Chcę go jakoś zagadać. Pytam o samopoczucie. Facet odpowiada, że umrze za dwa miesiące.– Przepraszam, mogę zadać pytanie?
– Jasne – odpowiadam. – O co chodzi?
– Chcę tylko coś zjeść. Chciałbym jedynie ciepły posiłek.
Przyglądam się uważnie mojemu rozmówcy. Mężczyzna w średnim wieku. Prawdopodobnie bezdomny. Ubrany w białą koszulę i znoszone jeansy. Ma smutny, trochę nieobecny wzrok.
Spotkanie z bezdomnym
Lato 2016. Upalny dzień. Dużo turystów na Plantach. Wiele przytulających się par na ławkach. Kilku starszych mężczyzn i kobiet korzystających z uroków emerytury i słońca. Mnóstwo gołębi. Leniwe rozmowy. Miłosne półsłówka. Krakowski wakacyjny rytm.
Idę do mieszkania. Staram się nie zwracać na to uwagi. Mam do wykonania dzisiaj plan. Plan mojego dnia jest w tym momencie najważniejszy.
Czytaj także:
Zrobił bezdomnemu zdjęcie. A ono odmienia jego życie
No i zaczepił mnie ten facet. Mówi, że chce ciepły posiłek. Dobrze, chodźmy zatem – i tak mam po drodze.
Mijamy Filharmonię. Przedstawia się jako Marek. Idziemy w milczeniu. Chcę jakoś zagadać. Pytam o samopoczucie. Facet odpowiada, że umrze za dwa miesiące.
Za dwa miesiące umrze.
Dlaczego? – pytam automatycznie.
Zdiagnozowany rak płuc. Lekarze proponowali chemioterapię, ale to bez sensu. Nie chce przedłużać sobie cierpienia. Jest gotowy na śmierć. Pogodził się ze swoją byłą żoną. Pogodził się z dziećmi. Pogodził się z Bogiem. Ostatnie dni dożywa na ulicy. Na ławce w parku.
Obiad
Jesteśmy na Zwierzynieckiej. Zamawiam dwa zestawy obiadowe – schabowe z ziemniakami. Siadamy przy stoliku i rozmawiamy. Słucham tego, jak wyjechał za pracą do Wielkiej Brytanii. Słucham tego, jak zdradziła go żona. Słucham tego, jak wyglądał jego piękny motor – Suzuki Bandit i tego, jak jednego dnia stracił wszystko.
Porusza mnie, w jaki sposób mówi o swoim przyjacielu. Mówi o nim jak o rodzinie. Przyjaciel dużo pije. Chleje tak, że chodzi na czworaka. Marek się o niego bardzo martwi. Ten przyjaciel był jedyną osobą, która przyszła do niego, kiedy leżał w szpitalu.
Czytaj także:
Zagraniczne media chwalą polskich chłopców, którzy pomogli bezdomnemu
Patrzy mi głęboko w oczy. Przeszywa mnie wzrokiem.
– Taki przyjaciel to złoto. Rozumiesz? – mówi bardzo poważnie.
Rozumiem. Tak mi się wydaje.
Siedzimy w milczeniu. Spotkanie dobiega końca. Marek co jakiś czas kaszle tak, jakby miał wypluć wnętrzności. Kuli się i dopiero po paru sekundach dochodzi do siebie z wielkim bólem na twarzy. Mówi, że jest pogodzony ze śmiercią. Wierzy w Opatrzność. Twierdzi, że Bóg mu pomaga. Widocznie jego dni się tutaj kończą. Trzeba iść dalej. Dopiero tam – po drugiej stronie – zaczyna się nowe życie.
Nagle się rozchmurzył. Uśmiechnął. Ma niesamowity uśmiech – szczery i prawdziwy.
– Niedługo spotkam się znowu ze swoim dziadkiem. Jeszcze dwa miesiące i będę tam, na górze – mówi to spokojnym i pogodnym głosem. Jakby jego słowa nie dotyczyły śmierci, tylko przejażdżki rowerowej albo wyjścia do kina.
Ostatnie słowa
Pytam Marka, czy mógłby mi się wpisać do notesu. Czy mógłby napisać myśl, która mogłaby zostać po tym spotkaniu.
Odpowiada, że nie ma problemu. Bierze do ręki mój notatnik i pisze. Ma szklane oczy. Wygląda, jakby się wzruszył. Po chwili oddaje mi notes. Patrzę na zdanie, które napisał ołówkiem na białej kartce:
„W życiu ważny jest moment, kiedy wiemy, że warto być człowiekiem”.
Żegnamy się. Pewnie już się nigdy nie zobaczymy. Klepie mnie po ramieniu. Dziękuje za obiad, rozmowę i spotkanie. Uśmiecha się. Mówi, że będzie dobrze.
Na zakończenie dopowiada, że Bóg we mnie wierzy.
Niech tak będzie.
Odwraca się i znika w grupce angielskich turystów.
Od tego spotkania minęło już 8 miesięcy.
Czytaj także:
„Była bezdomna, bała się”. O matce, która stanęła po stronie życia