Tu nie widać różnic: w kościelnych ławach obok emigrantów robotników zasiadają emigranci intelektualiści, emigranci artyści. Każdy z nich poszukuje.Na emigracji życie codzienne w niczym nie przypomina rutyny w kraju, a ludzie wierzący mają zgoła inne dylematy niż ci, którzy zostali w ojczyźnie. Można zaryzykować stwierdzenie, że emigracja jest sprawdzianem wiary dla emigrujących: Kościół katolicki na Wyspach jest Kościołem mniejszościowym, otacza go mocno zsekularyzowany świat i nieraz trudno tu bronić swoich wartości.
Chodzenie na mszę zupełnie nie jest tu w modzie, często trzeba pokonać własne lenistwo, by wybrać się do kościoła w niedzielę. Ta w Wielkiej Brytanii nie ma nic wspólnego z dniem świętym. Tu w każdą niedzielę (za wyjątkiem 25 grudnia, jeśli to święto tak wypada w kalendarzu) niemal wszystkie sklepy są otwarte co najmniej do godziny 18.00, jeśli nawet nie do 23.00. W wielu kościołach protestanckich, przerobionych na puby, miejscowi ludzie popijają ulubione trunki. No i tak zwany „shopping” zastąpił msze święte – największe tłumy w sklepach, tych odzieżowych i tych spożywczych, są właśnie w niedzielę. Podążać za wiarą jest tu trudno i każdy musi dokonać świadomego wyboru: praktykować ją, czy nie?
Wielu Polaków na emigracji jednak dokonuje tego wyboru na tak. Stąd na przykład polska wspólnota w szkockim Aberdeen, która zbiera się w każdą niedzielę, jest Kościołem żywym. Około tysiąca Polaków uczestniczy w coniedzielnych trzech polskich mszach świętych.
Tu nie widać różnic: w kościelnych ławach obok emigrantów robotników zasiadają emigranci intelektualiści, emigranci artyści. Każdy z nich poszukuje. W ciągu 366 dni 2016 roku wiele się wydarzyło, bo ta ich emigracyjna wiara ewoluuje.
Grzegorz, świeżo upieczony małżonek, twierdzi: „Moim największym odkryciem tego roku jest to, że tak często staramy się być kimś, kim nie jesteśmy i nigdy nie będziemy. Chciałbym być po prostu człowiekiem z wadami, z zaletami, grzesznością… Jezus Chrystus przyszedł do nas w osobie człowieka i nie miał łatwo, choć mógł wszystko. My natomiast nie możemy nic, a zachowujemy się, jakbyśmy mogli wszystko i wiedzieli wszystko”. Z kolei Marek, szczęśliwy mąż, ojciec dwóch małych córek, mówi krótko: „Tylko miłość jest twórcza. Wszystko, co jest złe, jest jej brakiem”.
Nie wszyscy rodacy zagadnięci o ich duchowe przeżycia są tak wylewni. Może dlatego, że wiara w oczach wielu ludzi jest czymś bardzo osobistym. Maria, matka dwóch dojrzałych córek, o swojej drodze duchowej wyraża się bardzo lakonicznie. W ubiegłym roku okryła, że bardziej ufa Bogu, jest Mu wdzięczna za życie, tęskni za Nim i ma nadzieję na spotkanie z Bogiem kiedyś w niebie.
Pomyślałam, że ciekawość jest rzeczą ludzką i nie mogę poprzestać tylko na kilku wypowiedziach w tej kwestii, chciałam dociekać dalej. Okazało się na przykład, że mężczyzna w sile wieku też może przejść przemianę: „Moim największym odkryciem w tym roku jest to, że obietnice Jezusa są żywe i On ich dotrzymuje, jeśli masz z Nim relację i uwierzysz” – mówi Marek, który od kilku lat jest dziadkiem. „Niczego nie chcę sam zmieniać, choć sporo jest do zrobienia. To Jezus mnie zmienia. Najbardziej proszę o więcej pokory i cierpliwość” – dodaje skromnie.
Wśród rodaków na emigracji znajdują się i ci, którzy czują i wierzą, iż w 2016 roku przeszli wielkie duchowe metamorfozy.
Krzysztof, głowa wielodzietnej rodziny, w minionym roku borykał się z różnymi trudnościami, w tym i tymi finansowymi – zdarzały się momenty, gdy brakowało mu na chleb dla rodziny. „Jeśli się lękam o dzieci, o pracę, o moją pozycję zawodową, to znaczy, że jeszcze mi daleko do prawdziwej Miłości, że jeszcze jej nie zaufałem w pełni. Pan Bóg chce ode mnie więcej, niż minimum i zamiast Go pytać, czy to wystarczy, powinienem pytać, co jeszcze mogę dać? To, ile daję, jest miarą mojej miłości do braci” – mówi Krzysztof.
Przyznaje też, że kiedyś chciał być kimś ważnym, docenianym, ale w minionym roku doświadczył Boga w słabości. Przyszło zrozumienie, że niepotrzebnie stawał na palcach, żeby być wyższym. „Pan Bóg sprowadził mnie na ziemię – nie po to, by upokorzyć, ale żeby stanąć ze mną. Nie wiem, co teraz Pan Bóg zrobi ze mną, jaki ma plan, ale chwała Mu za to. Nic nie chcę zmieniać, bo czy można zmienić plany Pana Boga?”- kończy swą wypowiedź Krzysztof.
Kolejna parafianka, Ewelina – małżonka z kilkuletnim stażem – zagadnięta o swoje odkrycia w 2016 roku związane z wiarą zaczyna swoją myśl od zdania wyjętego z Ewangelii według św. Łukasza: „Jezus wyszedł na górę, aby się modlić”. Nawiązanie to może wprawić rozmówcę w totalne zaskoczenie, ale Ewelina już po chwili wyjaśnia, o co jej chodzi:
„W tym roku zaczęłam się zastanawiać, ile ja daję Bogu czasu na co dzień. I tak zaczęło się moje wychodzenie na górę, żeby się modlić, czyli szukanie miejsca, czasu i sposobu, żeby budować relację z Jezusem poprzez oddanie Mu mojego najlepszego czasu. W minionym roku dużo było mówione (w kościele) o tym, że mamy poczuć się dzieckiem Boga, inaczej nic nie ruszy do przodu. Wiele o tym myślałam, bo tak naprawdę to nie czułam się dzieckiem Boga. Myślałam, że pewnego dnia po prostu to poczuję, ale droga, którą Pan wybrał dla mnie całkiem mnie zaskoczyła. Zaczęło się od poczucia, że Duch Święty jest moim przyjacielem. Potem podczas Pasterki z ambony padły słowa: Jesteś kimś więcej niż przyjacielem Boga, bo jesteś Jego dzieckiem. Aż mi dech zaparło” – opowiada z zachwytem Ewelina.
Emigracja jest wielką próbą dla wielu Polaków, ale świadomy wybór podążania za Jezusem pomaga im przetrwać na obczyźnie. Co więcej, wydaje owoce, czego dowodem są powyższe świadectwa. Za nami kolejny rok. Wiem, że w kraju też dziś nie jest łatwo być wierzącym. Ktoś kiedyś mądrze powiedział, że każdy ma próby i doświadczenia życiowe na swoją miarę.
Chyba nieprzypadkowo w ostatnim tygodniu minionego roku w czytaniach liturgicznych zawarty był fragment z Ewangelii według św. Mateusza: „Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony” – i ten w Polsce, i ten, co wywędrował do obcej ziemi.