Zawsze chciałem ją zobaczyć. Zawsze, gdy tylko myślałem o stolicy Argentyny, myślałem właśnie o niej. Niczym o wyśnionej kobiecie.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Zawsze chciałem ją zobaczyć. Zawsze, gdy tylko myślałem o stolicy Argentyny, myślałem właśnie o niej. Niczym o wyśnionej kobiecie. Niczym o odległej wizji, którą ktoś zaszczepił w moim dzieciństwie. Niczym… No właśnie. A wszystko przez tę „żółciusieńko–niebiesko-czerwoniusieńką” dzielnicę pełną blaszanych chat.
– Ojojoj… Por favor! – taksówkarz powtarza to słowo chyba już po raz dwudziesty w ciągu ostatnich kilku minut.
– Coś się wydarzyło? – pytam zaniepokojony, wychylając się zza tylnego siedzenia pasażera.
– Czy „coś” się wydarzyło? Gringo! Skądś ty się urwał?! Spójrz przed siebie tylko! Banda taryfiarzy! Por favor! Gdzie ja mam zaparkować? Czy wy, grinogos, nie znacie innego miejsca w Buenos? Wszyscy tylko La Boca, La Boca, La Boca…
– No ale… – jąkam się, nieudolnie próbując znaleźć w głowie jakiekolwiek słowo usprawiedliwienia. – Przecież to chyba jest wasza wizytówka, czyż nie? La Boca to esencja Buenos Aires? Mylę się?
– I to jeszcze jak… – taryfiarz już nawet się nie odwraca, aby spojrzeć mi w oczy. Znalazł chyba odrobinę wolnej przestrzeni na krótki postój. – Dobra, wyskakuj. Oto twoje La Boca. Miłego dnia.
Pora opuścić bezpieczną przestrzeń wnętrza skrzynki żółciusieńkiej taryfy. Do tej pory obserwowałem stolicę Argentyny zza okiennego szkła. Teraz pora na doznania bardziej organoleptyczne.
– Eeeej! Uwaga! Z drooogiii! – momentalnie słyszę zza siebie męskie darcie. – Attenzione! Attenzione!
Pan na rowerze przewozi doniczki kwiatów. Ryzykant, nie powiem. Ledwo coś widzi zza gęstwiny przewożonych listków. A tu ruch jak na Marszałkowskiej w Warszawie. I jeszcze ten jego włoski akcent.
– Attenzione! Attenzione! – włoski w tym miejscu dziwić akurat nie powinien. Oto znajdujemy się sercu romantycznego snu włoskiej imigracji połowy XIX wieku. Wyruszali tutaj za chlebem. Znaleźli go w dorzeczu Riachuelo i La Plata. W najstarszej części Buenos Aires. Początkowo przemysłowa dzielnica odbiegała dalece od tego, za czym tęsknili Europejczycy.
Nie rozpieszczała ani urodą, ani warunkami życia. Dawała za to pracę. Czy to w porcie przy pakowaniu mięsa, czy to w przeładunkowych magazynach, czy wreszcie na morzu. Imigranci zaczęli nieśmiało wznosić pierwsze domy. Nie mieli za wiele materiałów do budowy.
Jedynym, co znajdywali w nadmiarze, była blacha falista i liczne, znalezione w porcie, odpady. I, rzecz jasna, pozostałości po niezużytej farbie, którą malowali okręty zacumowane w porcie. Dziś te ich pstrokate blaszane domy decydują o atrakcyjności całej La Boca.
Idę dalej. Co tu ukrywać – dosyć niepewnie. Sandałem badam mocno podniszczony krawężnik. Obok rozlewa się gigantyczna kałuża. To nawet dobrze się składa. Pięknie odbija się w niej bowiem pobliska żółto-pomarańczowa kamienica. Chyba zrobię zdjęcie.
– Uwaaagaaa! – młodzieniec na skuterze mija moje biodro, do stłuczki brakowało jakieś 20 centymetrów… Tak. Teraz jestem już pewien. Dotarłem na miejsce.
Pan taksówkarz miał rację. Oto znalazłem się w najbardziej chyba zatłoczonym miejscu Buenos. Swobodne spacerowanie jest w przypadku La Boca pojęciem na wskroś abstrakcyjnym. Ale i to ma swój urok. Nigdzie indziej zgiełk i muzyka różnych języków świata nie współtworzy tak aktywnie atmosfery miejsca, jak właśnie tutaj.
W La Boca nie zapomnimy, czym jest pośpiech, przed którym nota bene część Europejczyków ucieka na wakacyjny wyjazd właśnie na latynoamerykański kontynent, mamiąc się słynną filozofia maniany. Nie ten adres. Wszędzie, tylko nie w La Boca.
– Spadają! Spadają! Przełączcie kanał tv! – do pobliskiej kawiarni wbiega zdyszany chłopak.
–Co się stało? – właściciel jest najwyraźniej znajomym ubranego w żółto-granatowy trykot kibica Boca Juniors.
–River Plate! Spadają! Przegrali rewanż! Lecą do drugiej ligi! – ekscytacja młodziana wydaje się wręcz przesadnie komiczna.
Równie komiczne okażą się parady radości, które w kilka dni po tym wydarzeniu przejdą ulicami La Boca. W tym samym czasie, gdy po drugiej stronie miasta policja będzie musiała uporać się z zamieszkami kilku tysięcy fanów River Plate. Ale taka właśnie jest Argentyna. Takie jest Buenos. Taka jest La Boca.