Bardziej słuchać niż mówić, bardziej dzielić się niż dyskutować, bardziej rozumieć niż oceniać, a nade wszystko – przebaczać. Państwo Grzybowscy przekonują, że to uniwersalny sposób na dobre relacje z najbliższymi nam osobami, z którymi łączy nas sakrament.„Ja tak już dłużej nie wytrzymam. Pojedźmy na te rekolekcje” – usłyszała Kasia od Tomka, swojego męża, kiedy po sześciu latach małżeństwa zaczęli się od siebie stopniowo oddalać. Słyszeli już wcześniej o Spotkaniach Małżeńskich, weekendowych rekolekcjach, które od końcówki lat 70. odbywają się w całej Polsce, a z czasem także zostały przeniesione do wielu innych krajów świata. Ich założyciele, Irena i Jerzy Grzybowscy, zainspirowali się międzynarodowym ruchem Marriage Encounter, a w 2004 r. założony przez nich ruch Spotkań Małżeńskich został oficjalnie uznany przez Stolicę Apostolską jako prywatne międzynarodowe stowarzyszenie wiernych.
„Od samego początku Spotkań Małżeńskich widzieliśmy je jako dzieło Boże, jako drogę do świętości przez poprawę komunikacji między małżonkami, jako drogę realizacji przykazania miłości Boga i bliźniego. Któż jest tym najbliższym bliźnim, jeśli nie mąż czy żona? Stawialiśmy retoryczne pytanie” – opowiadają dziś państwo Grzybowscy.
Złota recepta na dialog
Spotkania Małżeńskie to rekolekcje weekendowe, „wyjazdowe”. Pary pracują w towarzystwie innych małżeństw, ale indywidualnie. Współpracują z animatorami – innymi, doświadczonymi i przeszkolonymi małżonkami oraz księdzem. Grzybowscy swoją rolę opisują jako „towarzyszenie”, a nie doradzanie czy pomaganie.
„Najważniejsze było to, że nikt nam niczego nie kładł w głowę na siłę, tylko sami mogliśmy dochodzić do rewelacyjnych odkryć w naszym związku. Dzięki świadectwom prowadzących ich prawdy stały się naszymi” – powiedział jeden z uczestników spotkań.
Wyjazdy tylko dla par są propozycją dla osób, które chcą pogłębić relacje między sobą, ale bardzo często decydują się na nie te, które przeżywają kryzys. Podczas weekendowych warsztatów (od piątku wieczorem do niedzieli wieczorem) pary uczą się przede wszystkim dialogu. Po to, by same mogły rozwiązywać problemy, które zazwyczaj pojawiają się w małżeństwie.
Złota recepta na dialog to „bardziej słuchać niż mówić, bardziej dzielić się niż dyskutować, bardziej rozumieć niż oceniać, a nade wszystko – przebaczać”. Państwo Grzybowscy przekonują, że to uniwersalny sposób na dobre relacje z najbliższymi nam osobami, z którymi łączy nas sakrament, ale także z Bogiem i z bliźnimi.
Kto ma rację?
„Na rekolekcje jechałam z duszą na ramieniu, pokrywając swój lęk nerwowym śmiechem. Bałam się, że nie będę potrafiła się tam odnaleźć Nie będę wiedziała, jak się zachować, nie będę znała kościelnego kodu – opowiada Kasia, żona Tomka. – Jechałam również z nadzieją, że ktoś rozsądzi, kto z nas ma rację”.
Czy mąż, który miał dosyć wiecznych pretensji i ironizowania swojej małżonki, czy żona, która w ten sposób uzewnętrzniała niemożność przebicia się do „szklanej kuli”, którą otoczyła się najbliższa jej osoba.
Read more:
Często to, co kobiety uważają za dowody miłości, mężczyźni czytają odwrotnie
„Początek kryzysu miał swoje źródło w zmianie stanowiska pracy przez mojego męża na bardziej wymagające i stresujące – wspomina Kasia. – Tomek bardzo przeżywał to, co działo się w pracy. Zareagował na to, jak wtedy miał w zwyczaju, zamknięciem się na wszelkie próby kontaktu z mojej strony. Stopniowo zauważyłam, że o tym, o czym nie chce rozmawiać ze mną, chętnie dzieli się ze swoją koleżanką, która wcześniej pracowała na tym stanowisku. Zauważyłam, że potrafią pół godziny rozmawiać przez telefon lub godzinę w trakcie jakiegoś towarzyskiego spotkania, podczas gdy ze mną rozmawia zdawkowo. Poczułam się odtrącona. Tomek dopiero po roku od rekolekcji był zdolny powiedzieć, że relacja z koleżanką była zdradą emocjonalną. Oznaczało to dla mnie, że ma tę sprawę przepracowaną w sobie i zamkniętą. Poczułam się bezpiecznie” – wyjaśnia Kasia.
Uczenie się relacji
„Nie jesteśmy w stanie rozmawiać wprost najczęściej dlatego, że nie pozwalają na to emocje. Kłótnie i uszczypliwości to pośrednie wyrażanie tych uczuć – wyjaśnia Jerzy Grzybowski. – Tomek wolał rozmawiać z koleżanką, bo ich kontakt nie ma tych obciążeń emocjonalnych, które miał z żoną. Niewątpliwie to, że spędzamy w pracy coraz więcej czasu, niszczy relacje w małżeństwie i rodzinie. Potrzebne jest uczenie się wzajemnych relacji tak, żeby nie chcieć zostawać w pracy zbyt długo i wracać do domu z radością. Żeby nam się spieszyło do domu, do relacji rodzinnych”.
Read more:
Jak rozwodzą się Polacy?
Podczas Spotkań Małżeńskich pary mają okazję, by samodzielnie, z towarzyszeniem małżeństw wyszkolonych animatorów i kapłana zrozumieć, co jest źródłem nieporozumień, a także pogłębić tę bardzo ważną, sakramentalną więź.
„Spotkania wzięły się z chęci wielu par do życia bardziej ewangelicznego, bardziej w Kościele – wspomina Tomasz Ławniczak, jeden z animatorów ruchu. – A okazało się, że jest potrzeba, by tym osobom pomagać w ich problemach”.
Wakacje dla związku
A właściwie nie tyle pomagać, co właśnie towarzyszyć – podkreślają Grzybowscy. Dając świadectwa własnego życia, animatorzy nie narzucają schematów zachowań. Jednocześnie służą wiedzą nauczania Kościoła i najnowszej psychologii.
Autorska metoda Grzybowskich opiera się na tym, co najważniejsze – dialogu. Rozmowy na różne tematy pozwalają wyłowić te drażliwe. Oczywiście jest to tylko wstęp do dalszej pracy par, które mogą uczestniczyć potem w rekolekcjach pogłębiających, a raz w miesiącu brać udział w spotkaniach w swoim miejscu zamieszkania. W wakacje organizowane są rekolekcje dwutygodniowe, na które można wyjechać także z dziećmi.
„Trochę obawiałam się, że może nie odpoczniemy, a więcej urlopu nie mieliśmy. Jakich ludzi tam spotkamy? Ale po raz kolejny miałam możliwość pracy nad lepszym zrozumieniem siebie, męża, Boga. Wspaniale tam odpoczęliśmy razem z naszymi dwiema córeczkami” – opowiada Dosia, która wzięła pierwszy raz udział w spotkaniach po tym, jak terapie psychologiczne okazały się nieskuteczne, a małżonkowie nie mieszkali już nawet razem.
„Jednak Bóg w najbardziej dramatycznej chwili kryzysu dał mi znak i tylko dlatego nie wysłałam pozwu rozwodowego. Mijały miesiące, nie wiedziałam, co zrobić, czas nie działał na naszą korzyść. Trudne doświadczenia oddaliły nas bardzo od siebie. Właściwie nie miałam już nadziei na odbudowę związku. Jednak w głębi duszy czułam, że rozstanie z mężem nic nie załatwi. Bo za kryzys odpowiadają zawsze dwie strony. Pragnęłam odbudowy naszego sakramentalnego małżeństwa, ale na nowych zasadach, wzorcach. Dialog stał się tym nowym wzorcem” – mówi Dosia.