniew, jeśli nie możemy go okazać? Naczytałam się dość pop-psychologicznej literatury, więc wiem, że negatywne emocje dają nam narzędzia. Czego więc gniew może mnie nauczyć?
Psycholożka kliniczna Harriet Lerner ujmuje to tak: „Gniew jest sygnałem”. Gniew boli. Skłania nas do podjęcia akcji i stawia w gotowości. To pistolet startowy, który zmusza nas do biegu. Gniew nie musi być problemem, ale nie jest też rozwiązaniem.
Zrozumiałam, że jeśli nie będę uważać, mogę rujnować związki. A jeśli nie skonfrontuję się ze źródłem gniewu, zaszkodzę sobie. Kiedy gniew narasta, mogę nauczyć się, jak unikać niezdrowych wybuchów.
Zaskoczyło mnie, ile jest lepszych wyjść – jeśli tylko zechcę ich poszukać. Oddychać, pisać dziennik, zastanawiać się. Poprosić o radę przyjaciela albo iść do terapeuty. Podyskutować o tym. Poczytać o porozumiewaniu się, pomodlić, iść na spacer.
Teraz, kiedy nie zgadzamy się z mężem, uważam na ten moment, w którym zaczynam czuć gniew. Nie udaję, że to się nie dzieje, tylko przyjmuję to uczucie, jestem zła, ale przetwarzam gniew, oceniam rany, zanim podejmę temat na nowo. Ciężko mi kontrolować gniew; boli mierzenie się z ranami, które go wywołały. Ale to miłość.
Czytaj także:
Jak lepiej rozumieć innych?
Wysłuchanie kogoś jest ważniejsze niż skłonienie go do zmiany stanowiska
I w ten sposób wracamy do mojej siostry.
Kiedy pokłóciłyśmy się o politykę, przez parę dni chodziłyśmy wokół siebie na paluszkach. Wróciłam do domu przygnębiona naszą kłótnią. Szturchałam ten swój gniew, próbując zrozumieć, o co chodzi.
I w końcu zrozumiałam. Czułam, że siostra nie słucha moich słów. Przypuszczałam, że ona czuje tak samo.
Posłałam jej wiadomość, jak przykro mi z powodu kłótni. Napisałam, że chcę zrozumieć jej stanowisko, nawet jeśli wyciągamy inne wnioski. „Ufam ci i szanuję cię – napisałam. – Chcę wiedzieć, kim jesteś i dlaczego się różnimy”.
Odpisała serdecznie i otwarcie. Myślę, że obie jeszcze obawiamy się rozmów o polityce. Ale raz spróbowałyśmy i wyszło dobrze. Kiedy rozmawiałyśmy, próbowałam pamiętać, że wysłuchanie jej jest ważniejsze niż skłonienie do zmiany stanowiska. Przypuszczam, że i ona skupiła się na tym samym.
Teraz, kiedy w mediach społecznościowych dyskutuję o wyborach, prawie do posiadania broni, polityce i terroryzmie, kieruję się tym, czego nauczyłam się od męża i siostry.
Nie da się – i niemądre byłoby – dyskutować z każdym jadowicie nastawionym nieznanym rozmówcą na te tematy; dla własnego bezpieczeństwa musimy stawiać granice. Ale z najbliższymi musimy te ważne dyskusje podejmować.
Kiedy to robimy, warto pamiętać, że gniew często jest wołaniem o dostrzeżenie i uleczenie. To sygnał, żeby słuchać i kochać. Kiedy z miłością spieramy się z tymi, z którymi się nie zgadzamy, możemy być pewni dobrego wyniku.
Nikomu z nas nie wolno ranić w gniewie. Kiedy nie poddajemy się tej pokusie, o dziwo znajdujemy lepsze narzędzia. Nie są proste w użyciu i często przeraża nas, że musimy się odsłonić. Ale kiedy podłość, gniew i przemoc rozprzestrzeniają się jak wirusy, warto poszukać lekarstwa.