Kościół jako taki nie jest przecież ani „prawicowy”, ani „lewicowy”, „konserwatywny” czy „liberalny”.
Na temat stosunku chrześcijan do polityki napisano już opasłe tomy i zwołano setki konferencji. Problem ten przekroczył nawet granice wyznań. Instrukcje o aspektach działalności i postępowania polityków ogłosił w ostatnich latach nie tylko Kościół katolicki (Nota Kongregacji Nauki Wiary z 2002 roku), ale również niektóre autokefaliczne Cerkwie prawosławne i Kościoły protestanckie. Spróbujmy nakreślić kilka zasad porządkujących nasze relacje ze światem polityki.
Chrześcijanie żyją „życiem nowym”
Autentyczna postawa chrześcijańska nie może charakteryzować się półcieniami, a w pewnych sytuacjach ulegać zawieszeniu. Przebóstwiający człowieka Chrystusowy krzyż, łaska płynąca z sakramentów czynią ziemską egzystencję „życiem nowym”, w którym nikt i nic nie pozostaje już takie samo. „Zatem przez chrzest zanurzający nas w śmierć zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie – jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca” – pisze św. Paweł (Rz 6,4).
W nauce Kościoła zawsze istniało napięcie pomiędzy poszukiwaniem królestwa niebieskiego a życiem zgodnie z duchem „tego świata”. Święty Augustyn zauważał istnienie dualizmu pomiędzy światem a Bogiem, Stworzycielem i stworzeniem. Świat i Kościół istnieją jednak w tej samej, stworzonej rzeczywistości zamieszkanego świata, którą starożytni Grecy nazwali „οἰκουμένη” (czyt. oikumene). Problemy świata są jednocześnie problemem Kościoła i na odwrót.
Kościół to społeczność zmierzająca ku zbawieniu, ale świat zamieszkany to jakby placówka królestwa Bożego na ziemi. W najgłębszych wymiarach chrześcijanin zawsze pozostanie w subtelny sposób oddzielony od władców „tego świata”. Od jego cesarzy, królów, prezydentów lub liderów partyjnych. Mogą być oni tylko czasowymi zwierzchnikami lub opiekunami człowieka, ułatwiającymi mu doczesne życie, ale nigdy panami, władcami, a co gorsza – tyranami. Całkowita władza panowania nad rodzajem ludzkim należy tylko do Ojca w niebie.
Strzeżmy się bałwochwalstwa!
Z tych obserwacji wypływa pierwsza, najbardziej ogólna zasada stosunku chrześcijanina do polityki: wystrzeganie się bałwochwalczego stosunku do ideologii i doktryn politycznych. Jako wytwory ułomnego ludzkiego umysłu w żadnym stopniu nie powinny nam one przesłaniać Boga, modyfikować przesłania Ewangelii czy też umniejszać wagę naszej relacji do Stwórcy oraz bliźniego.
Chrześcijanami nie powinniśmy być dlatego, że pozytywny stosunek do wiary stanowi część wyznawanego przez nas pakietu poglądów politycznych albo sądzimy, iż religia pozostaje ważnym spoiwem społeczeństwa lub wspólnoty narodowej. Nasz cel to zanurzenie się w mistycznej wspólnocie posilającej się Ciałem i Krwią Chrystusa i głoszącej Jego zmartwychwstanie, które odmienia świat.
W samych ideach politycznych traktowanych jako sposoby ułatwiania ziemskiej egzystencji nie ma oczywiście niczego złego. Niemniej, jeżeli oddalają nas one od duchowej więzi z Kościołem, każą z jakichś powodów gardzić innymi lub ich nienawidzić, powinno się w naszym sumieniu włączyć światło alarmowe.
W tym kontekście dopiero można odpowiedzieć na pytania: czy można być chrześcijaninem i zwolennikiem konkretnej idei lub partii politycznej? Kościół jako taki nie jest ani „prawicowy” ani „lewicowy”, „konserwatywny” lub „liberalny”. Język pojęć politycznych to nie język Ewangelii, poetyka manifestacji ulicznych to nie język liturgii, filozofia wroga politycznego to nie język etyki chrześcijańskiej.
Czy chrześcijanie powinni zakładać chrześcijańskie partie?
Wbrew powszechnym opiniom Kościół patrzy dzisiaj sceptycznie na pomysły tworzenia ugrupowań politycznych, używających w swoich nazwach przymiotnika „chrześcijański” lub „katolicki”. Nie wynika to ze wstydu przed obecnością chrześcijaństwa w życiu publicznym, lecz z realistycznego podejścia do rzeczywistości.
Tworzenie stronnictw politycznych jest przede wszystkim domeną wolnych obywateli, działających we własnym imieniu, popełniających niekiedy błędy i przewinienia. Kościół nie może i nie powinien popierać żadnych konkretnych ugrupowań, nawet tych, które posługują się najbardziej bliską mu retoryką i programem, gdyż naraziłoby to na powagę jego nadprzyrodzoną misję, wikłając go w świat bieżących sporów politycznych.
Partie i ideologie przemijają lub ulegają transformacji, skierowane są nie ku całości, lecz fragmentom. Kościół w swoim rdzeniu pozostaje niezmienny i skierowany do każdego człowieka, niezależnie od tego, na kogo ten oddaje swoje głosy przy urnach i czy jest zwolennikiem niskich lub wysokich podatków.
Prawo jest ważne, ale nie zbawia
Idea państwa prawnego to jedna z najbardziej rozpowszechnionych konstrukcji ustrojowych demokracji. Rozumne i służące człowiekowi prawo ma również ważny aspekt wychowawczy, wyznaczając ramy porządku społecznego i ludzkich zachowań.
Stąd chrześcijański polityk i chrześcijański wyborca powinni zabiegać o możliwie najbardziej sprzyjający człowiekowi i jego godności system prawny i ustrojowy, chroniący życie ludzkie od poczęcia do naturalnej śmierci, swobodny rozwój, dostęp do edukacji, kultury i rzetelnej informacji, pracy oraz wypoczynku.
Trzeba mieć jednak świadomość, że samo wprowadzenie odpowiedniego prawa lub ustawy nie wyczerpuje naszej ziemskiej aktywności i nie tworzy automatycznie raju na ziemi. Uchwalanie dobrego prawa to dopiero pierwszy stopień procesu „czynienia sobie ziemi poddaną”. Chrześcijanie muszą stale dawać dobry przykład swoim postępowaniem i praktycznym działaniem na rzecz prawdy, pokoju i sprawiedliwości.
Osobiste świadectwo
Z powyższego wynika więc kolejna, bardzo ważna zasada – nie ma polityki chrześcijańskiej bez osobistego świadectwa. Warto jednak pamiętać, że kwestia ta nie dotyczy wyłącznie polityków, ale również nas wszystkich. Świadectwo to nie tylko publiczne przyznawanie się do wiary lub modlitwa, ale także sposób, w jaki zachowujemy się w codziennym życiu.
Do polityki, tak jak do innych profesji, trafiają ludzie o różnych temperamentach, stopniu kultury osobistej i nawykach. Polityk chrześcijański powinien jednak świecić przykładem, zarówno w tym, jaki ma stosunek do współpracowników oraz podwładnych, jak i (może przede wszystkim) do politycznych rywali.
Polityk podkreślający swoje związki z Kościołem, a jednocześnie używający języka pogardy, niepotrafiący kulturalnie i spokojnie konfrontować się z rzeczową krytyką, z którego ust nie schodzą niewybredne epitety, powinien poważnie się nad sobą zastanowić.
To samo dotyczy nas: zastanówmy się, czy w dyskusjach politycznych – prowadzonych na żywo bądź w internecie – nie przekraczamy pewnych granic? Czy nie obrażamy lub poniżamy adwersarzy, czy nie akceptujemy wobec nich kłamstwa tylko dlatego, że nie są z obozu, który darzymy sympatią? Czy czasem nie blokujemy lub nie wyrzucamy ze znajomych na portalach społecznościowych osób, które „zawiniły” nam tylko tym, że mają inne poglądy?
Jeżeli chrześcijaństwo ma skutecznie przenikać nasz doczesny świat, to nie możemy tracić zdrowego dystansu do ziemskich ideologii, stawiać politycznej skuteczności w miejsce miłości Boga i bliźniego oraz zamiast świadectwem, zadowalać się tylko ładnie brzmiącymi sloganami.
Read more:
Czy polityka może być drogą do świętości?