Informacja o jej przeniesieniu na srebrny ekran bardzo mnie ucieszyła. To dla mnie ważna lektura. Ale kilka bliskich osób próbowało ostudzić mój entuzjazm…Takiego spotkania doświadcza główny bohater głośnej książki Williama P. Younga „Chata”, która doczekała się ekranizacji. Informacja o jej przeniesieniu na srebrny ekran bardzo mnie ucieszyła. To dla mnie ważna lektura, ale kilka bliskich osób próbowało ostudzić mój entuzjazm.
„Chata” jest napisana w protestanckim duchu. Autor swobodnie podszedł do sposobu ukazania Boga w Trójcy Jedynego. Niebiańskie wizje, których doświadcza główny bohater, przywołują skojarzenia z filmów science fiction. Światła, energia, tajemnicze wodospady i dusze płonące w błogosławionym ogniu. Gdzie tu poważna teologia?
Nie jestem teologiem, więc mój odbiór książki jest bardziej subiektywny. „Chata” to obraz, który mocno wtopił się nie tylko we mnie, ale także w moją żonę, która potrafiła obudzić mnie w nocy, by po wcześniejszym przeczytaniu kilku zdań z książki zapytać, co o nich myślę.
„Co to za książka, przez którą moja żona nie śpi po nocach?!” – zapytałem sam siebie w pierwszym odruchu. Z ciekawości sięgnąłem po „Chatę”. I połknąłem ją w dwa dni.
Twarz ojca
Książka – a mam nadzieję, że także film – ukazują postać ojca. Mack Allen Phillips, główny bohater, to człowiek, który sam dobra od własnego taty nigdy nie doświadczył. Chce dać niebo swoim dzieciom, ale doświadcza piekła. Pod jego opieką ginie najmłodsza córka, jego skarb. Missy zostaje porwana podczas rodzinnych wakacji. W opuszczonej chacie, ukrytej na pustkowiach Oregonu, ojciec odnajduje zakrwawioną sukienkę córki. Z pomocą przychodzi Ojciec Niebieski, a więc TATA, który – co paradoksalne – musi czasem przybrać postać MAMY, byśmy mogli zbliżyć się do Niego w totalnym zaufaniu.
Nie wiem, czy refleksje autora książki oraz reżysera filmu są zgodne z doktryną Kościoła katolickiego. Z całą pewnością w historii brakuje postaci Maryi jako tej, która w sposób szczególny przybliża nas do Boga. Z drugiej jednak strony, Young w swojej książce pokazuje nam różne obrazy ojcostwa. Jest „zły tata”, alkoholik i sadysta. Jest tęsknota za ojcostwem – ojcostwem wielkim i pięknym. Jest w końcu żal do siebie samego i szukanie wyjścia, walka o wybaczenie samemu sobie jako ojcu.
Co wnosi „Chata”?
Trudno przewidzieć, jakim filmem będzie „Chata”. Po obejrzeniu trailera sądzę, że zapowiada się przemyślana produkcja.
Po takich filmach, jak „Odważni”, „Bóg nie umarł”, „Czy naprawdę wierzysz?”, przy „Chacie” może pojawić się zarzut, że amerykańscy chrześcijanie, reprezentujący różne wspólnoty religijne, proponują kolejny ckliwy film, który wprawdzie świetnie się ogląda, ale niewiele wnosi do życia.
Mam świadomość częstego przeidealizowania w tego typu produkcjach. Dobro dzieje się w nich tak szybko, podczas gdy w realu próżno szukać takiego tempa.
Niby tak, ale z drugiej strony – czy prezentowanie, nawet naiwne, pewnych ideałów jest czymś złym? Jako katolik czasem zazdroszczę braciom protestantom ich bezpośredniej relacji z Bogiem.
Ktoś powie, że ta relacja nie ma teologicznej głębi i opiera się na „ulotnych uniesieniach”. Być może. Ale w „Chacie” właśnie to jest najciekawsze – jej treść dotyka kluczowego dla większości ludzi pytania: jaki jest Bóg? Książka pokazuje Boga zachwyconego swoimi dziećmi, zakochanego w nich Ojca, który potrafi być jak matka. Pokazuje też, że najmocniejszą bronią, jaką mamy, jest wybaczanie.
A zatem wybaczcie, ale ja ten film muszę obejrzeć!