Bóg przestawił moje patrzenie na obfitość finansową z obszaru zarobków na obszar wydatków. Pokazał mi, że bogactwo nie leży w tym, ile zarabiasz, ale w tym, ile wydajesz.Mój tekst “Brakuje Ci pieniędzy? Oddaj Bogu 10% swojej wypłaty i załóż 6 kont” wzbudził sporo zarówno pozytywnych, jak i negatywnych reakcji, dlatego postanowiłem podzielić się pewną zmianą myślenia, która musiała zajść w mojej głowie, by wprowadzić 6 kont, oraz opowiedzieć o dziesięcinie w moim życiu.
Już nawet trudno mi sobie przypomnieć, w jaki sposób Bóg przekonał mnie do oddawania dziesięciny. Jest ona obecna w moim życiu od około 10 lat. Nim w ogóle śniło mi się zakładanie rodziny, wydawanie skromnych studenckich dochodów zaczynałem od oddania 10% zaprzyjaźnionej wspólnocie ewangelizacyjnej. Prawdopodobnie u podstaw leżała typowo męska chęć podjęcia wyzwania, a dziesięcina w tamtym czasie była wyzwaniem nie lada. Po jego realizacji czułem trudną do wytłumaczenia wolność.
Drugim czynnikiem bez wątpienia był fragment Słowa Bożego z Księgi Malachiasza: Przynieście całą dziesięcinę do spichlerza, aby był zapas w moim domu, a wtedy możecie Mnie doświadczać w tym – mówi Pan Zastępów – czy wam nie otworzę zaworów niebieskich i nie zleję na was błogosławieństwa w przeobfitej mierze (Ml 3,10). Krótko mówiąc, kierował mną po części zwyczajny koniunkturalizm: dam dziesięcinę, to Bóg nie pozwoli, by mi nie starczyło do pierwszego.
I rzeczywiście nie pozwalał, ale z czasem pokazywał prawdziwy sens tego gestu. Pokazywał przez swoje Słowo i przez wspólnotę, że wszystko, co mam, jest dane od Niego i de facto powinienem się cieszyć, że mogę zatrzymać na wydatki aż 90%. Pokazywał, że nie zawsze musi być łatwo, bo kiedy przyszło małżeństwo, nieraz miałem chwile poważnego zastanowienia przed zatwierdzeniem przelewu do tej czy innej Bożej organizacji (żona nie miała problemu z dziesięciną, którą po ślubie odliczamy od dochodów nas obojga).
Bóg rozszerzał mój horyzont, pokazując, że oddanie tych minimum 10% co miesiąc nie jest tylko po to, bym zawsze miał pieniądze. To błogosławieństwo w przeobfitej mierze z Księgi Malachiasza dotyczy każdej sfery mojego życia i Bóg po kolei porządkował i nadal porządkuje moje zadufanie w sobie, podejście do modlitwy, spojrzenie na Jego śmierć i zmartwychwstanie czy na moje zranienia z dzieciństwa i młodości.
Bo dziesięcina, szczególnie dla mężczyzny, dla którego finanse to istotna część codzienności, jest szczególnym wyrazem zaufania Bogu. Bycie w męskiej wspólnocie nie pozostawia tu dla mnie żadnych wątpliwości: u wielu facetów oddanie dziesięciny jest aktem totalnego zaufania Stwórcy we wszystkim.
Tyle o samej dziesięcinie. Teraz o zmianie myślenia. Przez lata wyobrażałem sobie, że oddawanie dziesięciny sprawi, że moje dochody będą systematycznie rosły. Bóg zburzył ten obraz, gdy straciłem dobrze płatną pracę, która tuż po ślubie wydawała się nie lada błogosławieństwem, mimo że nie miała nic wspólnego z moimi wrodzonymi zdolnościami.
Wytrwałość w dziesięcinie była wtedy kluczem, bo budując moją pozycję zawodową od nowa i w branży, która tym razem była i jest zdecydowanie zbieżna z moimi talentami, Bóg przestawił moje patrzenie na obfitość finansową z obszaru zarobków na obszar wydatków. Pokazał mi, że bogactwo nie leży w tym, ile zarabiasz, ale w tym, ile wydajesz.
Można zarabiać 10000 i mieć życie kompletnie pozbawione sensu, a można zarabiać 1500 zł i mieć życie obfite. Pytanie brzmi: czy pieniądze są środkiem w drodze do nieba, czy celem zamiast nieba?
Bóg, dając mi pieniądze, nie chce, bym je marnował. Chce, bym pytał siebie, czy moje wydatki są racjonalne, potrzebne, możliwe do zniwelowania. Czy one mi służą, czy mną zawładnęły? Czy umiem spojrzeć na pieniądze z wolnością w sercu i zaufać Bogu, oddając Mu 10% i dalej dać się poprowadzić, stając w bolesnej nieraz prawdzie o sobie? Prawdzie, która być może powie, że kasa to moje jedyne paliwo i tylko marzę, by było jej więcej, bo to rozwiąże moje problemy. Nie rozwiąże, a prawdopodobnie pogłębi. To typowy przykład szukania przyczyn swoich problemów wszędzie, tylko nie w sobie. Problem jest we mnie, a nie w moich niskich zarobkach. By moje zarobki wzrosły, musiałem najpierw stać się od nich wolny.
Zanim Morze Czerwone rozstąpiło się przed Izraelitami, musieli najpierw wykonać pierwszy krok – niedorzeczne wejście w wodę, która nagle pokazała suche dno. Z dziesięciną jest dokładnie tak samo. Ona jest doskonałym papierkiem lakmusowym naszego zaufania Bogu i otwartości na to, by zmieniał nasze myślenie.
Bo fortunę już masz. Wysłużył Ci ją Jezus na krzyżu. Ta fortuna nazywa się zbawieniem. Pytanie, czy ją przyjąłeś. (Jak to zrobić? Fragment z Rz 10,9-10 wyjaśnił mi tu wszelkie wątpliwości.) Jeśli tak, kasa nie będzie problemem, a Bóg, widząc Twój szczery wysiłek, będzie dawał Ci jej tyle, ile aktualnie w Jego mniemaniu Ci potrzeba. I nie jest powiedziane, że będą to skromne głodowe środki – oj nie. Grunt, by to On dowodził tematem. No a jeśli nie przyjąłeś “krzyżowej” fortuny, wciąż będziesz to słowo bezsensownie kojarzył z pieniędzmi, spalając się dla nich, a nie dla nieba.
Drogi masz dwie. Albo uznasz to za kolejny niewiele warty paracoachingowy bełkot, stwierdzając, że wiesz lepiej, albo oddasz Bogu stery, robiąc pierwszy krok, którego wartość to jedyne 10%.