Jeszcze długo nosiłam w sobie spotkanie z nią. Nie wiem, czy zdarzyło mi się wcześniej rozmawiać z kimś tak WOLNYM – wobec swojej historii, ludzi i Boga. Nie byłyśmy znajomymi. Spotkałyśmy się raptem dwa razy. Pierwszy raz – kiedy umówiłyśmy się na wywiad dla miesięcznika „W drodze”, drugi raz – żeby go zautoryzowała.
Ten pierwszy raz był bardzo trudny. Rozmowa się rwała, wątki nie układały w piękną chronologię. Pani Danuta, trochę nieufna, nie chciała mi oddać pałeczki. To ona tu rządziła. W końcu się poddałam.
Po wszystkim miałam wrażenie, że wychodzę z fascynującego półtoragodzinnego spotkania właściwie z NICZYM. Po odsłuchaniu pliku dźwiękowego odetchnęłam z ulgą. Ale czekał mnie jeszcze jeden, o wiele bardziej wymagający etap weryfikacji.
Spotkałyśmy się ponownie, znowu w restauracji Kamienne Schodki (mieszkała w pobliżu). Tekst wywiadu musiał być spisany dużą czcionką i wydrukowany. Czytała go na głos, a ja niepewnie na nią zerkałam. Oto moja chwila prawdy. (Mówiła wcześniej, że nie ma za dobrych doświadczeń z dziennikarzami.) Naniosłyśmy kilka drobnych poprawek. Na koniec powiedziała: „Podoba mi się!”.
To jeden z największych komplementów, jakie usłyszałam w dziennikarskim życiu.
Jeszcze długo nosiłam w sobie to spotkanie. Nie wiem, czy zdarzyło mi się kiedyś rozmawiać z kimś tak WOLNYM – wobec swojej historii, ludzi i Boga.
Jeden z fragmentów naszej rozmowy zaczął po pewnym czasie żyć własnym życiem i pojawił się tu i ówdzie w internecie. Mogłabym się złościć, ale właściwie to się nie dziwię. Brzmiał w ten sposób: „Był taki czas, gdy ciągle się spieszyłam. Na przykład jechałam tramwajem i chciałam, żeby on jechał jeszcze szybciej. Miałam ten pośpiech w sobie. I nagle pomyślałam: Zaraz, dokąd ja się tak śpieszę? Przecież na końcu czeka na mnie trumna (śmiech). Pozbądź się tego wewnętrznego biegu. Oglądaj świat, obserwuj, co się dookoła ciebie dzieje, bo życie mamy jedno, a przecież we wszystkim można znaleźć tyle piękna. Właściwie samo to, że się żyje, jest już czymś cudownym”.
O tym, że przyjaźniła się z ks. Jerzym Popiełuszką, i że to dzięki niemu wróciła do wiary oraz do Kościoła, właściwie powszechnie wiadomo. Kiedy ją zapytałam, czy jest wdzięczna Bogu za swoje życie, opowiedziała: „Nie zastanawiałam się nad tym. Ale wiem, że Chrystus, który szuka tej zbłąkanej owcy, dał mi spotkać na drodze Jerzego, bo wiedział, że nikt inny mnie nie nawróci. Więc dziękuję Chrystusowi, że mogłam poznać Jerzego”.
Przyznała też, że liczy na wsparcie ks. Popiełuszki w przejściu na tamtą stronę. „Poproszę Jerzego, żeby mnie przeprowadził” – tak to ujęła. Mam nadzieję, że i tym razem jej nie zawiódł.
Rozmowę „Cuda są rzeczą normalną”, przeprowadzoną przeze mnie dla miesięcznika „W drodze”, możesz przeczytać TUTAJ