Każdy rodzic jest cichym bohaterem – wygrywa Oscara za całokształt twórczości i kolejnego w kategorii najlepsza rola pierwszoplanowa życia swoich dzieci.Wielkimi krokami zbliżają się pierwsze urodziny mojego maluszka! Dla większości rodziców jest to moment wzruszenia i radości, ale nie zapominajmy, że jest to zarazem źródło olbrzymiego stresu – oznacza to bowiem koniec płatnego urlopu macierzyńskiego i powrót do pracy. Nawet gdy wyczekany i witany z ulgą, będzie to czas troski i napięcia. Już na wiele tygodni przed pamiętną datą, razem ze współmałżonkiem zmierzysz się z pytaniami o to, co dalej z dzieckiem, jaką formę opieki wybierzemy? A nawet gdy ta kwestia zostanie omówiona, rozważona i w końcu zamknięta, zostajesz jeszcze z obawą, co dalej z Tobą?
Co zastaniesz w pracy po roku nieobecności? Jak się w starym-nowym otoczeniu odnajdziesz? A gdyby tak… nie wrócić? A przynajmniej jeszcze nie teraz? Drżysz na samą myśl? Świetnie, bo to superważna decyzja!
Decydującym czynnikiem zawsze będą oczywiście finanse. Nie ma tu nawet o czym dyskutować, choć bywa i tak, że dobra opiekunka do dziecka to koszt jednej pensji – wtedy warto rozważyć, czy za taką samą cenę nie lepiej dać dziecku rodzica.
Nie wiem jak inne mamy, ale ja mam poczucie, że ani żłobek, ani przedszkole, ani opiekunka, ani nawet ukochane babcie – nikt nie jest tak dobry w opiece nad moimi dziećmi jak ja ;).
W końcu nikt nie zna tak dobrze ich języka, ich potrzeb czy rytmu dnia. Jeśli jednak nie względy ekonomiczne nas ograniczają, to co? Odpowiedź jest prosta, my sami. Bo powiedzmy sobie wprost – bycie z dzieckiem, szczególnie tym małym, jest super trudne! To jasne, że kochasz swoje dziecko najmocniej jak się da, nie zmienia to jednak faktu, że nudzisz się z nim, bywasz wykończony, masz czasem ochotę uciec… A najłatwiej jest uciec do pracy.
Daleka jestem od oceniania cudzych wyborów, od szafowania wyrokiem najlepszej lub złej matki. Ba, ani po pierwszym, ani po drugim porodzie nie miałam nawet rocznego urlopu, a wyjście raz w tygodniu na zajęcia traktowałam jako absolutne minimum do zachowania zdrowia psychicznego. Rozumiem, że mama, która jest stęskniona za dzieckiem, jest lepsza niż ta, która non stop warczy i pokrzykuje, bo frustracja i zmęczenie aż się z niej wylewają.
Chodzi mi jednak o to, by nie skreślać tej opcji z założenia, że w XXI wieku urlop wychowawczy jest passe, jest przeżytkiem dla tych mało ambitnych. Chodzi mi o to, by uwolnić się od presji: szaleńczego wyścigu, tempa, robienia kariery, rozwoju osobistego… A w końcu okropnej presji nawet nie bycia lepszym, ale przynajmniej nie bycia gorszym, bo przecież jak robisz przerwę to jesteś gorszym (mniej doświadczonym i zorientowanym) pracownikiem.
Czy rzeczywiście poświęcając swój czas dziecku zaniżam swój zawodowy poziom? Śmiem twierdzić, że nie. Będąc mamą na pełen etat nauczyłam się ogromnie dużo i poszerzyłam swoje kompetencje, empatię i serce. Macierzyński to nawet nie szkolenie, a całe studia podyplomowe i jakże owocne!
Jestem mistrzem organizacji i optymalizacji czasu, codziennie ćwiczę swoją cierpliwość i opanowanie, działam w trudnych warunkach nadmiernego hałasu, zmęczenia i stresu, jestem ponadto doskonałym negocjatorem i dyplomatą (kto ma w domu dwu-, trzylatka ten wie!), aranżerem wnętrz, kucharzem, piekarzem, organizatorem i głównym wykonawcą planu dnia, tygodnia i wszelkich eventów.
Dobrze wiem jak dzielić zadania na pilne, ważne lub pilne i ważne (bo tylko takie mam na co dzień), potrafię znieść niewygodę i męczące, powtarzalne czynności, jestem lekarzem pierwszego kontaktu, lektorem, managerem kreatywnym, higienistką. Zarządzam czteroosobowym zespołem, jestem kierowcą, klownem, filozofem, detektywem tropiącym zagubione puzzle i skarpetki, odkrywcą i nauczycielem WSZYSTKIEGO… Na dodatek mój dzień pracy nie ma limitu godzin, nie mam wolnego w weekendy i święta, ani nawet nie przysługuje mi urlop zdrowotny!
Myślisz, że piszę to z przymrużeniem oka? To zostań z trójką dzieci 24/7 przez dwa tygodnie! Wciąż pokutuje w nas myślenie, że urlop (haha) macierzyński to siedzenie w domu – zajęcie mało ambitne, mało atrakcyjne, mało ważne, ot żadna wielka sztuka, miliony matek robi to od zawsze.
A wychowawczy czy (tfu tfu) rezygnacja z pracy zawodowej, to już w ogóle wstyd i hańba, splamienia honoru kobiety, wywalczonego z takim trudem przez siostry sufrażystki.
Ale, gdyby się tak zastanowić, czy może być coś większego od opieki i wychowania innej istoty ludzkiej? I to dosłownie “od zera”? Halo, mówimy o odrębnym stworzeniu, temperamencie, osobowości, które są całkowicie powierzone w nasze ręce, czujecie to? Przecież to jakiś totalny kosmos!
Wiem, że to bardzo odległa wizja w naszej rzeczywistości, ale marzy mi się docenienie, a przynajmniej nie deprecjonowanie kobiet i mężczyzn, którzy zostają w domu z dziećmi… I tych, którzy wracają do pracy (a nie wręczania im po powrocie z urlopu wymówienia, jak to się niekiedy zdarza)! W moich oczach, wykonując te czasem niewdzięczne, a zawsze wymagające zadania, każdy “wystarczająco dobry” rodzic jest cichym bohaterem – wygrywa Oscara za całokształt twórczości i kolejnego w kategorii najlepsza rola pierwszoplanowa życia swoich dzieci.
Zapytano mnie, czy nie boję się, że wypadnę z obiegu? Jasne, że się boję. Ale na szali mam dwa, trzy lata przerwy w nauce i doświadczeniu przeciwko dwóm latom kształtowania i budowania więzi z fenomenalnymi, zróżnicowanymi osobowościami zespołu, za który jestem odpowiedzialna. Bardzo mi pomogło uzmysłowienie sobie, że umiejętności i wiedzę z większym lub mniejszym trudem, ale ZAWSZE mogę nadrobić, za to tych kilkunastu miesięcy z moimi dziećmi nie nadrobię nigdy.
Ten czas który im mogę teraz dać, minie bezpowrotnie ze mną czy beze mnie. Co więcej, nie dostanę takiej drugiej szansy, bo w kolejnych latach wspólny czas będzie się tylko kurczył i kurczył, gdy dzieci wejdą w tryby szkolne, kręgi rówieśnicze, pierwsze i ostatnie miłości, własne rodziny…
Gdy więc ktoś pyta mnie, gdzie moje ambicje, skoro nie chcę przez kolejny rok wracać do pracy, odpowiadam zgodnie z prawdą – zostały w domu.