Dziś 4. Część naszych górskich rekolekcji. Tym razem to wspinaczka dla tych, których trzęsie, gdy słyszą: Bóg ma dla ciebie plan! Naszym przewodnikiem jest Eliasz, prorok, który przez całe życie nie poznał Bożego planu. Pan Bóg zleca mu po prostu kolejne zadania. Eliasz słucha, wykonuje polecenie i… zostaje sam. Znów startujemy z pustyni. Eliasz na rozkaz Boga rozprawił się właśnie z prorokami Baala, królowa Izebel przysięgła mu zemstę i nic nie wskazuje na to, żeby Bóg zamierzał go jakoś ratować. Wtedy w Eliaszu coś pęka. Ucieka na pustynię, siada pod krzakiem i mówi Bogu: Zabij mnie, mam dosyć. Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków.
Zastanawiająca jest motywacja tej prośby o eutanazję: Bo nie jestem lepszy od moich przodków. Wcale nie chodzi o to, że znów jest w niebezpieczeństwie, że znów wszystko wali mu się na głowę. Chodzi o ocenę siebie. Rozczarowanie sobą – że nie jestem lepszy od innych, że nie jestem taki jak chciałem być – może skutecznie odebrać nam chęć do życia. Znamy to. Nikt nie potrafi nas tak ocenić, osądzić, upokorzyć, jak my sami siebie. Przychodzi taki moment, że nie mam już do siebie sił. Ogarnia mnie śmiertelne znużenie sobą, życiem. Nic, tylko położyć się i zasnąć czekając na śmierć. Jest taka piosenka SDM, która dobrze oddaje ten stan. To właśnie robi Eliasz, u którego dziś zdiagnozowalibyśmy pewnie po prostu głęboką depresję.
Wtedy wkracza Bóg. Ale robi to w swoim stylu. Żadnych wielkich cudów, tylko anioł, który budzi proroka, karmi go chlebem i wodą, a wreszcie wysyła w daleką drogę na górę Horeb. Na ten sam Horeb, gdzie Bóg zapewniał kiedyś Mojżesza: JA JESTEM.
Tam usłyszy pytanie: Co ty tu robisz, Eliaszu? I wtedy uleje się z niego cała gorycz. Na Horebie prorok wyrzuci z siebie całe swoje rozżalenie. Jego sedno tkwi w dojmującym poczuciu osamotnienia, odrzucenia, bycia zakwestionowanym, skazanym przez innych na nieistnienie. Co na to Bóg?
Eliasz wezwany by stanąć przed Panem doświadczy najpierw Jego mocy – wichury, trzęsienia ziemi, ognia. Całej potęgi, której Bóg mógłby użyć, aby go ratować, aby uczynić go zwycięzcą. Ale odkryje, że cała ta potęga nie jest istotą Bożego działania. Na szczycie swojego osamotnienia i rozpaczy Eliasz odkryje Boga w szmerze łagodnego powiewu. W delikatnym tchnieniu.
Czytaj także:
Lubisz chodzić po górach? Czas na wielkopostną wspinaczkę!
W chwili, gdy Eliasz jest gotów wydać ostatnie tchnienie i umrzeć spotyka się z tchnieniem Boga. Z tym samym tchnieniem, które Bóg podarował pierwszemu człowiekowi. Śmiertelnie wyczerpany Eliasz zostaje na nowo stworzony przez Boga. Przez Jego łagodne, ledwie wyczuwalne, ale życiodajne tchnienie. Jakby Bóg powtarzał swoje zapewnienie: JA JESTEM i ty jesteś dzięki mnie. Nie bój sie niczego. Nie obawiaj się tego, co cię podważa, kwestionuje, niszczy, czy wręcz zabija. We Mnie jest twoje istnienie. Nikt i nic nie może go zniszczyć.
Dalej wszystko będzie tak samo. Eliasz nie pozna całościowego planu, szerokiej perspektywy, odległego horyzontu Bożych zamiarów. Wciąż będzie szedł w ciemnościach znając tylko ten jeden krok, który ma właśnie zrobić. A jednocześnie nic już nie będzie takie samo. Odtąd Eliasz pójdzie w poczuciu, że Pan naprawdę go prowadzi: On wie co robi, ja nie muszę się o to troszczyć, jak powie wiele wieków później inna Żydówka, Edyta Stein.
Czytaj także:
Trzy góry Mojżesza, czyli historia trzech nieporozumień
My też mamy takie pustynie, góry i depresje, jak te Eliasza. I Jezus je miał. Na Golgocie wołamy: Boże mój, czemuś mnie opuścił? Czemu Cię przy mnie nie ma? Doświadczamy niezrozumienia, odrzucenia, zakwestionowania tego co robimy i kim jesteśmy. Innych wybawiał, siebie nie może wybawić! Patrzcie, woła Eliasza! Niedaleka od prawdy była ta intuicja szydzących z ukrzyżowanego. Wołać Eliasza. Wołać jak Eliasz, kiedy z naszych ust uchodzi ostatnie tchnienie. By jak on poczuć tchnienie Boga, które przywraca życie. Wylać przed Nim swoje serce z całym jego bólem. By On wlał w nie Wodę Żywą swojego Tchnienia, swojego Ducha.