Rozmowa była krótka. Jeśli chcą pozostać, muszą przejść na islam. W przeciwnym wypadku wszyscy zginą. Wybrali Chrystusa.Przed ucieczką terroryści z Państwa Islamskiego zaminowali całe dzielnice wielu irackich miast, a bomby-pułapki ukryli w przedmiotach codziennego użytku. Wyzwolenie Równiny Niniwy, ale i przywrócenie tam bezpieczeństwa jest koniecznym warunkiem powrotu wyznawców Chrystusa do domów, z których zostali wygnani w 2014 roku.
Naòiq Quliaqus Atto z żoną, trojgiem dzieci i bratem, jako pierwszy wrócił do Mosulu. Po drodze dowiedział się o śmierci syna przyjaciół z Tilkeif. Wyleciał w powietrze, gdy otworzył kuchenny kredens, w którym przed wygnaniem rodzina trzymała garnki i zapasy żywności.
„Wiemy, że wciąż jest bardzo niebezpiecznie, ale ktoś przecież musi zacząć przywracać normalne życie – mówi Atto. – Nie po to wytrwaliśmy przy Chrystusie, by był On teraz nieobecny w naszym mieście”.
Rebelianci przyszli do nich w upalny sierpniowy wieczór 2014 r. Rozmowa była krótka. Jeśli chcą pozostać w Mosulu muszą przejść na islam w przeciwnym wypadku wszyscy zginą. Wybrali Chrystusa. Jedyną rzeczą, którą pozwolono im zabrać była figurka Matki Boskiej, będąca w rodzinie od pokoleń. Z szyi pozdzierali im medaliki.
Gdy uchodzili nocą, słyszeli, jak oprawcy szydzą z ich wiary. „Żyjąc przez te lata w ciężkich warunkach, nigdy nie żałowaliśmy swej decyzji” – zaznacza mężczyzna. Przed inwazją dżihadystów było w Mosulu 120 tys. chrześcijan. Teraz do jego wschodniej części wróciło kilkadziesiąt rodzin. O zachodnią wciąż trwają zaciekłe walki. To ostatnia znacząca twierdza Państwa Islamskiego w Iraku.
Na Równinie Niniwy zniszczono co najmniej sto świątyń. Kościoły zamieniono na meczety, magazyny broni i strzelnice. Z ich dachów strącono krzyże, a w ich miejsce umieszczono megafony przez które nawoływano do muzułmańskiej modlitwy. W Karakosz islamiści spalili 90 proc. domów chrześcijan.
„Myślałem, że będą kraść i niszczyć, ale nie puszczać wszystko z dymem” – mówi ks. George Jahola odpowiedzialny za katalogowanie strat. Osmalone ściany, podziurawione strzałami z karabinów figury świętych, obrazy z wydartymi twarzami Jezusa i Maryi – taki widok zobaczyli uczestnicy pierwszej liturgii odprawionej po odejściu islamistów w tym kiedyś największym chrześcijańskim mieście Iraku.
Celebrowano ją w zrujnowanej katedrze Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. „Zebraliśmy się tutaj, aby oczyścić Karakosz z wszelkich śladów Państwa Islamskiego, z nienawiści, której wszyscy padliśmy ofiarą” – mówił syrokatolicki arcybiskup Yohanna Petros Moshe.
„Im później ludzie zaczną wracać, tym będzie im trudniej, ponieważ zaczynają zapuszczać korzenie we wspólnotach, które ich przygarnęły” – wskazuje chaldejski patriarcha Babilonii, abp Louis Sako. Przygotowuje on plan powrotu chrześcijan do ich domów. W tym celu odwiedził miejscowości wyzwolone z rąk dżihadystów. Podkreśla, że trudniejsze od odbudowywania murów będzie cerowanie porozrywanych relacji społecznych, tym bardziej, iż wielu muzułmanów współpracowało z fundamentalistami, czasem wręcz wydając w ich ręce sąsiadów, by zagarnąć ich majątek.
Ks. Ghazwan Sahara z podmosulskiego Alkuszu powitał ostatnio 40 pierwszych rodzin, które postanowiły powrócić. Po odprawieniu liturgii chrześcijanie wyruszyli w procesji do wielkiego krzyża, który wznosi się nad ich wioską, aby pokazać, że w tych wciąż niepewnych okolicznościach tylko Chrystus jest źródłem ich nadziei. Są jednocześnie przerażeni skalą zniszczeń.
„To, co odkryliśmy w wyzwalanych dzielnicach Mosulu, jest dla nas wielkim zaskoczeniem. Wszystkie domy przed odejściem islamistów zostały spalone. Świadomie je podpalano, abyśmy wiedzieli, że nie mamy wracać, że nie możemy czuć się bezpiecznie – mówi abp Moshe. – Pokazuje to, jak wiele zła jest w sercach tych fanatyków. Wciąż nam grożą: nie bądźcie pewni jutra. To odkrycie zniechęciło wielu chrześcijan, wahają się czy wracać, po prostu się boją”.
Krańcowe sytuacje ukazały też sprawiedliwych islamu. Zdziwienie irackich żołnierzy wyzwalających Mosul nie miało granic, gdy podeszła do nich starsza kobieta mówiąc, że jest chrześcijanką uratowaną przez swych muzułmańskich sąsiadów.
Gdy nadeszli dżihadyści, rodzina Georgetty Hanny salwowała się ucieczką. Ze względu na niepełnosprawność ona sama jednak nie była w stanie przejść kilkudziesięciu kilometrów do dającego schronienie Irbilu. W tym dramatycznym momencie przygarnęli ją sąsiedzi, z którymi przez lata żyła w przyjacielskich relacjach. Wiedzieli, co może ich czekać.
Na głównym placu Mosulu dżihadyści zamordowali bowiem profesora tamtejszego uniwersytetu Mahmouda al ‘Asaliego, który stanął w obronie chrześcijan. Przez dwa i pół roku 60-letnia Georgetta nie wychodziła z domu. Jak wszystkie kobiety w tym mieście przykryła głowę welonem, zgodnie z nakazem islamistów, którzy także w domach przeprowadzali lotne kontrole „kobiecej moralności”.
Kilka dni temu arabskie media obiegło zdjęcie muzułmańskiej młodzieży sprzątającej… kościoły w Mosulu. Tym drobnym gestem chciała ona pokazać, że czeka na powrót chrześcijan i pragnie normalności, a ta nie może oznaczać miasta tylko dla muzułmanów.
Młodzi skrzyknęli się w grupie „Niniwa zgody”. Na razie są w niej tylko muzułmanie. Sprzątanie zaczęli od kościoła, w którym mieściła się siedziba policji moralnej kalifatu. Sprzątają także meczety i inne miejsca kultu. Tym gestem wyszli na spotkanie tych, którzy być może zastanawiają się czy wrócić do swych domów, czy raczej zacząć życie gdzie indziej.
Odpowiedzialna za grupę Dunia Ammar podkreśla, że ich gest, to wołanie o pokój. Jak mówi, po ponad dwóch latach islamskiego terroru wszyscy tęsknią za międzyreligijną harmonią, która jest bezsprzecznym bogactwem ich ojczyzny. Mosul, jak zresztą cały Irak od zawsze był mozaiką ludzi różnych religii, którzy potrafili stworzyć dobre międzysąsiedzkie relacje i wspólnie zacieśniać międzyreligijne więzi. Teraz trzeba to odbudować. Że się to uda, przekonany jest abp Sako: „W Iraku odczuwa się oddolny opór przeciw islamskiemu terroryzmowi, czemu towarzyszy odnowione zaangażowanie na rzecz życia i pokoju”.
Przeczytaj również: Jan Paweł II kategorycznie sprzeciwiał się wojnie w Iraku. Dziś widzimy, że miał rację