Koniec karnawału, okresu radości i początek Wielkiego Postu sprzyja refleksjom na temat szczęścia. Czym jest prawdziwe szczęście i jak je znaleźć?
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Wszyscy go szukamy, ale jedynie nieliczni przyznają, że są „naprawdę” szczęśliwi. Martin Seligman, psycholog z Uniwersytetu w Pennsylvanii, który prowadził liczne badania na temat poczucia szczęścia, dowiódł, że zaspokajanie zachcianek, sprawianie sobie przyjemności czy szukanie tzw. odskoczni od codzienności daje jedynie chwilowe szczęście. Długotrwałe szczęście nie zależy od zewnętrznych zdarzeń. Trzeba znaleźć je w sobie. Drogą ku temu jest poznawanie siebie.
– Kiedy odkryjemy swoje mocne strony i nauczymy się je wykorzystywać, poczujemy, że panujemy nad tym, co się wokół nas dzieje – mówi naukowiec. Co więcej, przekonuje, że ten proces znacznie szybciej przebiega, kiedy żyjemy w trudnych czasach, bo to właśnie przeciwności losu pomagają nam odnajdywać i pielęgnować w sobie cnoty. Takie zjawisko zaobserwował w USA po 11 września 2001 r. – Ludzie już nie chcą jedynie pozbyć się cierpienia i poczuć ulgi, ale szukają w swoim życiu sensu, celu, znaczenia. Dlatego najlepsi terapeuci nie leczą zranień, ale pomagają ludziom odnaleźć w sobie mocne strony i wypracować cnoty, bo one służą temu, żeby w chwilach załamania, kryzysu nie poddawać się zaburzeniom psychicznym – przekonuje psycholog.
Recepta na szczęście Martina Seligmana łamie wiele dotychczasowych stereotypów. Jego badania dowodzą, że można zmienić swoje nastawienie do życia tak, aby poczuć się szczęśliwym, nie czekając aż zmienią się okoliczności, które nas unieszczęśliwiają. – Wiele osób chce zmienić pracę lub życie, ale nie wiedzą, jak to zrobić. Czują się jak w pułapce. Ja im mówię, że wcale nie muszą niczego zmieniać. Wystarczy, kiedy odkryją swoje zalety, zaczną je wykorzystywać i z ich pomocą zmienią swoje nastawienie do pracy – mówi.
Na potwierdzenie swojej tezy przytacza konkretne przykłady. – Podczas zajęć z psychologii pozytywnej, które prowadzę każdy ze studentów odszukuje w swoim życiu zajęcie, które jest dla niego najbardziej uciążliwe i wykorzystując swoje mocne strony stara się tak zmienić swoje nastawienie i zachowanie, żeby to zajęcie stało się dla niego przyjemnością. Jedna z moich studentek dorabia jako kelnerka. Nie znosiła, gdy goście w restauracji ją zaczepiali. Jej najmocniejszą stroną jest inteligencja społeczna. Postanowiła zmienić swoje podejście do gości i sprawić, żeby spotkanie z nią stało się dla gości restauracji najwspanialszym wydarzeniem wieczoru. Znalazła nową motywację do swojej pracy – opowiada psycholog.
Prowadzone przez niego badania naukowe dowodzą, że o wiele lepiej to się udaje ludziom głęboko religijnym. Rzadziej wpadają oni w depresje, czują się szczęśliwsi i są bardziej optymistyczni niż inni dlatego, że dążą do trwałego poczucia szczęścia, a takie daje się osiągnąć wtedy, kiedy ma się poczucie sensu życia, kiedy sięga się po cele, które przekraczają zaspokajanie jedynie podstawowych potrzeb, ale są ponadczasowe, przekraczają nasze człowieczeństwo. Bo w życiu człowieka nadaje znaczenie coś, co jest poza człowiekiem, przekraczanie jego doczesnych potrzeb, sięganie po życie duchowe, przełamywanie własnego egoizmu na rzecz pomocy innym ludziom itd.
Zdaniem Seligmana jednak, również osoby nie wierzące mogą zyskać długotrwałe szczęście, bo doprowadzi je do tego intuicja czy też – jak nazwaliby to teologowie – podświadome pragnienie Boga, zapisane w człowieku. Realizuje się ono poprzez chęć rozwoju osobistego, zdobywaniu wiedzy o sobie i o świecie. Jeśli nie zatrzymujemy się na spełnianiu wyłącznie naszych własnych potrzeb i zaspokajaniu naszych zmysłów, możemy wybrać życie, które toczy się po drodze wiodącej do Boga, życie, które ma sens i jest święte. Życie, które służy ludziom i Bogu, który pojawi się na końcu. To jest teologia szczęścia.
– Wielu ludzi uważa jednak, że szczęście w ogóle jest nieautentyczne, że niektórzy jedynie udają szczęśliwych. Takie poglądy to brzemię naszej kultury, począwszy od teorii o grzechu pierworodnym – twierdzi Seligman. Przypomina, że od dawna istniał pogląd, że ludzie czynią dobrze tylko po to, żeby zrekompensować zło, jakie popełnili. Zygmunt Freud twierdził, że cała cywilizacja, z jej moralnością, nauką, religią i postępem technologicznym, zrodziła się z konfliktów, u których podstaw leży seksualność i agresja, a tożsamość ludzi kształtują negatywne impulsy z ich przeszłości. Represjonujemy naszą seksualność i agresję, ponieważ budzą one w nas niepokój. Ten niepokój jednak daje energię do rozwoju cywilizacji. Fakt, że ktoś siedzi przed komputerem i pisze książkę zamiast napadać na ludzi na ulicy świadczy o tym, że z sukcesem toczy walkę ze swoimi napięciami i nie poddaje się pierwotnym impulsom.
Idąc dalej, chęć konkurencji Billa Gatesa wynikała z jego dążenia do bycia lepszym niż jego ojciec. Sprzeciw księżnej Diany przeciwko pracy w kopalniach był wyrazem jej nienawiści do księcia Karola, zaś Eleonore Roosevelt pomagała czarnoskórym, biednym i niepełnosprawnym, żeby zrekompensować rany, jakie pozostawił w jej psychice narcyzm jej matki oraz alkoholizm ojca. – Nie patrzymy głębiej, nie podejrzewamy, że ludzie czyniąc dobrze szukają w życiu wartości. Uważamy, że dobro w naszym życiu wynika z negatywnych motywacji. W najlepszym wypadku przyznajemy, że siłą, która nas popycha do dobra jest jedynie poczucie fair play i potrzeba wypełniania swoich obowiązków. Ja jednak nigdzie nie znalazłem dowodów naukowych na to, że dobro wynika z negatywnych emocji. Nurt psychologii pozytywnej, w którym się poruszam opiera się na trzech filarach. Pierwszy to odkrywanie w sobie zalet i pozytywnych emocji. Drugi: wykorzystywanie ich w życiu. I trzeci: budowanie z ich pomocą pozytywnych instytucji takich jak demokracja, rodzina, wolność słowa – mówi Seligman. To wzmacnia wzajemne zaufanie, daje nadzieję i pomaga nam nie wtedy, kiedy wszystko się układa, ale właśnie wówczas, gdy jest trudno.