Po smudze cienia wyłoni się światło, bo zgoda na niezmienne cierpienie zmienia absolutnie wszystko, choć gołym okiem tej zmiany nie widać.Uwielbiam czytać teksty z serii „trzy rzeczy, które powinieneś zrobić żeby być szczęśliwym”. Siedem – żeby uratować twoje pogrążone w kryzysie małżeństwo. Pięć – żeby twoje dzieci wyszły na ludzi i jeszcze dziewięć, żebyś wiedział, jak dobrze i efektywnie odpoczywać. Te wszelkie recepty: weź garść dystansu, szczyptę cierpliwości z lekką nutą poczucia humoru, a twoje życie odmieni się na lepsze.
Zapewniam, że choć żartuję z pewnej konwencji, na pewno z niej nie kpię. Trzeba docenić wiedzę i doświadczenie mądrych ludzi, którzy udzielają rad. Trzeba sprawdzić, jak to działa w praktyce, bo nie należy poddawać się biernie trudnościom, z którymi musisz się wciąż borykać, trzeba rozwiązywać problemy pamiętając, że lepsze jest wrogiem dobrego. Nie wątpię też, że dobre rady mądrych ludzi przynoszą pozytywne efekty, a ich dystans i znajomość realiów pomagają wydostać się z niezliczonych zapętleń. Warto więc czytać wszystkie artykuły i felietony zastanawiając się, co z przekazanych treści może się przydać.
Ale brakuje mi w tych poradach bardzo ważnego, może najważniejszego punktu. W którym doradca zastrzega, że gdy wszystkie dobre rady lub tylko niektóre wprowadzisz w życie, połączysz składniki, zachowasz proporcje, a nie ma zmiany na lepsze… W tych pełnych optymizmu artykułach nie ma stwierdzenia, że może i tak się zdarzyć, że mimo twoich starań, najlepszej woli i prośby o łaskę – nic się w twoim życiu nie zmieni. Problemy pozostaną te same, obciążenia się nie zmienią, a jeszcze dojdzie świadomość, że jesteś pod ścianą, bo zginęły optymistyczne perspektywy na poprawę i odmianę losu. I wówczas możesz poczuć, że nie masz nadziei i brakuje ci sił i może zrodzić się głośny bunt lub ukryte rozgoryczenie, przemieszane z nutą rezygnacji.
I to powinien być ten ukryty punkt przekazu, obecny we wszystkich wielopunktowych poradnikach, po wyliczeniu tych trzech, pięciu, dziesięciu dobrych i mądrych instrukcji, napisany choćby drobnym drukiem, niewidocznym nieraz dla roztargnionych odbiorców, wpatrzonych w najważniejsze sformułowania umowy. Że może zdarzyć się i taka sytuacja, że nic się nie zmieni.
Ale wówczas doradca powinien przypomnieć odbiorcy i napisać to już większą czcionką, że ten ciemny, jeden jedyny punkt może o wszystkim zadecydować. Gdyż dotarłeś do granicy, za którą wszystkie dobre rady wietrzeją jak sól.
A ponieważ jest Wielki Post, który jest idealnym czasem na przekazywanie tego rodzaju komunikatów, można podsunąć myśl, że jest to też idealne miejsce i czas spotkania z cierpiącym Jezusem. A On powie (można z dużą dozą prawdopodobieństwa przypuszczać, dzięki lekturze Ewangelii), jak wziąć krzyż na ramiona i może doda, że nie każde cierpienie jest po coś, ale wszystkie ku przemienieniu. I że On jest najbliżej po przejściu tej granicy, po której bezsilność człowieka spotyka się z mocą Boga i tak naprawdę to ciebie boli, ale On dźwiga krzyż i kieruje ruchem twojego życia.
I choć na razie jesteś otępiały w ciemnościach, żadnych pochodni dla swych stóp nie dostrzegasz, ale po tej smudze cienia wyłoni się światło, bo zgoda na niezmienne cierpienie zmienia absolutnie wszystko, choć gołym okiem tej zmiany nie widać. Tak więc wszystko pozostanie pozornie takie samo jak wcześniej, ale w głębi będzie kompletnie inne, bo przemienione w lekkie brzemiona i słodkie jarzma.