Najmłodsze państwo świata umiera z głodu. Wykrwawia je też kolejna wojna domowa. Dlatego papież chce odwiedzić Sudan Południowy z misją ratunkową. „Obecność Franciszka w naszej ojczyźnie otworzyłaby oczy świata na to, co naprawdę się u nas dzieje”. Tak biskupi tego afrykańskiego kraju zareagowali na słowa papieża, że jeszcze w tym roku chce przyjechać do pogrążonego w wojnie Sudanu Płd.
Peryferia świata
Żadne konkretne daty dotąd nie padły. Mówi się jedynie, że będzie to podróż jednodniowa i weźmie w niej udział prymas Wspólnoty Anglikańskiej, mocno zakorzenionej w tym kraju. Kierunek podróży i jej wymiar ekumeniczny zapowiadają, że będzie to jedna z najbardziej wyjątkowych pielgrzymek Franciszka nie tylko na peryferia świata, ale i po drogach praktycznego dialogu i jednania przez spotkanie. Złączy ona dwie wcześniejsze, równie bezprecedensowe podróże: do Republiki Środkowoafrykańskiej i na grecką wyspę Lesbos.
Kiedy przed dwoma laty Franciszek zapowiedział wizytę w Bangi, wielu przeszedł dreszcz przerażenia. W Republice Środkowoafrykańskiej trwała krwawa wojna domowa, którą wielu błędnie próbowało zredukować do konfliktu chrześcijańsko-muzułmańskiego. Kraj ten znajdował się wówczas na czele listy najbardziej niebezpiecznych miejsc na świecie. Kto żyw, odradzał papieżowi tę podróż. On poprosił swe służby: „Zróbcie wszystko, bym mógł pojechać”. Zakomunikował też, że postanowił odpowiedzieć pozytywnie na prośbę tamtejszych biskupów i uszanować miejscową kulturę zostając w Bangi na noc. I choć w czasie swej pierwszej afrykańskiej pielgrzymki odwiedził również Kenię i Ugandę, to ikoną tej podróży pozostanie Ojciec Święty przemierzający otwartym jeepem ulice środkowoafrykańskiej stolicy, na które oenzetowscy żołnierze wyjeżdżali wyłącznie samochodami opancerzonymi. Ostrzegano go, że zobaczy miasto wymarłe, tymczasem wszędzie witały go tłumy skandujące: „Jesteś bezpieczny”.
Warto dodać, że pracownikom międzynarodowych organizacji pozarządowych wyraźnie zabroniono uczestniczenia w papieskich uroczystościach. „To jest zwycięstwo wiary nad lękiem i niedowiarstwem, zwycięstwo współczucia i solidarności Kościoła powszechnego” – tymi słowami tymczasowa prezydent witała papieża. Ludzie zaczęli oddychać nadzieją. Przez otwarcie w ich ojczyźnie pierwszych Drzwi Świętych Jubileuszu Miłosierdzia poczuli się docenieni. To, co się wydarzyło, okrzyknięto cudem papieża Franciszka. Wojna wprawdzie od razu się nie skończyła, ale kraj wszedł na drogę dialogu. Umocnione zostały relacje między katolikami, protestantami i muzułmanami. Pobyt Franciszka zainicjował nowy początek.
Nie jesteście sami
„To był przejmujący dzień, łzy same cisnęły się do oczu” – mówił papież wracając w ubiegłym roku z Lesbos. Odwiedził tam obóz dla uchodźców. Przypomniał im, że nie są sami i zaapelował, by nie tracili nadziei. Świat wezwał do realnego rozwiązania tego największego od czasów II wojny światowej kryzysu humanitarnego. Ta zaledwie pięciogodzinna podróż przeszła do historii. Wizyta miała charakter humanitarny w ekumenicznym kluczu.
Pomysł, by dać wspólne świadectwo chrześcijan w obliczu tego katastrofalnego kryzysu humanitarnego wyszedł od ekumenicznego patriarchy Bartłomieja. Od razu poparł go też arcybiskup Aten i całej Grecji Hieronim oraz władze tego kraju. Momentalnie wszedł w to Franciszek. Symbolicznym pokazaniem tego, że ci ludzie potrzebują rzeczywistej pomocy było zabranie papieskim samolotem do Rzymu trzech rodzin z dziećmi. Ich pobyt finansuje Watykan, a w integracji do normalnego życia pomaga Wspólnota św. Idziego.
„Chciałem być dzisiaj z wami. Pragnę wam powiedzieć, że nie jesteście sami” – od tych słów papież rozpoczął przemówienie do uchodźców. I to właśnie najbardziej w czasie tej pielgrzymki się liczyło. Obecność. Franciszek przypomniał światu, że migranci są przede wszystkim ludźmi. Z kolei dla chrześcijan różnych wyznań wspólnie wspierających uchodźców, ta wizyta była tak bardzo potrzebnym umocnieniem w tym wysiłku niesienia codziennej pomocy. Franciszek zabrał świat w miejsce, którego nie chce on widzieć.
Wyjątkowa podróż
Kiedy 9 lipca 2011 roku rewidowano mapę Afryki, wyznaczając na niej kontur najmłodszego państwa świata, towarzyszyła temu radość i ogromne nadzieje. Uznanie niepodległości Sudanu Płd. kończyło lata krwawej wojny domowej, jednej z najokrutniejszych w dziejach Czarnego Lądu. Widomo było, że nowe państwo będzie biedne i, że czeka go wytężona praca nad społecznym i gospodarczym rozwojem. Mieszkańcy liczyli jednak na pokój, nawet jeśli ubogi i trudny. Tak się jednak nie stało. Walka o bogactwa mineralne i etniczne waśnie wywołały kolejną wojnę. 1,5 mln ludzi schroniło się w sąsiednich krajach, a 3 mln stało uchodźcami wewnętrznymi. Połowie z 11 mln mieszańców głód zagląda w oczy. Najbardziej cierpią dzieci. Kościół alarmuje, że wszystkie strony konfliktu dopuszczają się zbrodni przeciwko ludzkości.
W tym kontekście zapowiedź misji ratunkowej Franciszka nabiera szczególnego znaczenia. Jest ona kontynuacją mediacji prowadzonej przez papieża od wielu miesięcy. Dyplomatyczne wysiłki nabrały tempa po tym, jak w 2014 roku konflikt wybuchł z nową siłą. Do Dżuby pojechał specjalny wysłannik Franciszka, który nie tylko rozejrzał się w najpilniejszych potrzebach organizując konieczną pomoc humanitarną, ale i przekazał stronom konfliktu (prezydentowi i byłemu wiceprezydentowi) osobisty list od Franciszka.
Papież w Watykanie przyjął również przedstawicieli trzech głównych wyznań chrześcijańskich tego kraju. „Opowiedzieliśmy mu o codziennych mordach, przepełnionych obozach dla uchodźców i powszechnym głodzie, a także o tym, jak ramię w ramię chrześcijanie różnych wyznań niosą im pomoc – mówił po spotkaniu abp Paulino Lukudu Loro. „Powiedział, że jest z nami i razem z nami cierpi i że pragnie odwiedzić naszą ojczyznę”. Ekumeniczna delegacja przyjęła te słowa, jak zastrzyk świeżego powietrza przywracającego nadzieję na pokój i godne życie.
Sudańczycy modlą się, by papież do nich naprawdę przyjechał. Jak mówią, potrzebują pomocy, a świat o nich totalnie zapomniał.