Czekolada nie zadaje pytań, czekolada rozumie… Ale czy może nas nakarmić? W budowaniu właściwej relacji z jedzeniem i odkrywaniu jej znaczenia dla naszego ducha pomaga Marta Pawłowska – chrześcijańska coach zdrowia.
Ciepły koc, ckliwy melodramat, kubełek lodów i zapas czekolady – to zestaw idealny na chandrę, złamane serce, stres i „te dni”, w które jesteśmy automatycznie rozgrzeszane z wszelkich dietetycznych zbrodni. „To nic takiego, przecież od jutra przechodzę na dietę – postanowione!”. Jutro jednak znajomi zapraszają na film, którego nie można obejrzeć bez pizzy i chipsów, w poniedziałek – który miał być początkiem nowego, zdrowego życia – przyjaciółka wpada z ciastem na plotki, zresztą… „Nie mam czasu na diety! A jako chrześcijanka nie mogę przecież skupiać się liczeniu kalorii”.
Której z nas nie zdarzyło się szukać pocieszenia w ulubionych smakołykach? Która z nas nie zastanawia się (z mniejszym lub większym przerażeniem) nad tym, co i jak je? O jedzeniu mówi się dużo, a jeszcze więcej myśli. Czy zdarza nam się jednak zastanawiać, jaka naprawdę jest jego rola w naszym życiu?
Pokarm od Pana, czyli jak Bóg uczy nas umiaru
Tzw. zdrowe jedzenie kojarzy się często jedynie z troską o szczupłą sylwetkę i obsesją na punkcie atrakcyjnego wyglądu. To dość dalekie od chrześcijańskiego ideału piękna, które leży przecież w duszy człowieka, a nie w jego ciele. Sprowadzanie dbałości o zbilansowaną dietę do pogoni za idealnymi kształtami to jednak ogromne uproszczenie, które zaprzecza prawdom formułowanym już pięć wieków temu przez św. Ignacego Loyolę.
Nauczaniem autora Ćwiczeń duchownych inspiruje się w swojej pracy Marta Pawłowska – pierwsza chrześcijańska coach zdrowia w Polsce. Za świętym Ignacym powtarza, że relacja z jedzeniem ma fundamentalne znaczenie dla całego życia człowieka.
“Święty Ignacy już 500 lat temu mówił o jedzeniu emocjonalnym: nasza relacja z jedzeniem jest najważniejszą relacją w naszym życiu” – mówi Pawłowska.
Jeśli nie będziemy mieli uporządkowanej sfery jedzenia, to nie będziemy potrafili uporządkować sfery konsumpcji, czyli stosunku do pracy, do hobby, do świata, do nauki. Również w tych sferach nie będziemy potrafili zachować umiaru.
Bałagan na talerzu
Nieporządek panujący w naszych jadłospisach i na naszych talerzach jest jednym z paradoksów współczesności. Mogłoby się przecież wydawać, że wraz z rozwojem nauki i medycyny zdobyliśmy wiedzę potrzebną, by jeść właściwie. Skąd zatem zaburzenia żywienia oraz rosnący problem nadwagi i otyłości, z którym zmaga się obecnie co drugi Polak?
Z jednej strony – jesteśmy bombardowani informacjami o konsekwencjach złej diety, o szkodliwości tłuszczów trans i zakwaszenia organizmu. Nie zawsze zrozumiałe, a niekiedy sprzeczne dane wywołują w nas tylko frustrację i zniechęcenie, bo sumując zalecenia naukowców, musielibyśmy zrezygnować z jedzenia… w ogóle! Łatwiej więc zatkać uszy i po prostu “nie wiedzieć”.
Czytaj także:
Dieta dr Ewy Dąbrowskiej: dla ciała i ducha. Czy to działa?
Z drugiej strony atakuje nas samo jedzenie. “Stacja benzynowa nie jest już stacją benzynową, tylko sklepem spożywczym, w którym przy okazji można kupić benzynę – zauważa Marta Pawłowska. – Kino już nie jest kinem, tylko miejscem, w którym czujemy przede wszystkim nachos i inne popcorny. Jesteśmy osaczeni jedzeniem i przestajemy zadawać sobie pytanie: W jakim celu ja powinienem jeść?”.
Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj…
Dla specjalistki pracującej w oparciu o chrześcijańskie wartości funkcja jedzenia jest jasna: powinno nas odżywiać, a więc sprawiać, że będzie w nas więcej życia. Jedzenie jest darem danym nam przez Boga, który chce nas karmić jak dobry Ojciec. Nie bez powodu został z nami właśnie pod postacią chleba. Chce nas karmić chlebem Eucharystii dającym życie wieczne, ale także chlebem powszednim, który ma nam dawać siły do ziemskiego życia.
Tych sił nie dadzą nam fast foody i pochłaniane w pośpiechu słodkie przekąski. Słodkie chwile przyjemności mamią pozorami szczęścia, chemiczne dodatki zaburzają nasz smak, który nie chce akceptować tego, co naturalne i zdrowe, a podjadanie i zagryzanie sprawia, że nie potrafimy już rozpoznać, kiedy tak naprawdę jesteśmy głodni. Po co więc jemy?
“Przestaliśmy czuć głód jedzenia, ale bardzo silnie odczuwamy wszystkie inne głody – podkreśla Pawłowska. – Głód przyjaźni, głód miłości, głód bliskości, głód akceptacji, głód Boga, głód sensu życia. To wszystko jest w nas. Bardzo często chcemy zatykać nasze głody, nasze potrzeby emocjonalne właśnie jedzeniem”.
Stąd ucieczki do „krainy ptasiego mleczka”, która obiecuje ukojenie smutków, a już po chwili uderza falą wyrzutów sumienia. Jak wynika z doświadczenia polskiej trenerki zdrowia, problem jedzenia emocjonalnego, a więc słynnego „zajadania smutków”, częściej dotyka nas, kobiet, które w zaburzonym poczuciu obowiązku wobec innych, zapominamy o sobie i swoich potrzebach.
Czytaj także:
Porcja odporności – co jeść, by nie chorować?
Jedzenie na pocieszenie
Znając od dziecka magiczną moc cukierków, które łagodzą ból stłuczonego kolana, łatwo przeoczyć objawy jedzenia emocjonalnego. Jeśli więc cokolwiek w naszej relacji do jedzenia zaczyna nas niepokoić, warto przyjrzeć się własnym nawykom i – jak podpowiada Pawłowska – zadać sobie kilka pytań, które pomogą w rozpoznaniu problemu:
Ile myśli pochłania mi jedzenie?
Jakie są moje myśli o jedzeniu?
Myślę o nim z przyjemnością czy ze strachem?
W jakich sytuacjach myślę dużo o jedzeniu?
W jakich sytuacjach mam nagłą ochotę na jedzenie?
Czy odczuwam głód?
Jem szybko czy wolno?
Połykam czy też gryzę?
Czy w towarzystwie udaję, że nie mam ochoty na jedzenie, a potem w samotności jem więcej?
“Jeżeli zauważam z niepokojem, że jedzenie jest moją jedyną przyjemnością albo że pochłania mi za dużo myśli, coś na pewno jest nie tak – ostrzega trenerka i uspokaja, że nie od razu należy się tym przejmować. – Czasami wystarczy przegadać to z dobrym przyjacielem”.
Jeśli jednak okaże się, że problem nie mija, a obok emocjonalnych lęków pojawiają się problemy ze zdrowiem fizycznym, warto sięgnąć po pomoc specjalisty, który pomoże znaleźć alternatywę dla czekoladowej terapii, odszukać głody zapychane słodkimi “lekarstwami” i zaprowadzić żywieniowy porządek.
Czekolada nie zadaje pytań – to prawda, ale nie potrafi też przytulić i tylko udaje, że rozumie nasze potrzeby. Może więc następnym razem, kiedy czekoladowy pocieszyciel znów zaoferuje swą pomoc, lepiej zadzwonić do przyjaciela i opowiedzieć mu o swoich prawdziwych głodach?
Czytaj także:
Autostrada z czekolady. I to nie jest bajka!