Rodzice śpią razem od niepamiętnych czasów, dlaczego więc kładziemy nasze pociechy osobno?Opublikowany niedawno na łamach internetowej edycji Los Angeles Times post uzmysłowił mi coś, o czym nie miałam wcześniej pojęcia; otóż aż do schyłku XIX wieku we wszystkich kulturach świata członkowie jednej rodziny spali w jednym pomieszczeniu. W tekście przeczytałam, co następuje:
Według lekarza Williama Whitty’ego Halla, autora popularnej w XIX wieku książki o higienie snu, te wspólnoty, których członkowie spali w jednym pomieszczeniu, były jak „cisnące się do siebie wilki, wieprze i robactwo”, gdy tymczasem na cywilizowanym Zachodzie „każde dziecko, w miarę dorastania, otrzymuje swój własny pokój”. Tam, gdzie wśród wspólnot białych kładziono się spać wspólnie, przyczyną było zazwyczaj ubóstwo, a samo zjawisko uważano za patologię społeczną. Przykładem takiego podejścia jest tu opublikowana w 1890 roku książka Jacoba Riisa pt. „Jak żyje druga połowa”, gdzie autor z przerażeniem odnotowywał, że stu pięćdziesięciu mieszkańców spało „na przeraźliwie brudnej podłodze w dwóch kamienicach”, w których wejściach koczowali bezdomni żebracy.
Wszystkim, którzy w ostatnich dziesięcioleciach zostali rodzicami lekarze stanowczo odradzali spanie w jednym pokoju z nowo narodzonymi dziećmi. Co więcej, w wielu stanach USA prawo zakazuje rodzicom spania w jednym łóżku z dzieckiem. Rodzice są nieustanie uwrażliwiani na niebezpieczeństwa związane ze spędzaniem nocnego wypoczynku wspólnie ze swoimi dziećmi. Wiele reklam adresowanych do rodziców zrównuje niemalże sen w jednym łóżku z dzieckiem z pozwoleniem dziecku na spanie z nożem rzeźnickim pod poduszką.
Mimo to wielu rodziców (ja też!) śpią ze swoimi nowo narodzonymi dziećmi w jednym łóżku. Naturalnie, pozbywamy się wcześniej wszystkich poduszek i koców, i nigdy nie kładziemy się z naszymi maleństwami, kiedy wypijemy nieco alkoholu lub po zażyciu powodujących senność leków. Mamy jednak mocne przekonanie, że nasza decyzja jest właściwa i że wspólny sen jest lepszy, często także bezpieczniejszy, niż kładzenie małego dziecka w łóżeczku czy w kołysce. Dlaczego młodzi rodzice podejmują podobne decyzje i to pomimo powyższych zastrzeżeń?
Mnie samej ciągle staje przed oczami obraz naszego pierwszego dziecka. Jak większość noworodków, nasza mała za nic nie chciała spać w swojej kołysce. Kładziona tam, krzyczała wniebogłosy i płakała, i dawała się uspokoić jedynie na naszych rękach. Dlatego też przez pierwsze dwa tygodnie po urodzeniu dziecka, mój mąż i ja na przemian nosiliśmy je w nocy na rękach. Mąż wytrzymywał nieco dłużej bez snu, bo ja z kolei nie musiałam budzić go do karmienia płaczącego maluszka. Kilka razy, kiedy usiadłam na chwilę na tapczanie, zdarzyło mi się przysnąć z dzieckiem na rękach. Kiedy raz ześliznęłam się z łóżka na podłogę, natychmiast budząc się w panice, zamieniłam tapczan na niewygodne krzesło, w którym nie było możliwości zmiany kąta oparcia. Mimo to jednak „udało” mi się i tam przysnąć, a córeczka prawie wypadła mi z rąk.
Zaczęliśmy więc brać dziecko do łóżka, żeby po prostu przetrwać ten okres. Wówczas szybko okazało się, że maluch, który nie chciał za żadne skarby spać sam, przesypiał spokojnie całe noce przy rodzicach. My sami, nawet we śnie, byliśmy świadomi obecności córeczki i budziliśmy się w tych samych pozycjach, w których zasypialiśmy.
Od tamtej pory spanie w jednym łóżku z naszymi małymi dziećmi stało się dla nas czymś normalnym, tym bardziej, że pojawiły się wyniki badań naukowych sugerujące, że spanie w jednym łóżku z małymi dziećmi jest o wiele bezpieczniejsze, aniżeli w przeszłości zakładano. Prawdą jest jednak też, że kiedy dziecko dorasta, przyzwyczajamy je do spania we własnym łóżeczku. I po pewnym czasie dziecko przenosi się tam, a wówczas odzyskanie łóżka dla nas samych staje się prawdziwym luksusem.
Mimo to jednak nigdy nie udało nam się do końca przekonać dzieci, aby same z własnej woli przeniosły się do własnych pokoi. Jednym z powodów jest to, że nie mamy aż tak wielkiego domu. Innym jest odczuwany przez nie dyskomfort spowodowany spaniem w pojedynkę. Nasze dzieci mają wspólne pokoje, a choć każde ma swoje łóżko, bardzo często nadal przychodzą do sypialni rodziców. I powiem szczerze, że i one, i my śpimy wówczas o wiele lepiej.
Spanie samemu kojarzy mi się z – nie wiem jak to wyrazić – jakąś samotnością. Nienawidzę tych nocy, kiedy mąż musi dokądś wyjechać i wówczas śpię o wiele gorzej niż wówczas, gdy otaczają mnie jego ramiona. Jest czymś zupełnie normalnym, że ludzie śpią razem; tak dzieje się od tysiącleci. Spanie w pojedynkę jest czymś nienaturalnym, nic więc dziwnego, że małe dzieci nie mogą się do tego przyzwyczaić. Pewnie moglibyśmy zastosować metodę Ferbera i pozwolić naszym pociechom płakać do woli w swoich łóżeczkach, dopóki się nie uspokoją i nie zasną, to jednak oznaczałoby dla wszystkich wiele bezsennych nocy.
Ja sama i moje dzieci za bardzo lubimy spać, żeby pozwolić sobie na takie „eksperymenty”.
Tekst został opublikowany w angielskiej edycji portalu Aleteia
Tłumaczenie: Aleteia