Na monitorze zobaczyła doskonale uformowane dziecko. Widziała nawet maleńkie paluszki, takie same, jakie ze wzruszeniem oglądała trzy lata wcześniej, będąc w ciąży. Elizabeth każdego dnia przekonywała kobieta gotowe na wykonanie aborcji do zmiany decyzji. Wymyśliła sobie, że zaprzyjaźni się z… Abby Johnson – dyrektorką kliniki aborcyjnej. Pewnego razu podeszła do wchodzącej do budynku Abby tylko po to, by wręczyć jej bukiet kwiatów z dołączonym liścikiem: „Pan uczynił nam wielkie rzeczy i radość nas napełnia. Psalm 126,3. Abby, modlę się za Ciebie!”. I modliła się. Pod kliniką aborcyjną stała nie tylko ze względu na nienarodzone dzieci, ale również ze względu na ich matki i pracowników tego miejsca.
Chronić przed „fanatykami”
Małe dziewczynki marząc o tym, kim zostaną w przyszłości, raczej nie myślą o byciu dyrektorką kliniki aborcyjnej. Abby też tego nie planowała. Miała wspaniałych rodziców, z którymi regularnie chodziła do kościoła, udzielała się we wspólnocie młodzieżowej, świetnie się uczyła, aktywnie działała w szkolnym samorządzie, należała do chóru, kółka teatralnego i zespołu tanecznego. Wybrała studia z zakresu psychologii, bo chciała pomagać osobom przeżywającym kryzysy.
Do kliniki z aborcyjnej sieci Planned Parenthood (Planowane Rodzicielstwo) trafiła na targach wolontariatu, kiedy szukała dla siebie kolejnych możliwości rozwoju. Dała się przekonać, że w ten sposób będzie wspierać kobiety w najtrudniejszych momentach życia, chronić je przed „fanatykami” rzucającymi na nie obelgi, dbać o ich samopoczucie fizyczne i psychiczne. W wolontariacie sprawdziła się tak dobrze, że organizacja szybko zaproponowała jej pracę. A później awans. Po kilku latach została dyrektorką kliniki i otrzymała tytuł „pracownika roku” Planned Parenthood.
Wątpliwości
„Pomoc kobietom” nie zawsze wyglądała tak, jak Abby się tego spodziewała. Czasami do kliniki zgłaszały się dziewczyny w bardzo zaawansowanej ciąży, których dzieci mogły już przeżyć poza łonem matki, ale zgodnie z prawem były uśmiercane. Kierownictwo sieci kładło coraz większy nacisk na osiągniecie jak największych zysków – a im bardziej zaawansowana była ciąża, tym więcej pieniędzy zarabiano na aborcjach. Wielu pracowników nie odpowiadało uczciwie na pytania kobiet o to, jak rozwinięte jest dziecko na danym etapie i czy może odczuć ból.
W swojej książce „Nieplanowane” Abby wspomina pewne wydarzenie, które szczególnie utkwiło jej w pamięci: na aborcję przyjechała młoda kobieta, w samochodzie czekała na nią dwuletnia córeczka. Matka pacjentki stała po drugiej stronie płotu i modliła się. Kiedy zobaczyła córkę zmierzającą do kliniki, na kolanach błagała ją, żeby tego nie robiła. Obiecywała wszelką pomoc. Płacząc, wskazywała na swoją dwuletnią wnuczkę i prosiła, aby nie odbierać jej szansy na utulenie drugiego, ukrytego jeszcze maleństwa. Kobieta jednak pozostała nieugięta i zdecydowała się na aborcję. Krzyk babci błagającej o życie dla wnuka długo prześladował Abby. Ale decydujący moment miał dopiero nadejść.
Na własne oczy
W Planned Parenthood Abby Johnson pracowała już osiem lat, ale nigdy jeszcze nie asystowała przy aborcji. Tego dnia została jednak poproszona o pomoc przy zabiegu. Lekarz dla bezpieczeństwa pacjentki musiał użyć aparatu USG. Na monitorze wyświetlił się wyraźny obraz doskonale uformowanego dziecka. Abby mogła dostrzec nawet maleńkie paluszki. Takie same, jakie ze wzruszeniem oglądała trzy lata wcześniej, będąc w ciąży ze swoją córeczką Grace.
Nagle wszystkie slogany, które wcześniej słyszała i powtarzała, że „to jeszcze nie dziecko” straciły sens. Kiedy zobaczyła, jak maszyna ssąca wciąga maleńkie ciałko, głowica USG wypadła jej z rąk. To, w czym przed chwilą uczestniczyła, nie było usunięciem zlepka komórek. Poczuła, że właśnie przyczyniła się do czyjejś śmierci.
Ucieczka
Nie chciała dłużej pracować w tym miejscu, ale bała się podjęcia ostatecznej decyzji. Siedziała w swoim gabinecie. Jej wzrok przykuła mała karteczka otrzymana dwa lata wcześniej od Elizabeth razem z bukietem kwiatów. „Abby, modlę się za Ciebie”. Nie mogła powstrzymać łez, po prostu wybiegła z kliniki. Prosto do stojącej kilkaset metrów dalej siedziby Koalicji dla Życia, w której działała Elizabeth.
Cały czas szlochając opowiedziała o tym, co widziała na USG. I znów nie usłyszała słowa potępienia czy wyrzutu od wolontariuszy pro life. Na pożegnanie poprosili ją o dwie rzeczy – żeby mogli w końcu ją uściskać i pomodlić się za nią. Obiecali też zrobić wszystko, by znaleźć jej nową pracę.
Obecnie Abby poprzez swoją organizację „And then there were none” pomaga setkom pracowników klinik aborcyjnych, którzy chcą zrezygnować z udziału przy aborcji. Razem z nowymi przyjaciółmi tworzy pełen miłości ruch pro life, w którym każdy człowiek – narodzony i nienarodzony, pracownik kliniki aborcyjnej i obrońca życia – jest nieskończenie ważny i cenny. Działa „po dobrej stronie płotu” także dlatego, że ludzie z Koalicji dla Życia nigdy jej nie skreślili i zawsze na nią czekali. Teraz ona czeka na pozostałych – nie po to, żeby ich potępić, ale żeby zapewnić o Bożym Miłosierdziu i nieskończonej dobroci. I po to, aby ich serdecznie uściskać – tak, jak ona została uściskana.