W każdą Wigilię Paschalną widok chrztu osób dorosłych głęboko mnie porusza. Natarczywie domaga się odpowiedzi na pytanie o stan mojej wiary. Czy potrafiłabym tak, jak oni zakwestionować swoje dotychczasowe życie, by wybrać Jezusa?
Wybranie
Pierwszy raz przyszli na jesieni. To, że stanęli pod drzwiami kościoła, było znakiem, że w ich sercach jest już pewien zaczątek wiary. Usłyszeli o Jezusie i wybrali właśnie nas jako wspólnotę, którą chcą prosić o to, byśmy im więcej o Nim opowiedzieli i o chrzest. Kapłan prosił, by się przedstawili, a potem pytał każdego z osobna, o co prosi Kościół. Kiedy słyszał odpowiedź, że o wiarę, pytał, co ona daje proszącemu.
Potem padają kolejne pytania, skierowane bezpośrednio do każdego z kandydatów. Tu nie ma miejsca na odruchy stadne i odpowiadanie w tłumie. To osobista decyzja. A podejmujący ją są różni: młodzi i starsi, urodzeni w Polsce i przyjezdni (nawet z tak egzotycznych stron świata, jak Chiny lub Bliski Wschód), byli ateiści i konwertyci z innych religii, w tym także z islamu.
Motywacja
Jednak bardzo rzadko ich decyzja wynika jedynie z prywatnych przemyśleń. W opowieściach kandydatów i tych, którzy już zostali ochrzczeni, zawsze pojawiają się konkretni ludzie, którzy im o Chrystusie opowiedzieli i często pokazali Jego moc świadectwem własnego życia. Czasem żarliwe dyskusje o wierze prowadzą nie tylko do chrztu, ale także do małżeństwa, a argumenty, które przekonują ich do chrześcijaństwa, nie zawsze są intelektualne. Są tacy, których nawróciło piękno liturgii dominikańskiej, i tacy, których przyciągnęła dobroć i życzliwość, której doświadczyli od katolików.
Jezus najczęściej puka do ich serc przez drugiego człowieka i to ludziom przekazuje dalszą troskę o wzrost wiary u kandydatów. Jednak to, że wybrali oni Kościół, by prosić go o chrzest, jeszcze nie znaczy, że Kościół im tego sakramentu udzieli.
Skąd się biorą katechiści?
Po przyjęciu zaczyna się czas intensywnej formacji. Różnie ona przebiega w różnych katechumenatach. Mogą to być odbywające się raz w tygodniu spotkania grupy, na którą składają się przygotowujący się i katechiści oraz kapłan. Może mieć to też formę indywidualnego prowadzenia z mszami raz w tygodniu sprawowanymi w intencji i dla katechumenów. Istotą pozostaje nadal osobista relacja i zbudowanie zaufania, dzięki któremu możliwe jest spotkanie na tym głębokim i delikatnym poziomie, jakim jest wiara.
Zaangażowani w to pełnosakramentalni wywodzą się z różnych środowisk. Wielu z nich ma za sobą formację oazową, którą ks. Blachnicki oparł właśnie na strukturze przygotowania do sakramentów wtajemniczenia. Są też osoby z wykształceniem teologicznym, terapeuci lub po prostu ludzie żyjący pogłębionym życiem wiary. Nie są to osoby przypadkowe – zostają zaproszone do tej posługi przez odpowiedzialnych za przygotowanie katechumenów. Często temu zaproszeniu ze strony Kościoła towarzyszyła też wewnętrzna zachęta od Ducha Świętego w sercu zapraszanego, delikatne pragnienie, żeby właśnie tak posługiwać.
Wpisanie imienia
Kiedy Kościół uzna, że wie już wystarczająco dużo o katechumenach i podjęta zostaje decyzja na tak (co zwykle ma miejsce przed I Niedzielą Wielkiego Postu), odbywa się obrzęd wybrania, czyli wpisania imienia do specjalnej księgi. Od tej chwili zaczyna się okres ścisłego katechumenatu, trwający od I Niedzieli postu do Triduum Paschalnego. Odbędą się trzy skrutynia, podczas których wspólnota modli się nad katechumenami odmawiając Ojcze nasz i Credo.
Spotkania formacyjne odbywają się nadal, a kandydaci do chrztu będą musieli spełnić także oczekiwania kościelnej biurokracji i dostarczyć konieczne dokumenty. Wzloty duchowe i przyziemna papierkologia, czyli kościelny standard.
Effata i noc sakramentów
Godziną, a w zasadzie godzinami zero, do których zmierza cały proces, jest Wigilia Paschalna. Tuż przed nią odbywa się obrzęd Effata, podczas którego kapłan, dotykając oczu i uszu katechumenów, modli się, by otworzyli się oni na działanie Ducha Świętego. Potem ci, którzy dzielnie dotrwali w decyzji do tego momentu, recytują (czy jak woli rytuał: oddają) wspólnocie Credo. Zwykle jest to moment wielkiego stresu recytujących i sporego rozczulenia słuchaczy, nawet jeśli przy co ciekawszych potknięciach bohaterów chwilami wybuchają śmiechem.
To jest też ten moment, kiedy kończy się czas działania katechistów. Zostaje modlitwa, bo resztą zajmie się już Bóg i szafarz sakramentów. Później przyjdzie czas mistagogii, czyli wprowadzania ochrzczonych w życie chrześcijańskie i wyjaśnianie im bliżej, czego doświadczyli. Jednak to już historia na inną opowieść.