Nasze podwórko przynosi wstyd całej okolicy. Już dawno przestałem dbać o trawnik, bo synowie demolują go swoimi koparkami.Pogodziłem się z tym. I tak nie mam czasu na podlewanie. Chłopcy – razem ze swoimi trzema siostrami i całą armią kumpli – zarzucili to nasze małe klepisko, które nazywamy podwórkiem rowerkami, plastikowymi narzędziami i rękawicami do baseballa. Tratują cały teren. W krzakach robią okopy. Wnętrze domu też nie wygląda jak z pięknego snu. Jeden z chłopaków wysmarował całą kanapę mazakiem wodoodpornym. Zlew jest pełen brudnych naczyń, które wiecznie grożą lawiną. Mała odkryła, że umie sięgnąć do koszyka z jabłkami. Bierze po kilkanaście dziennie. Nadgryza każde i upuszcza na podłogę, po czym oddala się do nowych, niszczycielskich działań. Cały dzień potykam się o jabłka ze śladami małych ząbków.
Te dzieci nie mają hamulców, nawet poza domem. Przez całą mszę słychać, jak małymi bucikami kopią w ławkę przed sobą. Powyrywały kartki ze śpiewników. Nie chcę nawet zaczynać opowieści o wyjściach do toalety w czasie modlitwy, o szeptach, niebędących szeptami albo komentujących najciekawsze szczegóły stroju księdza krzykach na cały kościół. Rozważam, czy nie poprosić biskupa o przydzielenie naszej rodzinie stałego duszpasterza. Byłby przy mnie, żebym mógł od razu spowiadać się ze złych uczuć wobec własnych dzieci.
Nieważne, w jakiej jesteśmy sytuacji. Wszyscy mamy jakieś wyzwania, a brak dzieci niekoniecznie oznacza szczęście.
My mamy pięcioro, ale nie przypominam sobie, żeby było nam łatwiej, kiedy mieliśmy tylko jedno. Życie rodzinne potrafi być frustrujące niezależnie od konfiguracji. Zastanawiam się czasem, co też porabiają nasi bezdzietni znajomi. Może są w kinie, kupują nowe ciuchy albo wyjechali na egzotyczne wakacje. Wyobrażam sobie, jak śmieją się w ulicznej kafejce nad butelką wina, świetnie się bawią i nie ma przy nich ani jednego malucha, który rzucałby jedzeniem albo robił głupie miny do ludzi przy stoliku obok.
Nie zawsze jednak lepiej jest tam, gdzie nas nie ma. Wszyscy się z czymś zmagamy, a brak dzieci niekoniecznie oznacza pełnię szczęścia. Ostatnio stwierdzono naukowo, że najszczęśliwsi są właśnie rodzice w dużych rodzinach, takich z przynajmniej czwórką dzieci.
W pierwszej chwili pomyślałem, że rodzice biorący udział w tym badaniu musieli chyba pomylić szczęście z delirium wywołanym poważnym brakiem snu, ale niedawno papież Franciszek zwrócił moją uwagę podobnym stwierdzeniem – powiedział, że rodzina to „wielkie błogosławieństwo” w życiu. Rozważam te słowa, patrząc na tę ruinę wokół, kiedy w piątkowy wieczór znów siedzę w domu i rozmyślam.
Czego mi brak?
Nie jestem nieszczęśliwy. Przeciwnie, jestem bardzo zadowolony i uwielbiam swoje życie. Nie oddałbym dzieci za nic. Tylko bycie częścią rodziny jest czasami… trudne. Żyjemy w wiecznym chaosie i nie umiemy się zrelaksować. Moja żona wydaje się mniej zestresowana, więc pewnie i ja się nauczę. Kiedy wracam z pracy, zwykle wita mnie słowami: – Tego graffiti na całą ścianę chyba tak bardzo nie widać z ulicy… aha, i nie ma dziś kolacji.
Cytując papieża: „Idealne rodziny nie istnieją”. Nie musimy być idealni, żeby być szczęśliwi. Papież trafia w sedno mówiąc, że nasze niedoskonałości „nie mogą nas zniechęcać. Wręcz przeciwnie. Miłość to coś, czego się uczymy, miłość to coś, czym żyjemy”.
To właśnie niedoskonałość, nasza zabałaganiona kuchnia i porysowane kredkami ściany czynią nas tym, kim jesteśmy. Jako rodzina żegnamy się z iluzją idealnego życia, i choć nie da się ukryć naszego bałaganu, możemy żyć dla siebie, a nie dla pozorów. Dla rodzica, dziecka, brata, siostry, ciotki czy wuja szczęście rodzinne nie płynie z doskonałości, ale z tego, jak się uczymy żyć ze sobą i kochać się nawzajem.
Bycie w rodzinie sprawia, że nie myślimy najpierw o sobie, ale o bliźnich. Żeby być ojcem, poświęciłem część mojej indywidualnej wolności. Nie mogę ani zostawić dzieci, by mieć inne życie, ani nawet pójść do kina, kiedy bym chciał. Ale w zamian dostaję dar otwartych serc. Jako rodzic i małżonek jestem lepszym człowiekiem niż gdybym żył sam.
Franciszek mówi: „Dlatego właśnie rodzina to żywy symbol planu miłości, który ma dla nas nasz Ojciec. Chęć stworzenia rodziny oznacza zgodę na bycie częścią marzenia Boga, zgodę na marzenie wspólnie z Nim, na wspólne z Nim budowanie… świata, w którym nikt nie będzie sam, niechciany czy bezdomny”.
Rodzina to marzenie Boga. Z pewnością wiem, że są w naszym życiu najcenniejsze chwile: kiedy maluch obślinia mi twarz w czułym pocałunku, kiedy dzieci wciągają mnie w zapasy na podłodze, kiedy dają mi swoje rysunki, żebym mógł powiesić je w biurze. Są też chwile, kiedy mam ochotę wysłać je wszystkie do babci na zawsze. One też są cenne. Wszystko jedno, czy życie rodzinne idzie jak po maśle, czy wydaje się koszmarem rozlanego mleka lub kłótni o to, kto gdzie usiądzie w samochodzie, wiem, że każda chwila z moją rodziną jest błogosławieństwem.
To przywilej móc kochać i być kochanym przez te małe stworzenia. Bóg wymarzył sobie, że nasza rodzina będzie miejscem, w którym każdy jest kochany, nikt nie jest sam ani bezdomny – nawet jeśli ten nasz dom właśnie demoluje.