Na chodniku między blokami reakcje są różne. Na jednych ksiądz „w pełnym rynsztunku” wcale nie robi wrażenia, inni – głównie starsi – uchylają czapki, nawet przyklękają.
Czekają w swoich domach i mieszkaniach, otoczeni rodziną lub sami jak palec. Drepczą powoli, prowadząc księdza do „dużego pokoju” albo czekają w łóżku, z którego nie mogą się ruszyć. To dzięki nim powstały tabernakula. To dla nich zaczęto przechowywać Najświętszy Sakrament poza mszą świętą.
Jak to działa w parafialnej praktyce?
Zazwyczaj raz w miesiącu chorych parafian odwiedza kapłan. Ciało Pańskie może zanieść także diakon, akolita lub nadzwyczajny szafarz, ale prezbiter ma też możliwość posłużyć im spowiedzią. Chorzy mogą poprosić o takie „sakramentalne” odwiedziny osobiście lub przez telefon.
Mogą to zrobić w ich imieniu również najbliżsi lub sąsiedzi. Czasem jest to „na stałe”, gdy zdrowie i siły nie pozwalają już na wychodzenie z domu. Innym razem „sezonowo” – w okresie choroby, rekonwalescencji albo zimą, kiedy z różnych powodów dotarcie do kościoła staje się niemożliwe.
Najczęściej księża „dzielą się chorymi” – każdy ma stałą grupę, którą regularnie odwiedza. Dzięki temu może lepiej poznać sytuację poszczególnych osób. Umożliwia to także opracowanie w miarę przewidywalnej w przebiegu „marszruty”, co z kolei jest dużym ułatwieniem dla chorych i starszych w związku z przyjmowaniem leków, zabiegami higienicznymi czy po prostu z czekaniem na dzwonek do drzwi.
Kto komu służy? Dwa słowa z doświadczenia
Niektórzy mnie nie widzą i gdybym wszedł na rękach, to pewnie nawet nie zwróciliby na to uwagi. Widzą tylko bursę, czyli ozdobną „torebkę” na Najświętszy Sakrament zawieszoną na mojej szyi i nic ich więcej na świecie nie interesuje poza Panem Bogiem, który do nich przyszedł.
Stół z białym obrusem, krzyżyk, dwie zapalone świeczki. Wszystko gotowe i na miejscu, wszystko jak być powinno. Stara dobra szkoła miłości i szacunku okazywanych przez najprostsze znaki. Bez słów uczą mnie tęsknoty za Eucharystią, którą ja mam na co dzień. Uczą być głodnym Boga.
Inni od progu „zagadują”, z krótką przerwą na i tak krótki obrzęd udzielenia Komunii. Trudno wytłumaczyć, że teraz się modlimy, bo aparat słuchowy działa z bardzo zmiennym szczęściem. Uczą, że oprócz Najświętszego Sakramentu jest jeszcze jeden sakrament Obecności – człowiek.
Nieraz ksiądz jest jedną z niewielu osób, które zaglądają do nich przez cały długi miesiąc. Daję się więc zagadywać, stawiam bursę na stole obok szklanki z herbatą. Słucham opowieści, jak jest i jak kiedyś było – owszem, co miesiąc tych samych. Sam przyjmuję sakrament. Powiedział przecież: Byłem chory, a przyszliście do Mnie. Cokolwiek uczyniliście, Mnieście uczynili.
Komandosi cierpienia
Nieraz bezczelnie ich wykorzystuję. To pierwszy szereg parafialnych aktywistów. Jeśli parafia „działa”, to głównie dzięki nim. Proszę ich o modlitwę za ludzi, sprawy, trudności, czasem też za siebie. Mam głębokie przekonanie, że niejedno mi „załatwili”. Są najpewniejsi z pewnych, najskuteczniejsi ze skutecznych – komandosi cierpienia, “Stała Gwardia” Krzyża.
Na chodniku między blokami reakcje są różne. Na jednych ksiądz „w pełnym rynsztunku” wcale nie robi wrażenia, inni – głównie starsi – uchylają czapki, nawet przyklękają. Na szczęście upada już chyba przekonanie, że ksiądz z Komunią chodzi wyłącznie do umierających, „z ostatnim namaszczeniem”.
Czasem ktoś pyta: “Był ksiądz u pani Zosi? Już od tygodnia o niczym innym nie mówi, jak tylko, że ksiądz przyjdzie”. Dobrze słyszeć. Znaczy znają się, troszczą tak zwyczajnie po sąsiedzku, po ludzku, a ci uwięzieni na wysokich klatkach schodowych bez windy nie są aż tak zupełnie sami. Choć tyle dobrego. Aż tyle dobrego. Tyle Boga spotykam zanosząc Boga do ludzi.
Czytaj także:
Kiedy (nie) rezygnować z przyjęcia Komunii?