„Przez pięćdziesiąt lat nie było dnia, żebym nie ugotowała dziadkowi obiadu” – mówi czasem moja babcia. I z powątpiewaniem kręci głową, gdy odpowiadam, że nie pamiętam dnia, kiedy ugotowałam mężowi obiad.Dla jasności, czasem coś tam zrobiłam, upiekłam albo pomieszałam, ale nie przypominam sobie sytuacji, żebym czekała w kuchni z przystawką, dwudaniowym obiadem i deserem na koniec. A wszystko opatrzone ciepłym uśmiechem, bo spracowana mina żony może skończyć się niestrawnościami męża.
Koniec żartów, bo temat poważny (choć, niestety, często bywa przedmiotem kpiny). Podział obowiązków domowych.
Podział może nie tyle równy, co raczej rozsądny. I sprawiedliwy. Dostosowany do potrzeb pary, a te są przecież różne. Nie chodzi o to, by odmierzać linijką – skoro ty dziś zmywałeś, to ja to zrobię jutro, ty ostatnio myłaś podłogę, ja następnym razem. Zdrowo myślący człowiek wie, że w związku (dobrym związku!) jest zwyczajnie tak – ty dziś masz więcej pracy, spoko, ja ogarnę zakupy. Ty ledwo stoisz na nogach po ciężkim dniu, nie ma problemu, zrobię nam coś do jedzenia (albo po prostu zamówię).
Nie może być jednak tak (a przynajmniej nie powinno), że wszelkie „domowe” obowiązki (a więc i te związane z wychowaniem dzieci) są z góry przypisywane kobietom.
Bo to gotowanie takie kobiece, bo to sprzątanie takie babskie, bo to zajmowanie się dziećmi niemęskie… I w końcu argument koronny – kobieta ze swej natury jest do tego predysponowana. Really?
Wydawać by się mogło, że czasy, w których żona oczekiwała na wracającego z pracy męża z obiadem i uśmiechniętą dziatwą już dawno przeminęły. Dzisiaj bywa i tak, że to mąż czeka na powrót żony. Dzielenie się domowymi obowiązkami to nic złego, a nawet można znaleźć kilka zalet.
Mój mąż nie umrze z głodu…
…kiedy ja wyjadę w kilkudniową delegację albo trafię do szpitala. Doskonale na co dzień zaznajomiony z tajnikami naszej kuchni nie będzie co kwadrans telefonował z pytaniem „gdzie mamy rondelek?”. I istnieje duża szansa, że zaprawiony wstępnie w gotowaniu nie będzie przez miesiąc jadł jajecznicy – na śniadanie, obiad i kolację. (Na marginesie, efektem rozpieszczania dziadka przez babcię jest to, że dziś potrafi on zagotować wodę na herbatę i… usmażyć jajecznicę).
Czytaj także:
Jak pomóc mężczyźnie być lepszym tatą
Moje dziecko ma ojca!
Ma tatę stuprocentowego, z krwi i kości, na medal, który był przy nim od pierwszego złapanego w płuca oddechu, od pierwszej zmienianej pieluchy, od pierwszej kąpieli, pierwszego ząbka, pierwszej nieprzespanej nocy. Wciąż jeszcze spotykam się z opinią, że w pierwszym okresie życia dziecka najważniejsza jest matka, z nią nawiązuje relację, bo w końcu „ojciec piersią nie nakarmi”. Nie nakarmi, ale równie dobrze może utulić płaczącego bobasa. Czasy, w których matka „oddawała” pod skrzydła ojca już odchowane, całkiem kumate i coraz bardziej samodzielne dziecko przeminęły z wiatrem. I dobrze, bo tata też musi nawiązać relację z dzieckiem i nie zrobi tego, jeśli nagle, z dnia na dzień pojawi się w życiu trzylatka.
Nasz dom to wspólna sprawa
Jeśli zarówno kobieta, jak i mężczyzna pracują zawodowo, to dlaczego tylko ona ma mieć dodatkowy etat w postaci troski o dom (i jeszcze jeden pt. „dzieciaki”)? W końcu także mąż/partner korzysta z dobrodziejstw domowych pieleszy, a te – jak dobrze wiemy, same się nie sprzątną. I nie, opłacenie rachunków nie liczy się jako wypełnienie domowego obowiązku. Miejscem dla kobiety nie jest kuchnia, tak jak miejscem dla mężczyzny nie jest garaż (wyłącznie). To trochę tak, jak z powracającą co jakiś czas wojenką o przywrócenie słusznego podziału na „dziewczęce” i „chłopięce” zabawki (na pohybel genderowym koncernom, które chłopakom polecają bawić się lalkami). Córka moich przyjaciół, skądinąd „córeczka tatusia”, z rozmiłowaniem bawi się klockami, samochodami, mieczami jedi. Bo tak chce, bo to jej się podoba. Bo tak się czuje fajnie.
Czytaj także:
Jestem wielka, bo jestem mamą
Mam czas dla siebie!
Dzieląc się wspólnymi, domowymi i wychowawczymi obowiązkami, każdy zyskuje. Raz więcej, raz mniej – jak to w życiu. To jednak zawsze lepsze niż nic. Znam mamy, które od lat (sic!) nie poszły do fryzjera, nie wyrwały się na shopping (ubranka dla dziecka się nie liczą), nie spotkały na kawie albo winie z koleżankami. Bo dom, bo dziecko, bo przecież „on sobie nie poradzi z tym wszystkim!”. Serio? A skąd można to wiedzieć, jeśli nigdy nie dało się mężowi nawet szansy na podjęcie próby przetrwania w dzikiej dżungli bez asekuracji (jaką jest samodzielny wieczór w składzie tata+bobas)? Mężczyźni lubią wyzwania, serio. A wolny wieczór (albo kilka) przyda się każdej mamie.
Skoro już wiesz, ile zalet ma włączanie męża w domowo-wychowawcze obowiązki na równych zasadach, to zostało już tylko jedno – obalenie mitu, jakoby taki mężczyzna stawał się… mniej męski.
Jeśli ktoś (najczęściej facet) uważa, że zmycie podłogi, zabranie bobasa na spacer albo, co gorsza! – ugotowanie pomidorówki, pomniejszy jego męskość, to znaczy, że z tą męskością już teraz jest coś nie tak, skoro jest taka zagrożona (przecież w drugą stronę to też nie działa – miarą kobiecości nie jest liczba metrów kwadratowych wypucowanej podłogi czy kilogramy własnoręcznie przygotowanych kotletów).
Powiem więcej – dzielenie się obowiązkami wzmacnia relację i cementuje związek. W końcu obie strony mają poczucie, że grają w tej samej drużynie. I strzelanie bramek nie leży na głowie tylko jednego zawodnika.