Mądrość ludowa przypomina, że nie ma róży bez kolców i bez pracy kołaczy. Potrzebujemy i beztroski, i trudu, i karnawału, i postu. To nie antagonizmy. To pełnia.Pączki zjedzone. Zaraz opadnie kurz po ostatnim w tym sezonie balu. Hałas i spokój. Tłusto i chudo. Hucznie i skromnie. Karnawał i post. Można iść dalej: światło i mrok, euforia i ból, radość i płacz. Takie dualizmy są obecne chyba w każdej dziedzinie naszego życia. Można odnieść wrażenie, że jesteśmy skazani na podzielenie. Czy także na nieustanne dokonywanie wyboru i wartościowanie?
Nikt przy zdrowych zmysłach nie życzy sobie doświadczać sytuacji, które są dla niego szkodliwe i nieprzyjemne. Nikt nie chce chorować. Wszyscy pragną być kochani. Problem zaczyna się wtedy, gdy nie ma w nas zgody na przeżywanie zupełnie odmiennych stanów, doświadczanie sprzeczności. Często objawia się to nagłą woltą – ostro negujemy to, kim byliśmy i co robiliśmy dotychczas. Przekreślamy wcześniejsze życie, odwracamy oczy.
Pracoholik rzucający „Mordor” i zakładający pracownię ceramiczną opowiada, jak to strasznie wypaliła go korporacja zapominając, że tam właśnie nauczył się skutecznie działać w mediach społecznościowych po to, żeby ten swój raj slow-life rozpropagować wśród potencjalnych klientów (wszak z czegoś utrzymać się musi). Rozwiedziona pani coach utyskuje na byłego męża, a zapomina, że to właśnie nieudany związek doprowadził do tego, że poszła na terapię, poukładała się ze sobą, zrobiła kurs i ostatecznie jest w stanie pomagać innym.
Kto czytał „Sadhane” ojca de Mello, pamięta na pewno tę chińską przypowieść o wieśniaku, który uprawiał swoje pole z pomocą konia. Któregoś dnia koń uciekł na wzgórza, a gdy sąsiad wyraził wieśniakowi współczucie, ten odpowiedział: „Nieszczęście? Szczęście? Kto wie?” Po tygodniu koń wrócił na czele stada dzikich koni. Tym razem sąsiad gratulował wieśniakowi takiego fortunnego obrotu sprawy. A ten rzekł: „Szczęście? Nieszczęście? Kto wie?”
A potem jego syn starał się okiełznać któregoś z dzikich koni, spadł z grzbietu zwierzęcia i złamał nogę. Wszyscy uważali to za nieszczęście. Ale nie chłop, którego jedyną reakcją było: „Nieszczęście? Szczęście? Kto wie?” Kilka tygodni później do wioski wkroczyli żołnierze i zabierali do wojska wszystkich mieszkających tam sprawnych młodzieńców. Gdy zobaczyli, że syn wieśniaka ma złamaną nogę, zostawili go w spokoju…
Wszystko dzieje się po coś. Lubię to zdanie i taką postawę. Lubię myśleć, że bez trudu nie ma satysfakcji, że bez smaku porażki nie docenimy zwycięstwa, ale też nie zrozumiemy rozpaczy bez odniesienia do szczęścia, ani choroby bez świadomości tego, co znaczy cieszyć się pełnym zdrowiem.
Może jednak zamiast dokonywać nieustannych porównań, zamiast miotać się pomiędzy skrajnościami przyjmując za swój to jeden, to drugi ogląd, stwierdzić, że wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem, jak pisze Kohelet? Mądrość ludowa przypomina, że nie ma róży bez kolców i bez pracy kołaczy. Potrzebujemy i beztroski, i trudu, i karnawału, i postu. To nie antagonizmy. To pełnia.
Ciekawie o owej pełni śpiewa Marcin Styczeń w piosence „Wszystko ma swoje miejsce”.