Michał Olszewski napisał przerażającą książkę, choć czasem bawi ona do łez. „#Upał” zmusza do zrobienia rachunku sumienia z czasu spędzanego w sieci.Czytając „#Upał” chwilami miałam wrażenie, że czytam o sobie. Nie tylko dlatego, że Fej, bohater powieści Michała Olszewskiego, to dziennikarz. Przede wszystkim dlatego, że to człowiek po uszy zanurzony w wirtualnym świecie. Komunikatory, wciąż pikające powiadomienia, interwały wibracji, szalejące paski informacji. Jasne, można powiedzieć: takie jest nasze życie, taki jest dziś świat, przecież inaczej się nie da. Czy aby na pewno? I czy za wszelką cenę?
Człowiek zalogowany
Fej (oczywiście pseudonim nie jest przypadkowy) to już niemłody, ale stojący u szczytu kariery dziennikarz lokalnego portalu. Jego życie to nieustająca pogoń za newsem, poszukiwanie informacji, która „zażre”, „zrobi internety”. Co z tego, że rządzi tu zasada: im głupszy, bardziej absurdalny news, tym lepszy?
Sposób opisywania informacji też podlega określonym zasadom – trzeba używać utartych, schematycznych sformułowań, które podkręcą emocje. W jednej z lepszych scen powieści Fej każe stażystom czytać na głos obowiązkowe, wyświechtane frazy w stylu: „skupia się jak w soczewce”, „w mediach aż huczy” czy (moje ulubione) „nieoficjalnie wiemy”.
Newsa trzeba szukać WSZĘDZIE, dlatego Fej ma nieustannie otwarte oczy i uszy. Przecież ciekawy temat może pojawić się w każdej chwili, także podczas spowiedzi, do której bohater przystępuje spontanicznie, w przypływie bliżej nieokreślonych emocji (kolejna kapitalna scena!). Mężczyzna czuje się przesłuchiwany przez kapłana, a w końcu przywykł do tego, że to on zadaje pytania. W jego głowie jednak szybko pojawia się wirtualny notes, w którym próbuje zapisać przychodzące niemal z prędkością światła pomysły.
Fej najbardziej nie lubi niedziel, bo w niedziele nic się nie dzieje, świat zwalnia, ludzie odchodzą od ekranów komputerów, wychodzą z domu. Jak przeżyć taką nudę?
Bo trzeba przyznać, Fej jest wyjątkowy. Nie tylko ze względu na wszechstronność swoich pasji i zainteresowań. Podczas gdy dla przeciętnego człowieka bezpieczna liczba informacji, jakie może przyjąć w ciągu tygodnia, wynosi 7 tysięcy, przez głowę naszego bohatera przechodzi ich… 45 tysięcy!
Ale oczywiście ma to swoją cenę. Fej jest non stop ZALOGOWANY. On właściwie już nie wie, jak to jest żyć bez tych nieustająco przychodzących powiadomień, pikań, wibracji. On nawet budzi się kilka razy w nocy tylko po to, żeby przejrzeć najważniejsze portale i kanały społecznościowe, aby przypadkiem czegoś nie przegapić. Niczym mantrę powtarza: „Zaraz, tylko sprawdzę”, na czym najbardziej cierpi jego rodzina. Nawet kiedy jest w domu, to jest nieobecny, myślący o wciąż pędzącym świecie.
Utonąć w streamie informacji
Fej za nic nie chce przyznać, że jest chory, uzależniony od sieci i od informacji. Przecież taki ma zawód, przecież tak żyją wszyscy, a w dodatku nic złego się nie dzieje. W końcu daje się namówić na terapię – kilka dni w całkowitym odłączeniu od mediów, newsów, sprzętów elektronicznych.
Całkowicie WYLOGOWANY jest jak narkoman na głodzie. Nie potrafi znaleźć sobie miejsca, zaczyna szukać innych atrakcji, używek. W końcu przerywa terapię. Po powrocie do „świata żywych” czeka na niego… 9 tysięcy nieodebranych maili.
Powieść Michała Olszewskiego to nie tylko napisana świetnym, lapidarnym językiem przerażająca opowieść o świecie dziennikarskim, którym rządzi pogoń za newsem, ale także alegoria o współczesnym człowieku, człowieku w sieci, który musi posiadać konto na Twitterze, Facebooku, YouTube, Instagramie, LinkedIn, ale który już dawno przestał nadążać za pojawiającymi się informacjami, utonął w streamie.
Wszystko jest przecież takie ważne, ciekawe, a my musimy mieć zdanie na każdy temat (nawet jeśli to krach na rynku paliwowym w jakimś egzotycznym kraju). W końcu chcemy być postrzegani jako inteligentni, elokwentni, mamy ambicje i aspiracje.
I mamy brak umiejętności selekcji informacji, wybierania tego, co nie tylko ważne, ale tego, co naprawdę nam potrzebne. Nie umiemy powiedzieć STOP, okazuje się, że wyłączenie zasilania, wyciągnięcie wtyczki z kontaktu jest trudniejsze, niż można sobie wyobrazić. Pytanie, czy to możliwe? Czy da się całkowicie wyłączyć z sieci i czy to w ogóle ma sens?
Olszewski zostawia czytelnika także z takimi pytaniami, pokazując raczej, że nie da się z wirtualnej karuzeli w jednej sekundzie przesiąść do informacyjnej próżni.
Rachunek sumienia
Drastyczna, ale nieudana, próba odcięcia internetu w „#Upale” zmusza to refleksji na temat granic pomiędzy światem wirtualnym a realnym. Chociaż właściwie pytanie o te granice już dawno przestało być aktualne, bo nie da się dłużej patrzeć na real i wirtual jako dwa odrębne światy, które da się oddzielić grubą kreską.
Dziś są to już przestrzenie komplementarne, które się wzajemnie przenikają, istnieją obok siebie. Trzeba sobie raczej postawić pytanie o zdrową egzystencję w obu tych światach (co oczywiście czasem jest balansowaniem na cienkiej granicy).
I to jest właściwie najważniejsze przesłanie Olszewskiego. Jeśli książka może mieć w jakimś stopniu funkcję terapeutyczną, to „#Upał” właśnie taką funkcję ma. Autor do niczego nie zmusza, nie używa moralizatorskiego tonu, nie straszy, ale i tak lektura jego książki nie pozostawia wyjścia. Automatycznie kreślisz rachunek sumienia z tego, ile czasu i jak spędzasz w sieci.
Oczywiście, bilans tego rachunku może być bardzo smutny. Bo nagle może się okazać, że pierwszą rzeczą po przebudzeniu i ostatnią przed zaśnięciem jest scrollowanie Facebooka, a nie pocałunek małżonka. Bo widzisz, że Twoje maleńkie dziecko nie umie jeszcze mówić, ale wie, że po ekranie telefonu trzeba przesuwać paluszkiem. Bo uświadamiasz sobie, że w ogóle się nie wylogowujesz, w końcu masz nielimitowany internet, więc po co się ograniczać. A że mimowolnie za każdym razem, kiedy smartfon zapika nowym powiadomieniem, zerkasz na ekran, to już inna sprawa.
Po lekturze książki Olszewskiego nagle rzeczy, o których nie myślisz na co dzień, stają się wyraźne. I zaczynają doskwierać niczym tytułowy „#Upał”. Bez uświadomienia sobie tego można w nim spłonąć.
Michał Olszewski, „#Upał”, Znak 2017