Helena urodziła się przed wojną. Była biedna i niewykształcona. Próbowała wstąpić do klasztoru, ale z powodu niskiego stanu wielokrotnie ją odsyłano. W końcu zapukała do Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Warszawie przy ulicy Żytniej. Przełożona powiedziała – "idź do Pana domu i zapytaj, czy cię przyjmie". Helena poszła do niedużej kaplicy, zapytała, przyjął…
Rozmawiała z Nim jeszcze wiele razy, głównie o miłosierdziu. Zapis spotkań pozostawiła w dzienniczku. W zakonie, w którym przyjęła imię Faustyna, była furtianką, kucharką i ogrodniczką. Zmarła na gruźlicę trzy lata po złożeniu wieczystych ślubów zakonnych.
Podczas wojny, kilkadziesiąt metrów od kaplicy, w której Helena rozmawiała z Jezusem, biegł mur największego w Europie getta. Za murem zginęło kilkadziesiąt tysięcy ludzi a ci, którzy nie zginęli na miejscu, zginęli najczęściej niedługo później. Kaplica została doszczętnie zniszczona podczas Powstania Warszawskiego. Zarwał się strop, na murach nie pozostał ślad tynku, wnętrze zostało wypalone. Gruz pogrzebał ślady po broniących się tu powstańcach. Z prezbiterium zostały dwie sterczące samotnie kolumny, które przez trzydzieści lat wspierały niebo.
Współsiostry Faustyny przez te lata próbowały odbudować starą kaplicę i klasztor. Socjalistyczne władze stolicy nie widziały jednak takiej potrzeby. Na pokruszonych murach wywieszono tabliczki „Obiekt zagrożony!”. W zupełnie innej części świata Stolica Apostolska wydała zakaz szerzenia kultu Miłosierdzia Bożego w formie przekazanej w „Dzienniczku” przez siostrę Faustynę. Miłosierdzie musiało poczekać.
W latach 70. wokół ruiny wyrosły bloki z wielkiej płyty. Bloki były szare, potem przemalowywano je raz na żółto, raz na zielono. Mieszkańcy bloków, niespecjalnie bogaci i niespecjalnie wykształceni, zjechali się tu, jak to najczęściej bywa w Warszawie, z różnych części Polski. Mieszkańcom zaczął doskwierać głód. Głód duchowy. Zwrócili się więc do prymasa Wyszyńskiego z prośbą o budowę parafii. Władze miasta usłuchały głosu ludu chętniej niż głosu współsióstr Faustyny.
Kościół – jakby na przekór zawiłej historii, a może wskutek jej zawiłości – otrzymał wezwanie miłosierdzia Bożego. Obok tablic z napisem „Obiekt zagrożony!” na wypalonym, ceglanym murze pojawił się wypisany farbą cytat z Pisma Świętego: „Jam Jest, nie trwóżcie się”.
Zamiast posadzki podłoga kaplicy została wysypana piaskiem, zamiast dachu zawieszono ogromną, brzydką, zwisającą bezradnie do wnętrza folię ogrodniczą. W takiej świątyni, pierwszy raz od trzydziestu lat, odprawiała się msza święta. I to od razu msza święta rezurekcyjna. Odbyło się to wbrew groźnym ostrzegającym tablicom i mimo braku zgód i pozwoleń, za to z nowym proboszczem. Młodym, obdarzonym niepohamowaną wyobraźnią i bezkompromisowością, księdzem Wojciechem Czarnowskim.
„Mieszkańcy kamienic przy ulicy Wolność w środę wywożą gruz, mieszkańcy bloków przy Świerczewskiego w czwartek budują baraki…”. Tak brzmiały przez najbliższych kilkanaście lat ogłoszenia parafialne. Bo tak z grupy mieszkańców żółtych i zielonych bloków powstawała wspólnota.
Ksiądz nie chodził po kolędzie od mieszkania do mieszkania, tylko zwoływał mieszkańców bloku na korytarzu, piętro po piętrze. Mimo że były to w sumie nielegalne zgromadzenia, mieszkańcy głośno śpiewali, dzielili się opłatkiem i przełamywali lęk. To były już lata 80. Papież Jan Paweł II pisał encyklikę Dives in Misericordia, a za ścianami bloków huczały wybuchy petard i trzeszczały gąsienice czołgów, paradujących do znudzenia warszawską ulicą Świerczewskiego w stanie wojennym.
Proboszcz od parafian nie brał nic za śluby. Przeciwnie. Pieniądze zebrane na tacę oddawał młodym, bo przecież nikomu się nie przelewało, a jego dziurawe buty częściej służyły na budowie niż podczas kurialnych wizyt. Mieszkał w baraku, jeździł koparką, chodził w czarnej podartej kufajce. Częstował zjeżdżających się coraz tłumniej opozycjonistów i artystów powidłami z jabłek nazywanymi „daniem prymasowskim”, ponieważ tym samym częstował księdza prymasa podczas wizyty w parafii pw. Miłosierdzia Bożego. Miłosierdzie nie robi różnic i wyjątków.
Mimo iż parafia po kilkunastu latach przestała przypominać plac budowy, kaplica, w której uboga i niewykształcona Helena rozmawiała z Jezusem wciąż wyglądała jakby wczoraj skończyła się wojna… Tylko dach z foliowego zmienił się na drewniany. Przez foliowy dach ktoś podczas niedzielnej mszy wrzucił do wnętrza duże kamienie.
Do dziś nie wiadomo, kto i po co. Mówią, że to była prowokacja. Kolumny stały więc pod drewnianym dachem, ale wciąż nie wspierały niczego. Kościół stał się zabytkiem Powstania Warszawskiego, a ślady płomieni na jego ścianach opowiadały o miłosierdziu i jego głodzie więcej niż malowane traktaty teologiczne.
W czasie ciemności, niedługo po śmierci księdza Popiełuszki, w roku 1985 w podziemiach parafii wystawiono sztukę teatralną. Nie byle jaką. Scenariusz – Ernest Bryll, reżyseria – Andrzej Wajda, obsada: Krystyna Janda, Daniel Olbrychski, Olgierd Łukaszewicz, Piotr Machalica, Maciej Orłoś i inni. „Wieczernik” opowiadał o lęku i nadziei związanych ze zmartwychwstaniem i o tęsknocie za wolnością. Ludzie oglądali sztukę w milczeniu.
Wolność przyszła w roku 1989, a w miejsce artystów do parafii przyszli bezdomni, ubodzy i chorzy. Ksiądz Czarnowski chodził z bańkami zupy i z rosnącą rzeszą wolontariuszy po blokowiskach i karmił samotnych, niemogących się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Tak powstało „Towarzystwo Tylko z Darów Miłosierdzia”. W skrócie „Tylko”. To było jeszcze zanim zaczął działać Caritas. Miłosierdzie nie mogło czekać.
Siostra Faustyna została ogłoszona błogosławioną w 1993 roku. Mniej więcej w tym czasie do parafii zaczęły przyjeżdżać dzieci z Białorusi dotknięte katastrofą w Czarnobylu. Przyjmowali je do swoich domów parafianie, którzy dzielili się tym, co mieli.
Po odejściu pierwszego proboszcza większość budynków parafialnych zagospodarował Caritas, który do dziś prowadzi w nich jedno z największych w Warszawie schronisk dla osób bezdomnych. Mieści się tu magazyn odzieży, kawiarnia, którą prowadzą bezdomni, świetlica socjoterapeutyczna dla dzieci, codziennie wydawane są posiłki dla ubogich.
Kiedy w 2000 r. Faustyna została ogłoszona świętą, w świątyni nie było już śladów po Powstaniu Warszawskim. Dwie samotne od ponad pięćdziesięciu lat kolumny zaczęły podtrzymywać sklepienie prezbiterium, a przestrzeń wypełniła się bielą. Helena wróciła do kaplicy, w której rozmawiała z Jezusem. Jej relikwie znajdują się na balustradzie przed adorowanym całe dnie Najświętszym Sakramentem. Przy balustradzie leżą rzędy obrazków ze słowami „Jezu Ufam Tobie” w kilku językach świata. Mała kaplica klasztorna, nieco przebudowana, niewiele powiększona, w Niedzielę Miłosierdzia, 23 kwietnia 2017 r. została podniesiona do rangi sanktuarium św. Siostry Faustyny.
Bóg w swoim miłosierdziu wybrał sobie miejsce wśród przeciętnych warszawskich bloków. Wśród ludzi niebogatych i pewnie nie najlepiej wykształconych, wśród bezdomnych i emigrantów. Tu kiedyś zaprosił Helenę – Faustynę i tu z nią rozmawiał. Dlaczego akurat tu?