Gdy czterdziestolatek pracujący w korporacji, mąż i tata dwójki dzieci, zapatrzy się w startującą gwiazdę futbolu, nie zostanie mu wiele prócz frustracji.Gdy jedziesz autem, ale zagapisz się na pieszego, który ma efektowne nakrycie głowy albo prowadzi na smyczy okazałego psa, możesz wylądować na zderzaku auta przed sobą. Podobnie przy wielu innych czynnościach codziennych – zagapienie się na coś, co jest dalej lub gdzie indziej, może skutkować większą lub mniejszą katastrofą. Zbyt długie wczytywanie się w telefon (ech, były czasy, gdy można było tylko słuchać przez niego głosu drugiego człowieka…) spowoduje, że wykipi mleko, które podgrzewasz do płatków na śniadanie. Gdy czas na pomoc w odrobieniu lekcji przeznaczysz na odpowiadanie na zaległe maile z pracy, straty będą podwójne – z czego mniejszą będzie to, że dziecko czegoś nie zrozumie, a większą – że dowie się, że nie może liczyć na Twoje wsparcie, gdy go potrzebuje.
Poświęcenie tego, co bliżej, dla tego, co dalej, ostatecznie niespecjalnie się opłaca, choć bywa, że trudno to dostrzec od razu.
Ta optyka działa trochę podobnie, gdy szukamy autorytetów i inspiracji. Gdy czterdziestolatek pracujący w korporacji, mąż i tata dwójki dzieci, zapatrzy się w startującą gwiazdę futbolu, nie zostanie mu wiele prócz frustracji. Podobnie gdy będzie porównywał się ze współpracownikami, którzy nie założyli jeszcze rodziny i opowiadają co rano, jak fajnie spędzili popołudnie na kursie języka obcego, siłowni i w pubie.
Podobnie kobiety. Mama niemowlaka, który nie przesypia nocy i symbiotycznie jest tak związany z nią, że jej czas należy bardziej do niego niż do niej, nie będzie szczęśliwa, biorąc za autorytet na ten moment swojego życia niezamężną jeszcze dwudziestoparolatkę, która organizuje wyprawę kajakiem do Australii. Choć przecież wystarczy też i znajoma na Facebooku, która została królową fitnessu (umyka uwadze, że najmłodsze jej dziecko ma 15 lat), by zacząć myśleć, że jesteśmy sto lat do tyłu za całym światem, który ma „osiągi” powalające z nóg.
I nie chodzi tylko o to, że u sąsiadów trawa jest zawsze bardziej zielona – i po prostu padamy ofiarą idealizacji, wierząc, że inni nie mierzą się z cierpieniami i codziennym zmaganiem. Ze wzrokiem utkwionym w czyjeś sukcesy, nie widzimy tego, co mamy w zasięgu ręki. Nie tylko mija nas tamto coś wielkiego, potencjalnego i u kogoś daleko, ale także to, co realnie mamy, w czym uczestniczymy, co jest darem od Boga i innych ludzi dla nas.
Prawdziwą inspirację znajdziemy u osób w podobnej do nas sytuacji życiowej. Z szacunkiem do własnych wyborów, bo jeśli jestem mamą piątki dzieci, to uznałam rodzinę za jedną z moich priorytetowych wartości. Więc to, czym się inspiruję, powinno raczej dowartościowywać macierzyństwo, niż ukazywać je jako przeszkodę w realizowaniu marzeń.
W czasach, gdy tak ważny stał się PR, gdy sukcesy można szybko i łatwo upubliczniać oraz gdy szczególnie kobiety poddane są presji społecznego „zaistnienia” – można łatwo wpaść w pułapkę przekonania, że potrzebujemy udowodnić sobie i innym, że wszystko możemy.
Możemy oczywiście wiele, tylko każda rzecz ma swoją cenę. A może warto obudzić się jednego dnia z myślą, by zrobić mniej? By bardziej być dla tych, którzy są najbliżej? By spojrzeć do lustra z uśmiechem i zapytać: czego dzisiaj, w tym momencie mojego życia, potrzebuję, by docenić piękno tego dnia? Czasami wystarczy kwadrans z książką w fotelu. Albo kawa wypita z mężem. I jeden dodatkowy projekt do zrealizowania na dzisiaj, nie tysiąc – i nie musi to być wynalezienie radu i polonu, bo to ktoś już na szczęście zrobił.
W najbliższym otoczeniu, w tym, co wydarza się i przychodzi do nas codziennie, tkwi ogromny potencjał twórczości, gdzie można użyć swoich talentów, bez potrzeby zakopywania ich. Jeśli jednak zapatrzysz się za daleko i zapragniesz zrealizować je wszystkie na raz, mogą Ci powypadać z rąk. Życie to nie pociąg ekspresowy, który trzeba doganiać i nie TGV, które zmienia widok za oknem w przyspieszony film. Pokój przynosi odkrycie w głębi serca tego, co chcę i co mogę teraz, a co będzie oznaczało już dla mnie zbyt wiele – nawet jeśli inni mogą więcej.